Patience w końcu podniosła się z miejsca i stanęła obok niego, wyraźnie dając wsparcie.
Jacob sięgnął do kieszeni i podał wampirzycy dwie fiolki krwi. Odezwał się po angielsku:
– To ci na razie wystarczy. Nie ma potrzeby nikogo zabijać i wiesz, co by się stało, gdybyśmy pozwolili na to, żeby każdy się sam pożywiał. Weź to i wracaj na miejsce.
– Co ty sobie wyobrażasz, że jesteś Amelią? – Kobieta odsłoniła kły w szyderczym uśmiechu. – Wyjechałam z Morganville, żeby uciec przed głupimi zasadami. Daj mi to, czego chcę, albo sama sobie wezmę.
– Zasady nie są głupie – powiedziała Patience. – Są rozsądne. Jeśli chcesz uprzedzić ludzi o naszej obecności i przywrócić dawne złe czasy, czasy, gdy uciekaliśmy, aby ratować życie, gdy nie posiadaliśmy niczego i byliśmy niczym, to poczekaj, aż dotrzemy do celu podróży. Wtedy będziesz mogła sobie iść i robić, co ci się podoba. Ale póki Jacob i ja jesteśmy tutaj, nie będziesz pasożytować na tych ludziach. Nie pozwolę, aby zginęli, bo ty nie potrafisz się opanować.
Mówiła z pełnym przekonaniem i tak stanowczo, że tylko kretyn mógł się z nią kłócić. Głodna wampirzyca zmarszczyła brwi, przemyślała jej słowa i żachnęła się sfrustrowana. Złapała dwie fiolki leżące na wyciągniętej dłoni Jacoba.
– Będę potrzebowała więcej – warknęła. – Lepiej zacznij ich doić. Masz mnóstwo gąb do wykarmienia.
Jacob nic jej nie odpowiedział.
– Kto jeszcze? Mogę dać jeszcze cztery.
Kolejne cztery wampiry wstały i wzięły fiolki. Jacob wy – ciągnął sprzęt medyczny i podał go Patience.
– Ja tu zostanę – powiedział. – Pobierz krew.
– Tak jest! I niech się nie ociągają! – krzyknął jeden z wampirów, a reszta odpowiedziała na to śmiechem.
– Wystarczy tego. – W głosie Jacoba dało się usłyszeć wesołą nutę. – Wszyscy dostaną to, czego chcą. Tyle że nie teraz. I nie tu.
Obejrzał się przez ramię na Patience, która właśnie zakładała opaskę uciskową pierwszemu człowiekowi. Była to kobieta, która początkowo trochę się opierała, ale Patience wykazała się równie dużymi umiejętnościami przy pobieraniu krwi, jak jej brat. Napełniła kolejne dziesięć fiolek, które podała Jacobowi, a sama przeszła do kolejnego dawcy.
I tak to szło. Nawet po tym, jak Morley wrócił do autokaru. Zobaczył, co się dzieje i pokręcił głową:
– Możesz zabrać wampira z Morganville… – Nie dokończył zdania i siadł za kierownicą. – Dobra, młodzieży, później będziemy się kąpać w krwi. Teraz jazda.
Claire miała cichą nadzieję, że wampiry najedzą się, zanim Patience dotrze do jej rzędu, ale niestety. Przy – najmniej zaczęła z lewej strony, od wkurzonego gościa, którego małe oczka i zduszone okrzyki zdawały się nie robić na niej żadnego wrażenia. Szybko upuściła mu krwi, schowała fiolki i przeszła do mężczyzny w pomarańczowej czapce. Łzy zalewały mu całą twarz. Z nosa też mu kapało.
Kiedy Patience z nim skończyła, odwróciła się do Claire. Patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, po czym powiedziała:
– Nie wezmę twojej krwi. Ani od twoich przyjaciół. Jeszcze nie teraz.
Siedząca obok Eve odetchnęła z ulgą. Shane także się rozluźnił.
Natomiast Claire nie.
– Dlaczego?
– Bo… myślę, że jesteśmy ci winni przysługę. Niech to będzie zaplata. – Ruszyła do następnego rzędu.
– Poczekaj! – krzyknęła za nią Claire. Ciemne, dziwne oczy Patience znów na nią patrzyły. – Zabiją nas wszystkich. Nie chcecie tego, ani ty, ani Jacob.
– Jacob i ja jesteśmy w mniejszości – odpowiedziała cicho wampirzyca. – Przykro mi, ale nie możemy zrobić wiele więcej ponad to, co już robimy. Wybacz.
– Musi być coś… – Claire zagryzła dolną wargę. Eve zaczęła przysłuchiwać się rozmowie, podobnie Shane, chociaż Claire starała się mówić szeptem. – Może nas uwolnisz? Obiecujemy, że nie powiemy Morleyowi.
– Dziecko, nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz – stwierdziła ze smutkiem Patience. – Złapie was, a wtedy dowie się wszystkiego, czego będzie chciał. Nie ma powodów, aby nie wydarł z was tej informacji. Już i tak może się wydać podejrzane, że nie pobrałam od was krwi. Już teraz uważa, że Jacob i ja jesteśmy zbyt słabi. Narażacie zarówno nas, jak samych siebie.
– To jaki mamy wybór? – syknęła Eve, nachylając się tak daleko, jak mogła. – Mamy się dać zagryźć na śmierć? Nie, dziękuję. Daruję sobie. Jakbym chciała skończyć w tak makabryczny, okropny sposób, stanęłabym na jakimś rogu w Morganville i zaoszczędziła sobie kłopotu! Patience wyglądała na jeszcze bardziej zmieszaną.
– Nie mogę wam pomóc – powtórzyła. – Przykro mi.
I najwyraźniej to była jej ostateczna odpowiedź. Claire patrzyła, jak wampirzyca dalej pobiera krew, najwyraźniej zadowolona, że spełniła już dziś dobry uczynek.
– Mamy przerąbane – stwierdził obojętnie Shane i odwrócił się do dziewczyn. – Nadal chcecie wracać do Morganville? Bo jest tam tak samo jak tu.
Eve westchnęła, oparła czoło o okno i wyglądała, jakby zaraz miała się znów rozpłakać. Ale nie. Claire prawie chciała, żeby to jej popłynęły. Ten nerwowy gniew zupełnie nie pasował do Eve. Sprawiał, że Claire zaczynała się denerwować, a ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, było przyspieszanie pulsu.
– Michael nas znajdzie – powiedziała Eve. – Przyjdą po nas.
Claire pragnęła mieć taką pewność.
Patience i Jacob rozdali całą pobraną krew, po dwie fiolki na wampira, a resztę oddali Morleyowi, który wypił je niczym drinki w happy hour w barze. Patrzenie na to, jak wampiry się posilają, było obrzydliwe. Claire ścisnął się żołądek i stwierdziła, że właściwie łatwiej jest patrzeć na swoje stopy, niż przyglądać się otoczeniu.
Niektórzy ludzie pomdleli. Claire nie wiedziała, czy po prostu zasnęli, mieli zbyt niskie ciśnienie krwi, czy to efekt strachu. Ale przynajmniej zrobiło się ciszej. Morley dalej prowadził i zdawało się, że minęło wiele godzin, nim autokar znów zaczął zwalniać. Nie zatrzymał się. Morley wrzucił niski bieg i odwrócił się do wampira za sobą. Tamten skinął głową, kiwnął na trzy inne, by za nim poszły.
– Co się dzieje? – zapytał Shane. – Widzisz coś?
– Nie. – Gdy Morley otworzył drzwi autokaru, wydała stłumiony okrzyk. Autokar toczył się jakieś sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Naprzodzie cztery wampiry włożyły długie płaszcze, kapelusze i rękawiczki – strój chroniący przed słońcem – i ustawiły się na schodach.
Po czym wyskoczyły jeden po drugim.
– Co się do cholery dzieje? – Shane niezgrabnie zaczął się kręcić, próbując uwolnić się z więzów. – Eve, widzisz coś? Co się dzieje?
– Nie… czekaj… mam wrażenie… – Eve zmrużyła oczy i przycisnęła twarz do szyby. – Mam wrażenie, że chcą dopaść coś za nami. Chyba samochód.
Cztery wampiry wyskoczyły w pełne słońce, aby zaatakować samochód, który jechał za nimi. A może ich śledził?
Claire stłumiła okrzyk, kiedy wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją dreszcz. Michael. Oliver. To musieli być oni. Wymyślili coś. Byli tuż za nimi.
Taa, odezwał się tragiczny, pesymistyczny głosik w jej głowie. Są tuż za nami, a za chwile cztery wampiry wywloką ich z samochodu i zostawią na słońcu, by się usmażyli.
– Widzisz? – Claire zadrżał głos. Eve nie odpowiedziała. – Eve!
– Próbuję! – warknęła Eve. – Widać same cienie. Ledwo dostrzegłam samochód. O nie…
Читать дальше