– Zaczekajcie – wkroczył Bryce. – Jak to się stało, że nagle każdy mówi “ono"? Kiedy ostatnim razem dokonywałem nieformalnej oceny sytuacji, panowała powszechna zgoda, że może być ona wynikiem działalności bandy psychopatycznych zabójców. Szaleńców. Ludzi.
Spoglądali po sobie niespokojnie. Nikt nie spieszył się z wyjawieniem tego, co mu chodziło po głowie. Rzeczy niewyobrażalne stały się możliwe. A były to rzeczy, które ludzie o zdrowych zmysłach niełatwo nazywają głośno i po imieniu.
Wiatr wychylił się z mroku i posłuszne drzewa pokłoniły mu się z czcią.
Uliczne światła zamigotały.
Wszyscy drgnęli, zaskoczeni niestałością światła. Tal położył rękę na chwycie rewolweru. Ale lampy nie zgasły.
Wsłuchiwali się w ciszę cmentarnego miasta. Jedyny odgłos, szept poruszanych wiatrem drzew, brzmiał jak przedłużające się śmiertelne westchnienie przed spoczynkiem wiecznym.
Jake nie żyje, pomyślał Tal. Przynajmniej raz Wargle ma rację. Jake nie żyje i może my wszyscy też, tylko że jeszcze o tym nie wiemy.
Bryce zwrócił się do Franka Autry'ego.
– Frank, dlaczego powiedziałeś “ono" zamiast “oni" lub coś takiego?
Frank zerknął na Tala szukając wsparcia, ale Tal sam nie był pewien, dlaczego powiedział “ono". Frank przełknął ślinę. Przestąpił z nogi na nogę, spojrzał na Bryce'a. Wzruszył ramionami.
– Cóż, sir. Zdaje mi się, że powiedziałem “ono", bo… hm… żołnierz, ludzki przeciwnik zdmuchnąłby nas od razu w markecie, kiedy miał możliwość. Wszystkich od razu, w ciemności.
– Więc co? Myślisz, że ten przeciwnik nie jest z rodzaju ludzkiego?
– Może to jakiś rodzaj… zwierzęcia?
– Zwierzęcia. Naprawdę tak uważasz? Frank wyglądał wyjątkowo nieporadnie.
– Nie, sir.
– Co więc myślisz? – nalegał Bryce.
– Do diabła, nie wiem, co myśleć – odrzekł Frank, sfrustrowany. – Wie pan, że mam wyszkolenie wojskowe. Żołnierz nie lubi pchać się na oślep w żadną sytuację. Woli zaplanować strategię. Ale dobre, rozsądne plany opierają się na godnym zaufania zasobie doświadczenia. Co wydarzyło się w porównywalnych bitwach w poprzednich wojnach? Co inni zrobili w podobnych sytuacjach? Odnieśli sukces czy ponieśli porażkę? Ale tym razem po prostu nie ma żadnych porównywalnych bitew, nie ma żadnych doświadczeń, z których można by czerpać. Jest to tak dziwne, że jestem gotów nazywać tego nieprzyjaciela bezosobowo, neutralnie: “ono".
Bryce zwrócił się do Jenny Paige.
– A pani? Dlaczego użyła pani słowa “to"?
– Nie jestem pewna. Może dlatego, że użył go funkcjonariusz Autry.
– Ale to pani wysunęła teorię o zmutowanym szczepie wścieklizny, który mógł stworzyć bandę morderczych szaleńców. Czy teraz pani to wyklucza?
Zmarszczyła czoło.
– Nie. W tej fazie nie możemy wykluczyć niczego. Ale, szeryfie, nigdy nie twierdziłam, że to jedyna dająca się przyjąć teoria.
– Ma pani inne?
– Nie.
Tal był co do joty tak bezradny jak Frank.
– No, wydaje mi się, że użyłem słowa “ono", bo nie mogłem się dłużej godzić z teorią zabójcy-szaleńca.
Ciężkie powieki Bryce'a uniosły się wyżej niż zwykle.
– Och, dlaczego nie?
– Z powodu tego, co się stało w Zajeździe Pod Płonącą Świeczką.
Kiedy zeszliśmy na dół i znaleźli tę rękę z ołówkiem na stoliku w hallu… no… to nie pasowało mi do zwariowanego mordercy. Już dość długo jesteśmy glinami, żeby wiedzieć coś o niezrównoważonych ludziach. Czy któryś z was spotkał takiego typa z poczuciem humoru? Nawet z ohydnym, pokręconym poczuciem humoru? To ponuracy. Nie umieją się śmiać z niczego i pewnie między innymi dlatego mają fioła. Więc kiedy zobaczyłem tę rękę na stole, to mi po prostu nie pasowało. Zgadzam się z Frankiem. I ja teraz myślę o naszym nieprzyjacielu: bezosobowe “ono".
– Dlaczego żaden z was nie przyzna się do tego, co czuje? – łagodnie powiedziała Lisa Paige. Była czternastolatka, dorastającą panienką, która kiedyś wyrośnie na uroczą młodą damę, ale patrzyła na każdego z bezpośredniością dziecka. – Przecież gdzieś w środku, a to jest naprawdę ważne, wszyscy wiemy, że to nie ludzie zrobili te rzeczy. To musi być coś naprawdę strasznego – Jeeezu, wystarczy to poczuć – coś dziwnego i obrzydliwego. Czymkolwiek to jest, wszyscy to czujemy. Wszyscy się tego boimy. I dlatego wszyscy bardzo staramy się do tego nie przyznać.
Tylko Bryce wytrzymał spojrzenie dziewczyny. Spoglądał na nią zamyślony. Reszta wbiła wzrok w podłogę.
Nie chcemy zajrzeć w głąb siebie, pomyślał Tal, i to właśnie mówi nam ta dziewczyna. Nie chcemy zajrzeć w głąb siebie, znaleźć się oko w oko z prymitywnymi zabobonami. Wszyscy jesteśmy cywilizowanymi, wykształconymi jak trzeba dorosłymi ludźmi, a dorośli nie powinni wierzyć w straszydła z nocnych koszmarów.
– Lisa ma rację – powiedział Bryce. – Jedyny sposób na rozwiązanie tej sprawy – może jedyny sposób, żebyśmy sami nie zostali ofiarami – to mieć otwarte głowy i popuścić cugli wyobraźni.
– Zgadzam się – przytaknęła Jenny Paige. Gordy Brogan potrząsnął głową.
– Ale w końcu co mamy sobie wyobrażać? Wszystko? Znaczy, nie ma żadnych ograniczeń? Mamy zacząć sobie zaprzątać głowy duchami, upiorami i wilkołakami i… i wampirami? Muszą być jakieś rzeczy, które da się wykluczyć.
– Oczywiście – ciągnął cierpliwie Bryce. – Gordy, nikt nie mówi, że mamy do czynienia z duchami i wilkołakami. Ale musimy przyjąć, że mamy do czynienia z nieznanym. To wszystko. Z nieznanym.
– Nie kupuję – posępnie odezwał się Wargle. – Nieznane! Żeby mnie obesrało. Kiedy już będzie po wszystkim, dowiemy się, że to robota jakiegoś perwersa, takiego samego cuchnącego wyrzutka jak wszystkie cuchnące wyrzutki, z którymi mieliśmy dotąd do czynienia.
– Wargle – powiedział Frank – takie myślenie da tylko jeden efekt: przeoczymy jakiś ważny szczegół. I jeszcze coś: zaprowadzi nas prosto do grobu.
– Sami zobaczycie. Przekonacie się, że miałem rację. – Wargle splunął na chodnik, wsadził kciuki za pas z bronią, pozując na jedynego gościa, który ma tu równo pod sufitem.
Tal Whitman przejrzał to: zgrywa się na superfaceta, ale też boi się jak wszyscy diabli. Choć Stu był jednym z najmniej wrażliwych ludzi, jakich Tal kiedykolwiek spotkał, i on doznał tych pierwotnych uczuć, o których mówiła Lisa Paige. Przyznawał się do tego czy nie, wyraźnie przenikał go do szpiku kości ten sam chłód, który przewiercał ich wszystkich.
Frank również dostrzegł, że to poza. Odezwał się tonem przesadnej, nieszczerej admiracji:
– Stu, swoją świetlaną postawą dodajesz nam sił. Jesteś nam wzorem. Co byśmy bez ciebie poczęli?
– Beze mnie – kwaśno stwierdził Wargle – nadajecie się tylko do spuszczenia w rurę starego sracza.
Frank spojrzał z udanym rozczarowaniem na Tala, Gordy'ego i Bryce'a.
– Czy nie wydaje się wam, że ten gość puchnie z dumy?
– Jasne, że tak – powiedział Tal. – Ale nie wińcie Stu. W jego przypadku opuchlizna byłaby tylko rezultatem rozpaczliwych usiłowań natury, żeby zapełnić pustkę.
Dowcip był średni, ale radość, jaką wzbudził, powszechna. I nawet Stu, choć lubił dopiekać innym i nie cierpiał być celem żartów, zdobył się na uśmiech.
Tal wiedział, że nie chodzi im o dowcip. Śmieją się ze Śmierci, prosto w jej trupią twarz.
Ale wesołość opadła, a noc nadal trwała, nieprzenikniona.
Miasto nadal było nienaturalnie ciche.
Читать дальше