Barney otworzył usta i zaraz je zamknął, nic nie mówiąc. Kumulowała się w nim jakaś straszna energia, czuł się jak ciężarowiec, który nie może utrzymać sztangi nad głową, dostaje zawrotów głowy i wreszcie puszcza ją na ziemię.
– To nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy – powiedział wreszcie.
– Wiem – zgodziła się Sara. – Ale to musiało zostać powiedziane.
Skinął głową, zdezorientowany, wyprowadzony z równowagi.
– Czy myślisz, że możemy…? – Nie mógł znaleźć odpowiednich słów. W końcu powiedział tylko: – Przepraszam.
– Nie przepraszaj – powiedziała szybko Sara. – Teraz idę się trochę rozejrzeć. Cała się trzęsę, jeśli chcesz wiedzieć. Muszę się uspokoić, jakaś lekka rozmowa dobrze mi zrobi.
– Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie – powiedział Barney, tym razem delikatnie ujmując jej dłoń. – Czy naprawdę bałaś się, że zarobię milion funtów i ty nic z tego nie dostaniesz? Bałaś się tak bardzo, że…
Sara trochę się zastanawiała, a następnie dwuznacznie głową kiwnęła, co prawdopodobnie oznaczało, że nie chodziło o strach, lecz nie potrafiła znaleźć lepszego słowa, żeby zrozumiał, o co jej chodziło.
– W takim razie dlaczego… – zaczął Barney, lecz w tym momencie rozległ się głośny krzyk, hałas tłuczonych półmisków oraz przewracających się waz z zupą, i nagle Joel runął na ziemię, ciągnąc za sobą długi lniany obrus, a wraz z obrusem jabłka, śliwki, noże, widelce i pokrojoną na plasterki szynkę. Żółty ser Gouda potoczył się po jadalni i zniknął za aksamitnymi zasłonami, tak jakby miał tam coś do załatwienia.
– Przewrócił się! – krzyknęła Fanny Bees, aktorka, która stała blisko niego. – Zaczął się chwiać jak drzewo i potem nagle upadł!
Po kilku fałszywych akordach muzyka nagle ucichła. Barney uklęknął przy Joelu i zdjął mu krawat. Joel był siny wokół ust, lecz nadal oddychał. Jego lewa ręka drżała i zaciskała się nerwowo – zbyt dużo wysiłku kosztowało go podpieranie się laską. Otworzył oczy i patrzył przez chwilę na Barneya jak człowiek próbujący zobaczyć dno w studni.
Barney podniósł wzrok na zgromadzonych wokół gości.
– Niech ktoś pomoże mi go przenieść do pokoju gościnnego. Położymy go na kanapie.
– Nie dotykaj mnie – wyszeptał Joel. – Tylko mnie nie dotykaj.
– Joelu – upierał się Barney – nie możesz tutaj leżeć.
– Nie uważasz, że dostatecznie dużo przez ciebie cierpiałem, ty świnio?
Barney chwycił za obrus i gwałtownym ruchem wyszarpnął go spod pleców Joela.
– Trzymaj za zębami ten swój parszywy język – powiedział głosem drżącym z gniewu i podniecenia. Chciał go jednocześnie uderzyć pięścią i objąć. Boże, ileż musiał wycierpieć, pomyśleć, że posunął się aż tak daleko!
Krępy, rudowłosy kupiec diamentów o nazwisku Na-than Golden przykucnął na podłodze i zaoferował swą pomoc.
– Dobra, Barney, ja chwycę go za ramiona.
– Nie dotykaj mnie nawet jednym palcem – ostrzegał Joel.
Barney schylił się i chwycił Joela za kostki.
– Możesz sobie mówić, co chcesz, Joełu. Nie możesz leżeć na środku podłogi w jadalni, cały w owocach. Jesteś chory i przeniesiemy cię do pokoju gościnnego. Trzymasz go, Nathanie?
Nathan chwycił Joela pod pachy swoimi tłustymi rękami i uniósł.
– Barney! – zawołał Joel. Następnie skrzeczącym głosem, który sparaliżował wszystkich w jadalni, zawołał jeszcze raz: – Barney! Na miłość boską, Barney!
Barneyowi ciarki przeszły po grzbiecie.
Nathan Golden szeroko otwartymi oczami spojrzał na Barneya. Był śmiertelnie przerażony. Na czole pojawiły mu się nabrzmiałe żyły. Barney spojrzał w dół i zobaczył, że twarz Joela wyglądała jak gumowa karnawałowa maska, bezlitośnie wywrócona na lewą stronę. Joel tak bardzo cierpiał, że nie mógł mówić, mógł tylko leżeć na podłodze i modlić się, żeby Nathan i Barney zostawili go w spokoju.
– Połóżmy go, ostrożnie! – powiedział Barney do Nathana, a potem zwrócił się do Sary: – Przynieś mi kilka poduszek. Podeprzemy mu głowę. Horacy, przynieś mi jakieś ostre nożyczki z kuchni, szybko. I kilka ręczników.
Sara przyniosła dwie czy trzy jedwabne poduszki i ostrożnie wsunęła Joelowi pod głowę. Był on teraz prawie nieprzytomny i ślina spływała mu z kącika ust. Od czasu do czasu całym jego ciałem wstrząsały gwałtowne skurcze mięśni, a oczy otwierały się i patrzyły na Barneya z tą dziwną, nieludzką obojętnością, którą widziało się tylko w oczach umierających lub dopiero co narodzonych.
Horacy też przybiegł na ratunek i wręczył Barneyowi nożyce, którymi odcinali skrzydełka kurczaków, oraz sznurek. Goście bankietowi stali w zupełnej ciszy, gdy Barney złapał lewą nogawkę spodni Joela i przeciął ją aż do krocza. Niektóre z pań odwróciły się, lecz większość nie ruszyła się ze swoich miejsc, patrząc z fascynacją na obrzezany członek Joela i czekając na dalszy bieg wypadków. To nie były damy z Capetown.
Nogawka spodni Joela przykłeiła się w jednym miejscu do uda. Ze skrzepłej krwi oraz płynu limfatycznego powstał strup. Kiedy Barney chciał ją delikatnie oderwać, Joel wpakował sobie rękę do ust i rozległ się pojedynczy charkot. Najwidoczniej zrozumiał, że najgorsze było jeszcze przed nim, bo nie wyjmował ręki z ust. Barney chwycił jeden z przyniesionych przez Horacego z kuchni ręczników i zanim przystąpił do dalszego odrywania nogawki, wepchnął go pod udo Joela. Potem zwrócił się do Nathana Goldena:
– Whisky. Przynieś mi pełną butelkę whisky.
Wszyscy czekali, przypominając zupełnie gustownie ubrane manekiny krawieckie, a Nathan, skrzypiąc butami, podszedł do baru i wyjął z niego butelkę szkockiej.
– Wlej mu to w gardło – powiedział Barney. – Upij go porządnie.
Nathan zawahał się, ale przyłożył butelkę Joelowi do ust.
– Masz go upić, na miłość boską, a nie rozweselić – warknął Barney. Chwycił butelkę, brutalnie włożył mu ją między zęby i porządnie przechylił. Alkohol lał się Joelowi do gardła i wylewał na koszulę. Joel krztusił się, tak jakby zbierało mu się na wymioty, lecz po chwili butelka była już prawie pusta.
Następnie jednym zdecydowanym ruchem Barney oderwał nogawkę wraz z bandażem z podartego płótna i oczom wszystkich ukazała się rana. Rozległ się okrzyk i prawie wszystkie panie wycofały się z jadalni z twarzami bladymi jak ściana. Kilku mężczyzn cofnęło się o kilka kroków, szczególnie wtedy, gdy poczuli smród zalatujący z rany w nodze, która była już dotknięta gangreną. Wszyscy mogli teraz zobaczyć, jak potwornie Joel się okaleczył.
Rana Joela była wilgotna, otwarta, nabrzmiała, zielonkawa, cała pokryta wodnistymi pęcherzykami. Rana sączyła i gniła. Barney nie mógł znieść okropnego smrodu. Z rany wystawało coś, co wyglądało jak kawałek szkła.
Barney dotknął nożyczkami brzegów rany oraz kawałka szkła. Joel, o dziwo, prawie się nie poruszył. Obrzeże rany przypominało rybie usta i Joel nie miał w tym miejscu czucia, gdyż było ono martwe. Odczuwał jedynie ból w zaczerwienionym miejscu wokoło rany, które gangrena zaczynała właśnie atakować.
Przez wiele dni Barney domyślał się tego, lecz teraz, gdy ujrzał ranę, był tak wstrząśnięty, że nie potrafił nic powiedzieć, nic zrobić. Położył nożyczki na ręczniku i uklęknął przy Joelu z pochyloną głową i zamkniętymi oczami.
– Wyślę kogoś po doktora Tutera – powiedział Rhodes.
Barney podniósł wzrok.
Читать дальше