– Sam, nie sądzisz, że mógłbyś trochę nacisnąć pedał gazu? – zapytała wreszcie.
– Nie chcę kusić losu, Sissy.
– Nie masz go kusić, tylko dogonić.
W końcu jednak dotarli do Canaan. Minęli pomalowany na żółto dom Mitchelsonów. Sissy rozpoznała budynek, który widziała w telewizji, mimo że na żywo sprawiał wrażenie o wiele mniejszego niż na ekranie. Przed domem stały dwa policyjne radiowozy oraz wóz transmisyjny którejś ze stacji telewizyjnych, a podwórko nadal było odgrodzone żółtą taśmą.
– Czy mógłbyś się na chwilę zatrzymać? – poprosiła Sama.
Sam ustawił samochód przed starym magazynem mebli. Sissy otworzyła drzwiczki, wyskoczyła na zewnątrz i przez długą chwilę nasłuchiwała. Wokół było tak cicho, że słyszała nawet trzaski dobiegające z policyjnego radia. Karty kazały jej słuchać, nie miała jednak najmniejszego pojęcia czego. Mimo to była pewna, że postąpiła słusznie, przyjeżdżając tutaj, że znalazła się we właściwym miejscu.
Przez szosę przeszedł młody policjant.
– Nie mogą państwo tutaj parkować. To miejsce przestępstwa. Proszę odjechać.
– To tutaj zginęła ta młoda kobieta, prawda?
– Proszę odjechać.
Sissy powoli się odwróciła. Wszystko na miejscu, pomyślała, chociaż nie wiedziała dlaczego. Wszystko jest tu na miejscu, jak w szczęśliwej rodzinie.
– Proszę pani, nie chciałbym karać pani mandatem – powiedział policjant.
– Oczywiście. Bardzo pana przepraszam – odparła.
Ale kiedy wsiadła z powrotem do starego jeepa, zadrżała, i to nie z powodu przenikliwego północno-zachodniego wiatru unoszącego drobinki śniegu. Odwróciła głowę i popatrzyła na połać ziemi tuż obok starego traktora i niemal fizycznie wyczuła, że ktoś tam jest. Ktoś, kto czuje się bardzo samotny i zlekceważony. Ktoś, kto czuje, że świat pokazał mu plecy.
– Coś się stało? – zapytał Sam, kiedy ujechali już trochę drogi w kierunku centrum miasta.
– Nie wiem. Miałam bardzo dziwne uczucie. Takie, jakie miewam w chwilach, kiedy odkrywam złe karty.
– Dokąd teraz jedziemy?
– Na razie na północ. Znów czuję to drżenie.
Sam się skrzywił.
– Z przykrością to mówię, Sissy, ale jeszcze nigdy nie brałem udziału w tak dziwacznym i bezsensownym pościgu. Oboje powinniśmy teraz siedzieć przed kominkiem, z nogami owiniętymi kocykiem i popijać kawę, którą doskonale przyrządzasz, tę z wódką.
– Och, daj spokój, Sam. Przestań pleść jak geriatryk.
– A niby dlaczego? Przecież jestem geriatrykiem.
– Powiedz mi, czy kiedykolwiek popatrzyłeś na mnie i pomyślałeś: właściwie to chętnie poszedłbym z Sissy do łóżka?
– Sissy, to jest pytanie, którego kobieta taka jak ty nie powinna w ogóle zadawać facetowi takiemu jak ja.
– Dlaczego?
– Cóż… Nawet jeśli kiedyś pomyślałem o tobie niepoprawnie, a nie twierdzę, że tak się zdarzyło, uważam, że powinienem być dżentelmenem i chować moje niepoprawne myśli dla samego siebie.
– Co w tym jest niepoprawnego? Oboje jesteśmy samotni, prawda?
– Tak, ale nie o to chodzi.
– Chodzi dokładnie o to. Odpowiedz na moje pytanie.
Dojeżdżali właśnie do Union Station. Śnieg otulał jej wieżę jak długi biały szal. Kiedy podjechali bliżej, Sissy odniosła wrażenie, że słyszy, jak ktoś szepcze: „Listki herbaty”.
– Zatrzymaj się – powiedziała w chwili, kiedy znaleźli się przed zajazdem Chasneya.
– O co chodzi?
– Słyszę głosy.
Sam zaczął nasłuchiwać, jednak po chwili z niechęcią zmarszczył czoło.
– Nic nie słyszę.
– Te głosy są bardzo wyraźne.
– Mam bardzo dobry aparat słuchowy.
Sissy zamknęła oczy i wskazała głową w kierunku zajazdu.
– Ktokolwiek to jest, teraz go już tutaj nie ma. Wszyscy stąd poszli. Ale rozmawiali właśnie tutaj.
– Słyszysz, o czym rozmawiają?
– Niezbyt wyraźnie. Myślę, że chodzi o liście herbaty. – Znów przez chwilę nasłuchiwała. – I horoskopy. Zupełnie wyraźnie słyszę słowo „horoskopy”. I kogoś, kto mówi o płaczu.
Sam jeszcze bardziej wzmocnił odbiór w swoim aparacie słuchowym. Ściszył dopiero wtedy, gdy doszło do sprzężenia i jego ucho podrażniły elektroniczne piski.
– Wciąż nic nie słyszę – oznajmił.
– Tę rozmowę ktoś prowadził dużo wcześniej – powiedziała Sissy. – Odnoszę wrażenie, że słowa wciąż tutaj są i czekają, aż je usłyszę.
– Jesteś pewna, że nie zmyślasz? Poza tobą właściwie nikt nie rozmawia o liściach herbaty i horoskopach.
– Sam, ja to naprawdę słyszę. To z powodu tych właśnie słów karty przysłały mnie aż tutaj. Chcą, żebym usłyszała, co się dzieje.
Wysiadła z jeepa i stanęła na środku parkingu; opuściła głowę i przyłożyła zwinięte dłonie do uszu. Jakiś mężczyzna w czapce narciarskiej zatrzymał się i zaczął jej się uważnie przyglądać. Tymczasem Sissy wahała się. Być może Sam ma rację i to, co słyszy, to są tylko podmuchy wiatru i szum plastikowych osłon na ścianach odbudowywanego dworca? A jednak była pewna, że znów wyraźnie usłyszała konkretne słowa: „grać w karty” i „tragedia”.
Tragedia, usłyszała ponownie. To z pewnością nie był wiatr. A później: „Północ”.
Uniosła głowę. Wiatr sprawiał, że łzawiły jej oczy, nie poruszyła się jednak przez minutę. Północ – czuła to, wyraźnie i bez wątpienia. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak pewna swojej intuicji. Nie byłaby bardziej pewna nawet wtedy, gdyby ujrzała to słowo wypisane na śniegu.
Wróciła do jeepa i zatrzasnęła drzwiczki.
– Na północ – powiedziała. – Musimy pojechać główną autostradą.
Sam posłał jej uroczyste spojrzenie.
– Prawdę mówiąc, tak pomyślałem – oświadczył.
– Słucham?
– Pewnego razu popatrzyłem na ciebie i pomyślałem, że fajnie by było pójść z tobą do łóżka i się kochać.
– Och.
– Prawdę mówiąc, pomyślałem tak dwa, może trzy, a może jeszcze więcej razy. Ale przede wszystkim tego dnia… To było w pierwszym tygodniu lipca, wiał wiatr, a ty stałaś na podwórku w żółtej sukience w niebieskie kwiaty. Wiatr rozwiewał ci włosy.
– Powinieneś był coś wtedy powiedzieć.
– Nie, Sissy. Niektóre rzeczy powinny pozostać tylko marzeniami.
Sissy wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń.
– Jedźmy na północ. Mam przeczucie, że to, z czym mamy do czynienia, jest już bardzo blisko.
Feely poszedł za Robertem za róg domu.
– Doskonale się tutaj czujesz, dzieciaku – powiedział Robert. – Bez dwóch zdań.
– Nie przypuszczałem, że wrócisz.
– Powinieneś bardziej mi ufać. Jeszcze nigdy nikogo nie zawiodłem, nigdy. Nie zawiodłem moich dzieci, nie zawiodłem przyjaciół. Wiem, że zawiodłem żonę, ale to był po prostu niefortunny, głupi wypadek w długoletnim pożyciu małżeńskim.
– Takie wagary – zauważył Feely.
– Tak – przytaknął Robert. Po namyśle dodał: – Właśnie.
Pochylił się i pociągnął za drzwi garażu. Jego wnętrze podzielone było na dwie niemal równe części. Pierwszą z nich zajmowała beżowa toyota corolla, w drugiej zalegała potężna sterta drewna Przy tylnej ścianie ustawiony był duży blat. Na nim leżały rzędami najróżniejsze narzędzia: śrubokręty, klucze, pilniki i piły, wszystkie na właściwych, specjalnie dla nich wyznaczonych miejscach, porozmieszczane w zależności od rozmiarów i przeznaczenia.
– Co za pedant – powiedział Robert. Feely, który nigdy jeszcze nie widział garażu w podmiejskim domu, chyba ze w telewizji, stał i patrzył na wszystko z podziwem.
Читать дальше