– Już się tak czuję – odpowiedziała poważnie i wyszli na parking.
Linda poszła prosto do swojego samochodu.
– Hej – krzyknął Shane. – A co ze śniadaniem? Mieliśmy ci…
– Nie trzeba – wsiadła do auta i przez otwarte okno rzuciła. – Jadę zobaczyć się z szeryfem i dowiedzieć się, co się dzieje. Jeśli nie spotkamy się przed waszym odjazdem, życzę wam bezpiecznej podróży. I dzięki za ubarwienie tygodnia. Ha, właściwie to całego miesiąca.
– Nie, to my dziękujemy – odpowiedział Shane. – Masz świetny motel.
Uśmiechnęła się do niego.
– Zawsze tak uważałam – stwierdziła. – To na razie.
Odjechała, strzelając żwirem spod kół i wzniecając kłęby kurzu. Ernie, który wyszedł wraz z nimi przed biuro, westchnął.
– Moja babcia, kierowca Formuły Pierwszej. Miłej podróży.
Podziękowali mu, wsiedli do karawanu i pojechali do motelu.
Ale tam nie dotarli. Kiedy minęli rogatki miasta i wjechali na niewielki pagórek, Claire zauważyła przed nimi błyskające czerwone i niebieskie światła.
– Oho… – rzuciła.
Eve zahamowała i wymieniła z Shane'em spojrzenia.
– To przy motelu, prawda? Są w motelu.
– Na to wygląda – stwierdził Shane. – Niedobrze.
– Tak myślisz? – Eve przygryzła wargę. – Dzwoń do Michaela.
– Może oni…
– Co? Akurat tam są i szukają kogoś innego? Dzwoń do niego, Shane!
Shane wykręcił numer do Michaela, poczekał chwilę, po czym zamknął komórkę.
– Zajęte – rzucił. – Musimy się tam dostać.
– I co niby zrobić?
– Nie mam pojęcia! Chcesz, żeby twojego chłopaka przerobili na słońcu na grzankę?
Na to pytanie Eve nie odpowiedziała. Z udręczoną miną bębniła palcami w kierownicę, po czym rzuciła:
– Przepraszać będę później.
Wdepnęła gaz do dechy i karawan zaczął przyspieszać, zjeżdżając z górki. Minął motel, zdecydowanie przekraczając dozwoloną prędkość.
Jeden z radiowozów – na parkingu były dwa – wycofał się i ruszył za nimi w pościg. Eve nie zwalniała. Znów przycisnęła gaz.
– Eve, co ty, u licha, robisz? Przecież nie uciekniemy im w karawanie, i to pośrodku pustyni!
– Nie zamierzam – odkrzyknęła. – Claire, obserwuj, co tam się dzieje. Powiedz mi, gdy drugi samochód też za nami ruszy.
Po kilku chwilach Claire zobaczyła, że pojawił się za nimi drugi komplet czerwonych i niebieskich świateł.
– Oba za nami jadą – krzyknęła. – I jak ma nam to właściwie pomóc?
– Wyślij esemes do Michaela. – Eve zwróciła się do Shane'a. – Napisz mu, że droga wolna i ma się stamtąd zabierać.
– A co z Oliverem?
– Michael jest zbyt grzecznym chłopcem, żeby mu tego nie przekazać. Nie bój nic.
Shane szybko napisał wiadomość.
– To nie zmienia faktu, że jest raczę] słonecznie.
– Oliver jest starszy – wtrąciła Claire. – Może przebywać na słońcu znacznie dłużej niż Michael. Może uda mu się odciągnąć policję albo coś?
– To już ich sprawa – odpowiedziała Eve. – Muszę tylko jak najdłużej jechać. Im bardziej wkurzymy tych ludzi, tym większe szansę na ucieczkę mają Michael i Oliver.
Kiedy radiowozy się rozpędziły, szybko okazało się, że karawan Eve rzeczywiście nie był stworzony do wyścigów. Dwa kilometry dalej zostali wyprzedzeni, a po kolejnych dwóch otoczeni.
Eve w końcu się poddała, zdjęła nogę z gazu i zaczęła hamować.
– Dobra, umawiamy się tak – stwierdził Shane. – Ręce na kierownicy i zachowuj się grzecznie. Po prostu spanikowałaś. Mówiliśmy ci, żebyś się zatrzymała, ale ciebie kompletnie zablokowało, dobra?
– To nie pomoże.
– Owszem, jeśli będziesz grać słodką idiotkę. Postaraj się Eve. Już i tak mamy dość problemów.
Dalszy ciąg był jak żywcem wyjęty z programu w reality show. Policja kazała im wyjść z wozu i nim Claire się obejrzała, została pchnięta na samochód i maskę. To było upokarzające. Eve zaczęła płakać – czy grała, trudno było powiedzieć. Eve płakała z błahszych powodów. Shane odpowiadał na pytania spokojnym, opanowanym głosem, ale on sporo czasu spędzał na potyczkach z policją w Morganville. Dla Claire było to niejako nowe doświadczenie i raczej nie – zbyt przyjemne. Nią, jak sądziła, zajął się zastępca. Był wysoki i szczupły, w źle dopasowanym mundurze i zdawał się zdenerwowany, szczególnie, gdy zakuwał ją w kajdanki.
– Hej – rzucił Shane, gdy skuwano mu ręce za plecami. – Hej, proszę jej nie robić krzywdy. To nie jej wina!
– Nikt nikomu nie robi tu krzywdy – odezwał się szeryf, którego poznali poprzedniej nocy. – No dobra, uspokójmy się. A teraz nazwiska. Ty? – wskazał Claire.
– Claire Danvers. – No i jakiekolwiek szansę na dostanie się na MIT przepadły. Zrobią jej zdjęcie policyjne, które wyląduje na pewno na Facebooku. Ludzie będą się z niej nabijać. Będzie zupełnie jak w liceum. Tylko milion razy gorzej.
– Adres?
Podała mu adres w Morganville, na Lot Street. Nie wiedziała, co zrobią inni. Może należało skłamać, wymyślić coś. Ale nie śmiała spróbować. Jak powiedział Shane, mieli już dość problemów.
Eve podała swoje nazwisko drżącym głosem. Ostatni odpowiadał Shane. Oboje podali adres Domu Glassów.
– Czyli co? Mieszkacie razem? – zapytał szeryf.
A gdzie ten blondyn, co był z wami wczoraj?
– Ja… – Eve przygryzła wargę i zamknęła oczy. – Pokłóciliśmy się. Bardzo. On… wyjechał.
– A niby jak? Skoro wasz samochód się dopala na tamtym parkingu i raczej nie nadaje się do jazdy? Tędy nie jeżdżą żadne autobusy, moja panno.
– Złapał stopa. Ciężarówkę. Nie wiem jaką. Słyszałam ją tylko.
– Ciężarówkę… – powtórzył szeryf. – Aha. Czyli raczej nie został w motelu Lindy, zamknięty w pokoju?
– Nie, proszę pana.
To, pomyślała Claire, może nawet okazać się prawdą, bo jeśli akcja Eve zadziałała, to Michael i Oliver powinni już być gdzie indziej. Ale gdzie, to już inna historia.
– No dobra, zaczekamy na powrót Lindy. A potem otworzymy drzwi i zobaczymy, co jest grane. Może być?
– Tak, proszę pana – odpowiedziała Eve. – A czemu kajdanki?
– Bo wasza trójka to, moim zdaniem, trzy niezłe ziółka. Najpierw nabroiliście wczoraj w nocy, potem dostałem raport, że wasz samochód został zniszczony przez tych samych ludzi, którzy mówili, że im groziliście, a rano okazuje się, że mam tu jednego trupa i dwóch zaginionych. Zabitego znaleziono jakiś kilometr od waszego motelu.
– Ja… – Eve zamarła. – Ehm… co?
– Morderstwo – powtórzył szeryf, wolno i dobitnie. – I wy ostatni widzieliście ich żywych.
Przez długi, długi czas wszyscy milczeli, aż w końcu odezwał się Shane:
– Chyba nie sądzicie…
– Starczy, chłopcze. Nie chcę tutaj żadnych błędów w procedurze. – Szeryf odchrząknął i wyrecytował coś o prawach i zachowywaniu milczenia. Claire nic z tego nie rozumiała. Było jej niedobrze i słabo.
Była aresztowana.
Była aresztowana za morderstwo.
Eve ogarnął niepohamowany atak płaczu, ale Claire nie mogła jej pomóc. Sobie też nie.
Shane był zaskakująco milczący, kiedy pakowali go na tylne siedzenie radiowozu, a potem dosadzali tam Claire i Eve. Szeryf nachylił się do nich, nim zamknął drzwi.
Wyglądał teraz prawie miło. Ale to nie poprawiło samopoczucia Claire.
– Mój zastępca odwiezie wasz… hm… pojazd z powrotem do miasta. Nie możemy go tu zostawić. Mógłby go ktoś ukraść, a już jeden samochód w Durram straciliście. Nie chcemy, żeby to się powtórzyło.
Читать дальше