– No wiesz. Jakieś bohaterskie akcje, które sprawią, że pokażą mnie w CNN. Na przykład jak ginę, ratując autokar pełen supermodelek. – Claire trzepnęła go w ramię. – Auć! Ratując. A myślałaś, że co?
– No to… co teraz? Bo mam wrażenie, że lody raczej nie wchodzą w grę, chyba że chcecie je z drobnym dodatkiem przemocy?
– W mieście musi być coś jeszcze – stwierdził Michael. – No chyba że chcecie tu okupować dystrybutor, aż Oliver załatwi swoje brudne sprawy.
– Kazał nam tu czekać.
– No, ja tam się zgadzam z Michaelem – rzucił Shane. – Jakoś nie mam ochoty słuchać Olivera. A to ma być nasza, nie jego, wycieczka. On jest tylko przy okazji. Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że powinniśmy się stąd ruszyć, nawet jeśli Oliver się wkurzy.
– Ty naprawdę prosisz się o śmierć.
– Uratujesz mnie. – Pocałował Claire w nos. – Mikey, prowadzisz.
Durram w Teksasie było małym miasteczkiem. Naprawdę małym. Mniejszym niż Morganville. Składało się z jakichś sześciu kwartałów, nieustawionych nawet w kwadrat, raczej w rozchwiany owal. Lodziarnia Dairy Queen była zamknięta, podobnie jak fast food Sonic. Był jakiś bar, ale Michael szybko zawetował tę propozycję (oczywiście Shane'a). Jeśli wpakowali się w kłopoty, prosząc o lody, to zamówienie piwa równałoby się śmierci.
Claire trudno było zaprzeczyć tej logice, poza tym żadne z nich nie było tak naprawdę w wieku, w którym w Stanach wolno kupować piwo. Aczkolwiek jakoś wątpiła, żeby ludzie z Durram bardzo się tym przejmowali. Jakoś nie wyglądali na takich, co to restrykcyjnie przestrzegają prawa. A snucie się po ulicach zdawało się kompletną stratą czasu. Nie spotykali żadnych samochodów, nawet w oknach tylko gdzieniegdzie paliło się światło. Durram wyglądało na bardzo nudne miasteczko.
Zupełnie jak Morganville, ale tam przynajmniej miało się porządny powód, żeby nie wychodzić po zmroku.
– Hej! Tam! – Eve podskoczyła na przednim siedzeniu i palcem wskazywała przed siebie. Claire wytężyła wzrok.
W oknie palił się maluteńki neon – możliwe, że była to jakaś informacja o lodach.
– Wiedziałam, że żadne szanujące się miasteczko w Teksasie nie zamknie na noc lodziarni.
– To bez sensu.
– Zamknij się, Shane. Jak możesz nie mieć ochoty na lody? Z tobą jest coś nie tak!
– Najwyraźniej urodziłem się bez lodowego genu. Na szczęście.
Michael zatrzymał samochód przed malutką lodziarnią. Kiedy zgasił silnik, otoczyła ich ponura cisza. Poza skrzypieniem na wietrze znaków drogowych w całym Durram było kompletnie cicho.
Eve nie zwracała na to uwagi. Prawie wyfrunęła z samochodu i pognała do drzwi. Michael podążył za nią, zostawiając Claire i Shane'a na tylnym siedzeniu.
– To wszystko dzieje się zupełnie inaczej, niż myślałam – westchnęła Claire. Shane wziął jej rękę, uniósł do ust i pocałował.
– A myślałaś, że jak będzie?
– Nie wiem, rozsądniej?
– Gdzie ty byłaś przez ostatni rok? Bo wiesz, rozsądek to jest z innej bajki. – Skinął głową w stronę lodziarni. – Masz na coś ochotę?
– Tak. – Ale nie próbowała wysiąść z samochodu.
– To na… och. – Nie wyglądał na niezadowolonego. Mówił prawdę, pomyślała Claire. Rzeczywiście nie miał lodowego genu.
Ale na pewno miał gen całowania i nie potrzebował wielkiej zachęty, żeby zacząć z niego korzystać dla dobra ich obojga. Schylił się i na początku ich wargi lekko otarły się o siebie, potem nastąpił miękki, wilgotny delikatny pocałunek, a potem mocniejszy. Miał takie cudowne usta. Sprawiały, że cała w środku płonęła, i czuła się, jakby grawitacja się wzmogła, wciskając ich w fotel.
Sytuacja mogła się ciekawie rozwinąć, gdyby nie to, że nagle dało się słyszeć pukanie w okno i do wnętrza wpadło światło, oświetlając ich. Claire krzyknęła cicho, poderwała się gwałtownie i odsunęła od Shane'a, który też próbował usiąść prosto.
Na zewnątrz stał mężczyzna w jasnobrązowej koszuli, jasnobrązowych spodniach i dużym teksaskim kapeluszu… Dopiero po chwili przerażony umysł Claire zarejestrował, co się dzieje, gdy zauważyła lśniącą gwiazdę przypiętą do koszuli mężczyzny.
Oj joj, niedobrze.
Miejscowy szeryf:
Znów zapukał w okno latarką i ponownie ich oślepił. Claire zmrużyła oczy i otworzyła okno. Oblizała wargi i poczuła smak ust Shane'a. Jakże niestosownie!
– Pokażcie jakieś dowody tożsamości – rzucił mężczyzna. Nie brzmiał zbyt miło. Claire wymacała plecak, wyciągnęła z niego portfel i podała trzęsącymi się dłońmi szeryfowi. Shane dał swoje prawo jazdy.
– Masz siedemnaście lat? – Światło latarki skupiło się na Claire.
Skinęła głową. Tym razem światło padło na Shane'a.
– Osiemnaście?
– Tak, proszę pana. Stało się coś złego?
– No nie wiem, chłopcze. Myślisz, że nie ma niczego złego w wykorzystywaniu niepełnoletniej dziewczyny na ulicy?
– On nie…
– Moim zdaniem tak to wyglądało, panienko. Oboje wychodzić z wozu. To twój samochód?
– Nie, proszę pana – odpowiedział Shane. Sprawiał wrażenie przybitego. Dopadła ich rzeczywistość. Claire uświadomiła sobie, że popełnili ten sam błąd, co Michael – zachowywali się tak, jakby byli w domu, w Morganville, gdzie wszyscy ich znali. Tutaj byli parą przysparzających problemy nastolatków, z których jedno było nieletnie, zabawiających się na tylnym siedzeniu samochodu.
– Macie jakieś prochy?
– Nie, proszę pana – powtórzył Shane. Claire mu przytaknęła. Jej usta, przed chwilą takie ciepłe i przyjemne, stały się zimne i zdrętwiałe. To się nie może dziać. Jak mogliśmy być tak głupi? Przypomniała sobie listę Shane'a o sposobach, w które nie należy ginąć. Może to powinien być punkt czwarty.
– To nie macie nic przeciwko, żebym przeszukał samochód?
– To… – Claire spojrzała na Shane'a, a on na nią, szeroko rozwartymi oczami. Claire mówiła dalej. – To nie nasz samochód, proszę pana. Jest naszego przyjaciela.
– A gdzie ten przyjaciel?
– Tam, w środku. – Claire miała ściśnięte gardło i trzymała Shane'a mocno za rękę. Jeśli przeszuka samochód, otworzy lodówki. A jeśli je otworzy i znajdzie krew Michaela…
Wskazała na drzwi lodziarni. Szeryf spojrzał na nie, potem znów na nią, potem na Shane'a. Skinął głową, wyłączył latarkę i rzekł:
– Nigdzie nie odchodźcie.
Gdy rozmawiali, Claire nie przyjrzała mu się specjalnie, wiedziała tylko, że jest niezbyt stary, niezbyt młody, nie za gruby ani chudy, nie za wysoki czy niski, po prostu przeciętny. Ale kiedy odszedł, z kajdankami i kluczami pobrzękującymi przy pasie, poczuła, jak robi jej się zimno i brakuje jej tchu. Zupełnie tak jak wtedy, gdy stanęła twarzą w twarz z Bishopem, najbardziej przerażającym z wampirów.
Mieli kłopoty. I to duże.
– Szybko – rzucił Shane, gdy tylko za szeryfem zaczęły się zamykać drzwi do lodziarni. Otworzył bagażnik, złapał lodówkę Michaela i rozejrzał się, gdzie ją schować. – Podejdź do drzwi. Osłaniaj mnie.
Claire podeszła do drzwi lodziarni. Zajrzała przez brudną szybę, zasłaniając widok na to, co działo się za nią. Zrobiła z dłoni daszek, jakby trudno jej było dojrzeć, co się dzieje w środku. Nie było trudno. Szeryf podszedł wprost do Michaela i Eve, którzy wciąż stali przy kontuarze lodziarni.
Eve trzymała rożek z zielonymi lodami miętowymi, ale sądząc z wyrazu jej twarzy, kompletnie o nim zapomniała.
Читать дальше