Po prawej recepcja. Na drewnianym kontuarze dzwonek. Jenny uderzyła weń szybko kilka razy. Nie oczekiwała i nie otrzymała odpowiedzi.
– Dan i Sylvia mają mieszkanie za biurem – poinformowała, wskazując ciasne pomieszczenia biurowe za kontuarem.
– Właściciele? – spytał szeryf.
– Tak. Dan i Sylvia Kanarsky. Szeryf przyglądał się jej przez moment.
– Przyjaciele?
– Tak. Bliscy.
– To może lepiej nie zaglądajmy do mieszkania.
Sympatia i zrozumienie jaśniały w błękitnych oczach pod grubymi powiekami. Jenny była zaskoczona. Nagle odkryła, że twarz mężczyzny wyraża łagodność i inteligencję. W ciągu ostatniej godziny, przyglądając mu się w działaniu, stopniowo uświadomiła sobie, że jest znacznie bardziej czujny i sprawny, niż sądziła na początku. Obecnie patrząc w jego współczujące oczy, odgadła, że jest wrażliwy, interesujący, pociągający.
– Nie możemy odejść jakby nigdy nic – powiedziała. – Ten dom wcześniej czy później musi zostać przeszukany. Całe miasto musi zostać przeszukane. Zajrzyjmy tam, będziemy mieli to za sobą.
Podniosła klapę na kontuarze i pchnęła bramkę, za którą było pomieszczenie biurowe.
– Pani doktor – rzekł szeryf – niech zawsze ja lub porucznik Whitman idzie pierwszy, proszę.
Cofnęła się posłusznie i wszedł przed nią do mieszkania Dana i Sylvii, ale nie natknęli się na nikogo. Nie było ciał.
Dzięki Bogu.
Szeryf odnalazł klucz uniwersalny na tablicy obok przegródek na listy.
Z prawie rutynową przezornością weszli na górę i przeszukali sześć pokoi. W pierwszych pięciu znaleźli bagaże, aparaty fotograficzne, nie dokończone kartki pocztowe i inne dowody, świadczące o gościach, ale samych gości nie znaleźli.
– W szóstym pokoju porucznik Whitman spróbował otworzyć drzwi łazienki. Okazało się, że są zamknięte. Uderzył w drzwi i krzyknął:
– Policja! Jest tam kto?
Nikt nie odpowiedział.
Whitman spojrzał na gałkę, potem na szeryfa.
– Po tej stronie nie ma otworu na klucz, więc ktoś musi być w środku. Wyważyć?
– Wyglądają na grube – powiedział Hammond. – Nie ma potrzeby wybijać sobie barku. Strzel w zamek.
Jenny odciągnęła Lisę na bok, poza zasięg odłamków, które mogły odskoczyć.
Porucznik Whitman ostrzegł tego, kto mógłby przebywać w łazience. Wystrzelił. Kopnięciem otworzył drzwi na oścież, wpadł do środka.
– Nikogo.
– Może wyszli oknem – powiedział szeryf od drzwi.
– Tu nie ma żadnych okien – zmarszczył czoło Whitman.
– Jesteś pewien, że drzwi były zamknięte na klucz?
– Tak. A to da się zrobić tylko od wewnątrz.
– Ale jak, jeśli nikogo nie było w środku. Whitman wzruszył ramionami.
– Poza tym jest coś, na co powinieneś rzucić okiem.
W rezultacie wszyscy rzucili okiem, gdyż łazienka była na tyle duża, że pomieściła całą czwórkę. Na lustrze nad umywalką dużymi, tłustymi, czarnymi literami wypisano wiadomość:
W innym mieszkaniu, nad innym sklepem, Frank Autry i jego ludzie znaleźli inny ociekający wodą, chlupocący pod stopami dywan. W salonie, jadalni i sypialniach dywany były suche, ale w korytarzu prowadzącym do kuchni pełno wody. A w samej kuchni na trzech czwartych podłogi, wysłanej winylowymi płytkami, stała woda miejscami na cal głęboka.
Jake Johnson zatrzymał się w korytarzyku i oglądał kuchnię.
– Musi być dziura w kanalizacji.
– To samo mówiłeś gdzie indziej – przypomniał mu Frank. – To chyba przypadek, co?
– To tylko woda – powiedział Gordy Brogan. – Nie łapię, co to ma wspólnego z… tymi wszystkimi morderstwami.
– Srać na to – odezwał się Stu Wargle. – Czas tracimy. Nic tu nie ma. Chodźmy.
Nie zwracając na nich uwagi, Frank wszedł do kuchni, obszedł ostrożnie brzeg małego jeziorka. Zmierzał do suchego miejsca przy rzędzie stojących szafek. Otworzył kilkoro drzwiczek, zanim znalazł małe plastykowe wiadro na odpadki. Było czyste i suche. Dociskana sprężyną pokrywka chroniła przed dopływem powietrza. Łyżką znalezioną w szufladzie Frank wlał wodę do plastykowego pojemnika.
– Co ty robisz? – spytał od drzwi Jake.
– Biorę próbkę.
– Próbkę? Po co? To tylko woda.
– No tak – powiedział Frank – ale jest w niej coś dziwnego. Łazienka. Lustro. Duże, tłuste, czarne litery. Jenny wpatrywała się w cztery wyrazy.
– Kim jest Timothy Flyte? – zapytała Lisa.
– Może to facet, który to tu napisał – domyślał się Tal Whitman.
– Czy ten pokój wynajmował Flyte? – spytał szeryf.
– Jestem pewien, że nie widziałem tego nazwiska w książce hotelowej – stwierdził porucznik. – Możemy to sprawdzić, kiedy zejdziemy na dół, ale jestem pewny.
– Może Timothy Flyte to jeden z morderców – powiedziała Lisa. – Może facet, który wynajmował ten pokój, rozpoznał go i zostawił tę wiadomość.
Szeryf potrząsnął głową.
– Nie. Jeśli Flyte ma coś wspólnego z tym, co spotkało to miasto, nie zostawiłby swojego nazwiska na lustrze. Starłby je.
– Chyba że nie wiedział o napisie – zauważyła Jenny.
– Albo wiedział, ale jest jednym z szaleńców, o których pani mówiła, i ma gdzieś to, czy go złapiemy, czy nie – podsunął porucznik. Bryce Hammond spojrzał na Jenny.
– Ktoś w mieście nazywa się Flyte?
– Nigdy o takim nie słyszałam.
– Zna pani wszystkich w Snowfield?
– Tak.
– Całą pięćsetkę?
– Prawie każdego – odpowiedziała.
– Prawie każdego, hm? Więc Timothy Flyte może tu mieszkać?
– Nawet jeśli nigdy go nie spotkałam i tak musiałabym o nim słyszeć. To niewielkie miasto, szeryfie, zwłaszcza poza sezonem.
– Może to ktoś z Mount Larson, Shady Roost albo Pineville – zasugerował porucznik.
Pragnęła, żeby gdzie indziej przedyskutować wiadomość z lustra.
Na zewnątrz. Na dworze. Gdzie nic nie mogło podkraść się blisko i niepostrzeżenie. Miała niesamowitą, pozbawioną podstaw, ale niezłomną pewność, że coś – coś cholernie dziwnego – porusza się w tej chwili w innej części zajazdu, skrycie wykonując jakąś przerażającą pracę, o której oni wszyscy nie mają zielonego pojęcia.
– A co z drugą częścią? – zapytała Lisa, wskazując na napis ODWIECZNY WRÓG.
– Cóż, wracamy do tego, co Lisa powiedziała na początku – odezwała się w końcu Jenny. – Wygląda na to, że człowiek, który to napisał, informuje nas, iż Timothy Flyte jest jego wrogiem. I zdaje się, naszym też.
– Może – rzekł z powątpiewaniem Bryce Hammond. – Ale to niezwykłe wyrażenie – “odwieczny wróg". Jakoś dziwne. Prawie archaiczne. Jeśli zamknął się w łazience przed Flyte'em i machnął na chybcika ostrzeżenie, dlaczego nie napisał: “Timothy Flyte, mój stary wróg" albo coś bardziej wprost?
Porucznik Whitman przytaknął.
– Rzeczywiście, gdyby chciał zostawić tekst wskazujący Flyte'a, napisałby: “Zrobił to Timothy Flyte" albo może: “Flyte pozabijał ich wszystkich". Ostatnia rzecz, na której by mu zależało, to brak jasności.
Szeryf zaczął przeglądać drobiazgi na głębokiej półce nad umywalką, pod lustrem: butelka balsamu do skóry Mennen, cytrynowy płyn po goleniu, męska elektryczna maszynka do golenia, para szczoteczek do zębów, szczotka do włosów, zestaw do makijażu.
– Wygląda na to, że pokój zajmowało dwoje ludzi. Więc może oboje zamknęli się w łazience – co oznacza , że dwójka rozpłynęła się w powietrzu. Ale czym pisali na lustrze?
Читать дальше