Claire spojrzała za siebie. Shane'a nigdzie nie było widać. Kiedy zajrzała znów do lodziarni, szeryf wciąż rozmawiał z Michaelem, który grzecznie odpowiadał na pytania, a Eve miała wypisane przerażenie na twarzy.
Claire prawie krzyknęła, gdy ktoś dotknął jej ramienia. To był Shane.
– Schowałem ją w uliczce obok, za śmietnikiem. Zasłoniłem stertą gazet. Nic więcej nie mogłem zrobić.
Szeryf zakończył rozmowę i wraz z Eve i Michaelem wyszedł z lodziarni. Claire i Shane podeszli do samochodu. Claire oparła się o Shane'a, czując, jak wali mu serce. Wyglądał tak spokojnie. Ale to tylko pozory.
Eve nawet nie wyglądała na spokojną. Wyglądała na, cóż, zdenerwowaną.
– Ale my nic nie zrobiliśmy – mówiła, kiedy wychodzili na zewnątrz. – Proszę pana…
– Dostałem raport o jakiś zajściach na stacji benzynowej – odpowiedział szeryf. – Ludzie pasujący do waszego opisu grozili klientom. I, prawdę mówiąc, nie pasujecie do tej okolicy.
– Ale my nie… – Eve przygryzła wargę, próbując temu zaprzeczyć, bo jednak grozili. A przynajmniej Michael. – Nie chcieliśmy nic zrobić. Mieliśmy tylko ochotę na lody.
Naprawdę.
Jej porcja zaczynała się topić i spływać zielonymi strużkami. Eve zaskoczona spojrzała na nie, po czym zlizała roztopione lody z palców.
– Może lepiej zje to pani, nim się całkiem roztopią – zasugerował policjant. Tym razem brzmiał spokojnie i prawie po ludzku. – Czy mam pani zgodę na przeszukanie pojazdu?
– Hm… – Eve spojrzała na Shane'a, który stojąc za szeryfem unosił w górę kciuki. – Tak myślę.
Szeryf zdawał się zaskoczony. Może nawet zawiedziony.
– Proszę usiąść tam, na krawężniku. Wszyscy.
Usiedli. Eve miała pewien problem, aby siąść elegancko w swojej bombkowej spódnicy, ale kiedy wreszcie jej się udało, zaczęła pochłaniać lody. W połowie przerwała i klapnęła się dłonią w czoło.
– Oj joj joj.
– Lodowy ból głowy? – zapytała Claire.
– Nie, po prostu zastanawiam się, jak to możliwe, że jesteśmy tacy beznadziejni – odpowiedziała Eve. – Mieliśmy po prostu pojechać do Dallas. To nie powinno być aż takie trudne, prawda?
– Oliver zmusił nas do postoju.
– No, ale skoro nie potrafimy unikać kłopotów…
– To był lodowy ból głowy, prawda? Nie tętniak?
– Czyli jak coś ci pęka w mózgu? Pewnie tak. – Eve westchnęła i wgryzła się w rożek po lodach. – Jestem zmęczona. A wy?
Michael nic nie mówił. Patrzył na samochód i przeszukującego go policjanta, zaglądającego do walizek, torebek, nawet do schowków pod fotelami. W końcu spojrzał na Shane'a.
– A broń?
Shane otworzył usta, po czym je zamknął.
– Hm…
W tym momencie policjant otworzył walizkę Claire i wyciągnął z niej ostry srebrny kołek. Podniósł go i spytał:
– A to co?
Przez chwilę nikt nie odpowiadał. W końcu odezwała się Eve:
– To do kostiumu. Bo wie pan, jedziemy na ten zlot. Ja będę wampirem, a oni będą na mnie polować! Świetna zabawa.
To brzmiało prawie przekonująco.
– Ale to jest ostre.
– Te gumowe wyglądały strasznie tandetnie. A jest nagroda, wie pan? Za autentyzm.
Spojrzał na nią przeciągle, po czym wrzucił kołek z powrotem do walizki Claire, poszperał jeszcze trochę we wnętrzu, aż wreszcie ją zamknął. Zostawił torby i walizki na ulicy, a po obmacaniu wnętrza nadkoli i zajrzeniu do koła zapasowego, w końcu potrząsnął głową i powiedział:
– No dobra, puszczę was, ale musicie natychmiast odjechać.
– Co?
– Chcę, żebyście opuścili granice miasta i osobiście tego dopilnuję.
O kurczę.
– A co z Oliverem? – wyszeptała Claire.
– Raczej nie możemy użyć go jako wytłumaczenia – odpowiedziała stanowczo Eve. Dojadła rożek i uśmiechnęła się do policjanta. – Jesteśmy gotowi, proszę pana. Tylko musimy spakować rzeczy.
Michael pociągnął za sobą Shane'a i schyleni nad olbrzymią walizą Eve odbyli krótką rozmowę. Eve poderwała się na nogi, potknęła o jakąś torbę i upadła z krzykiem, który przerodził się w jęk.
Szeryf, wykazując, że jednak nie jest kompletnym idiotą, błyskawicznie podszedł do niej i schylił się, by sprawdzić, czy nic jej się nie stało.
To dało Michaelowi wystarczająco dużo czasu, by mógł z wampirzą prędkością zabrać lodówkę zza śmietnika, wsadzić do samochodu i sięgnąć po kolejny pakunek, nim szeryf zdążył pomóc omdlewającej Eve stanąć na nogi.
– Przepraszam – powiedziała zdławionym głosem Eve i uśmiechnęła się słabo do Michaela. – Wszystko w porządku. Trochę się tylko posiniaczyłam.
– Jasne. Więcej lodów nie dostaniesz – zapowiedział Shane.
Skończyli pakować samochód, a Claire posłała ostatnie spojrzenie pustym ulicom i bladym światłom. Po Oliverze nie było ani śladu.
– No? – odezwał się szeryf. – Ruszajmy.
– Tak jest. – Eve wsiadła za kierownicę, zamknęła na moment oczy, po czym sięgnęła po klucze i odpaliła silnik. Michael usiadł na siedzeniu obok kierowcy, a Claire i Shane z tyłu.
Zgodnie z tym, co powiedział, szeryf wsiadł do radiowozu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy i odpalił koguta, ale przynajmniej nie włączył syreny.
– Dzięki. – Michael posłał Eve uśmiech. – Świetny pomysł z tym potknięciem. Dzięki temu mogłem skoczyć po krew.
– W takim razie żałuję, że tego nie planowałam. – Wrzuciła wsteczny. – I czy poza Morganville nie mógłbyś używać jakiegoś innego określenia na krew? No nie wiem.
Czekolada? Albo ciasto wiśniowe?
– Dlaczego słodycze? – spytał Shane.
– Zamknij się, Collins. To było wyłącznie przez ciebie.
Wzruszył ramionami i objął Claire.
– Wiem, przepraszam.
– To co robimy z Oliverem? – zapytała Claire.
Nikt nie umiał jej odpowiedzieć.
Szeryf przypomniał im się, włączając na moment przeraźliwie wyjące syreny. Eve przełknęła ślinę, włączyła wsteczny i wycofała się w uliczkę.
– Zdaje się, że będziemy się zastanawiać w drodze – stwierdziła. – Czy ktoś ma do niego telefon?
– Ja mam – równocześnie odezwali się Claire i Michael i wymienili pełne skruchy spojrzenia. Michael wyciągnął komórkę i wysłał esemes, podczas gdy Eve prowadziła samochód z prędkością znacznie niższą, niż była dozwolona, co zdaniem Claire było bardzo rozsądnym pomysłem. A kiedy minęli tablicę informującą o opuszczeniu miasta, samochód szeryfa się zatrzymał. Kogut nadal mrugał na niebiesko i czerwono.
– Jechać dalej? – spytała Eve. – Co robimy?
– Jedź dalej. – Shane pochylił się do przodu. – Nie możemy zawrócić, póki nas obserwuje. O ile w ogóle zawrócimy. Głosuję za tym, żeby tego nie robić.
– Mam lepszy pomysł – odezwał się Michael i wskazał na coś po lewej stronie bardzo ciemnej, wąskiej drogi. – Tani jest motel. Zameldujemy się i zaczekamy tam na Olivera. I tak musimy gdzieś przeczekać dzień.
– Tam? – Eve zdawała się zszokowana. A Claire specjalnie jej się nie dziwiła. Nie był to Ritz. Nie wyglądał nawet tak dobrze jak motel w filmie Psychoza. Był to niewielki rząd pokoi zbudowanych z pustaków, z zapadającym się gankiem, neonowym napisem i wielkim reflektorem oświetlającym parking.
A parking był pusty.
– Chyba nie mówicie poważnie? – spytała się Eve. – W takich miejscach pożerają ludzi. A w najlepszym razie zamkną nas w pokoju i zrobią nam okropne, wstrętne rzeczy, które potem umieszczą w necie. Widziałam filmy.
Читать дальше