– Eve – odezwał się Michael. – Horrory to nie filmy dokumentalne.
– Ale i tak uważam, że w tym miejscu grasuje seryjny zabójca. Nie, nie zamierzam…
Zabrzęczał telefon Michaela. Spojrzał na ekran i przeczytał esemes.
– Oliver każe nam się tu zatrzymać. Dołączy za jakąś godzinę.
– Żartujesz sobie!
– Hej, to tobie zachciało się lodów. I zobacz, w co nas to wpakowało. Teraz będziemy przynajmniej bezpieczni w pokoju z drzwiami, które da się zamknąć. A ten napis oznacza, że mają tu HBO.
– To skrót od Horrendalnie Bezlitosne Ozgrozo – od¬ powiedziała Eve. – Czyli sposób, w jaki zabijają. Kiedy myślisz, że nic ci nie grozi.
– Eve! – Claire też zaczynała się bać. Eve na moment uniosła ręce, po czym opuściła je na kierownicę.
– Dobrze. Tylko nie mówcie, że was nie ostrzegałam, jak już będziemy krzyczeć i płakać. Śpię w ubraniu. Z kołkiem w każdej ręce.
– Motelu raczej nie prowadzą wampiry.
– Po pierwsze, chcesz się założyć? – Eve zahamowała i wjechała na parking. – A po drugie, ostre, spiczaste rzeczy działają też na wszystko inne. Z kanibalami prowadzącymi motele włącznie.
Siedzieli w milczeniu, podczas gdy silnik stygł. Aż w końcu Shane odchrząknął:
– No dobra, to co, wchodzimy?
– Możemy zostać w samochodzie.
– Taa, to dopiero bezpieczne miejsce.
– Przynajmniej będziemy widzieć, gdy będą się zbliżać.
I zdołamy uciec.
Claire westchnęła, wygramoliła się z auta, podeszła do małej recepcji i uderzyła w dzwonek na ladzie. Brzmiał bardzo głośno. Usłyszała, jak za jej plecami zatrzaskują się drzwi – Shane, Michael i Eve w końcu postanowili do niej dołączyć. Biuro okazało się ładniejsze niż budynek z zewnątrz. Wyłożone w miarę nową wykładziną, z wygodnymi krzesłami i płaskim telewizorem, który wisiał na ścianie i wyświetlał coś z wyłączonym dźwiękiem. To miejsce pachniało… wanilią.
Z zaplecza wyszła starsza pani o zebranych w kucyk siwiejących włosach. Claire nie mogła sobie wyobrazić, jak można wyglądać bardziej niewinnie. Tak naprawdę wyglądała jak typowa babcia, miała nawet niewielkie okrągłe okulary. Wycierała ręce w ściereczkę, a dżinsy i kraciastą koszulę okrywał jej fartuch.
– Słucham, skarbie? – zapytała i odłożyła ściereczkę. Widząc pozostałych, lekko się zaniepokoiła. – Potrzebujecie pokoju?
– Tak, proszę pani – odpowiedziała Claire. Michael i Shane starali się z całych sił wyglądać na grzecznych chłopców, a Eve, no cóż, była sobą. Uśmiechała się. – Może dwóch, jeśli nie są zbyt drogie?
– Och, nie są drogie. – Kobieta pokręciła głową. – To nie Hilton. Trzydzieści pięć dolarów za noc, ze śniadaniem. Robię tosty i duszone kiełbaski. No i jest kawa. Trochę płatków. Nic specjalnego, ale to porządne jedzenie.
Michael podszedł do kontuaru, wpisał się do książki i odliczył pieniądze. Kobieta przeczytała do góry nogami jego wpis.
– Glass? Jesteś stąd?
– Nie, proszę pani. – Odpowiedział. – Po prostu przejeżdżamy. Jedziemy do Dallas.
– To co was napadło, żeby zjechać aż tu? – zapytała. – Zresztą nieważne. Cieszę się, że jesteście. W pokojach jest świeża pościel i ręczniki, mydło, jakiś szampon. Jakbyście czegoś potrzebowali, dzwońcie. Śpijcie dobrze, dzieci.
A, tylko żadnych rozrób. Może i jesteśmy za miastem, ale ja osobiście znam szeryfa. Pofatyguje się tutaj, jeśli go poproszę.
– Dlaczego wszyscy myślą, że mamy nie po kolei w głowie? – Eve przewróciła oczami. – Naprawdę, jesteśmy mili.
Nie każdy w naszym wieku musi być anarchistą.
– Byłabyś, gdyby oferowali darmowe lody – zauważył Michael. Wziął dwa klucze i się uśmiechnął. – Dziękuję, proszę pani…
– Mam na imię Linda – przerwała mu kobieta. – Pani to była moja matka. Ale pewnie dla was jestem dość stara, żeby robić za panią. Tym gorzej. No to lećcie. A ja dokończę pieczenie. Zajrzyjcie później. Będą świeże ciasteczka z czekoladą.
Eve opadła szczęka. Nawet Michael był pod wrażeniem.
– Ehm, dziękujemy. – Wrócili na parking, gapiąc się na siebie. – Piecze ciasteczka…
– Tak, to przerażające – odparł Shane. – To jak to robimy?
– Dziewczyny mają własny pokój. – Eve zabrała Michaelowi jeden z kluczy. – Oj, nie rób takiej miny. Wiesz, że tak właśnie powinniśmy zrobić.
– No wiem – odpowiedział. – Wygląda na to, że są obok siebie.
I były. Pokój numer l i 2, z łączącymi je drzwiami. W środku, podobnie jak biuro Lindy, pokoje były naprawdę ładne. Claire obejrzała łazienkę. Była ładniejsza niż u nich w domu. I czystsza.
– Eve? – zawołała, wyglądając z łazienki. – Mam się zacząć bać teraz czy dopiero później?
– Oj, zamknij się. – Eve usiadła na jednym z dwóch łóżek, krzyżując nogi w kostkach, gdy sięgała po pilota do telewizora. – No dobra, to nie jest może Piekielny Motel.
Przyznaję. Ale mógł być. Hej, zobacz! Na HBO leci maraton Pity.
Świetnie. Tego im właśnie brakowało. Claire przewróciła oczami, wyszła do samochodu i pomogła chłopakom wyjmować potrzebne rzeczy, co oznaczało właściwie wszystkie ich bagaże. Eve nie zniżała się do takich zajęć i skupiła się na skakaniu po kanałach i wyszukiwaniu najwygodniejszej poduszki.
Shane przytachał jej walizę do pokoju i postawił przy jej łóżku.
– Hej, czarna królewno? Twoje badziewie.
– Ugryź się. Czekaj, twój napiwek. – Dała mu kuksańca, nie odrywając oczu od telewizora. – Świadomość, że po¬ za Morganville możemy być w takich samych stosunkach, jest naprawdę miła, prawda?
– Prawda – zaśmiał się.
Spojrzał na Claire, która oparła swoją walizkę o ścianę i rozglądała się po pokoju.
– No to chyba już najwyższa pora powiedzieć sobie dobranoc?
– Tak sądzę – zgodziła się. – No chyba że chcecie pooglądać z nami filmy?
– Przyniosę chipsy.
Dwie godziny później wszyscy leżeli na łóżkach, oparci o sterty poduszek, krzycząc, krzywiąc się i piszcząc do telewizora. Dźwięk był mocno podkręcony i przy całym tym wrzasku, piłach łańcuchowych i tym podobnych dopiero po kilku sekundach dotarł do nich jakiś odgłos spoza pokoju. Oczywiście pierwszy dosłyszał coś Michael, poderwał się z łóżka i odsłonił okno. Eve sięgnęła po pilota i wyłączyła fonię.
– Co? Co się dzieje?
Z parkingu dało się teraz słyszeć pohukiwania, przepity głos i dźwięk gniecionego metalu. Claire i Shane zeskoczyli z łóżka, a na koniec dołączyła do nich Eve.
– Hej! – krzyknęła tak głośno, że Claire się skrzywiła. – Hej, dupki, to mój samochód!
To byli ci trzej goście ze stacji benzynowej, o jakiś sześciopak piwa głupsi, co w teorii wydawało się już niemożliwe. W praktyce dwuręcznym młotem i dwoma kijami bejsbolowymi właśnie rozwalali samochód Eve. Przednia szyba pękła od uderzenia młotem zadanego przez tego Wkurzonego. Facet w pomarańczowej czapeczce zamachnął się kijem i zrobił kolejne głębokie wgniecenie w mocno już zniszczonej masce auta. Trzeci wyłamał boczne lusterko, posyłając je jednym wprawnym uderzeniem gdzieś daleko w pole.
Ten w czapce posłał Eve pocałunek, po czym wyciągnął z tylnej kieszeni spodni szklaną butelkę wypełnioną lekko różowym płynem przypominającym lemoniadę…
– Benzyna! – krzyknął Michael. – Muszę ich powstrzymać.
– Zabiją cię. – Shane zagrodził mu drogę. – Nie ma mowy. To nie Morganville, a jeśli skończysz w więzieniu, umrzesz. Rozumiesz?
Читать дальше