– Do diabła, może jednak przestałbyś się ze mną bawić w ciuciubabkę. Zadałem ci pytanie i oczekuję konkretnej odpowiedzi.
– Udzieliłem ci takiej odpowiedzi, jaką uznałem za stosowną.
– Dlaczego traktujesz mnie jak swego wroga?
McDermott znów zaczął mówić podniesionym głosem, toteż Lanigan odczekał chwilę, aby tamten zdążył ochłonąć. On także odczuwał zmęczenie, choć zapewne innego rodzaju, niemniej również sporo wysiłku kosztowało go panowanie nad sobą.
– Wcale nie traktuję cię jak wroga, Sandy – odparł w końcu.
– Na pewno. Staram się jak diabli, żeby wyjaśnić jedną zagadkę, a tymczasem po drodze pojawia się dziesięć następnych. Dlaczego nie chcesz powiedzieć mi całej prawdy?
– Ponieważ nie musisz jej znać.
– Nie sądzisz, że byłoby mi łatwiej?
– Tak uważasz? A kiedy to po raz ostatni klient kryminalista wyznał ci całą prawdę?
– Śmieszne. Ani razu nie pomyślałem o tobie jak o kryminaliście.
– Więc za kogo mnie masz?
– Pewnie za przyjaciela.
– Z pewnością byłoby ci łatwiej, gdybyś uważał mnie za zwykłego kryminalistę.
Sandy wstał ociężale, zgarnął podpisane dokumenty i ruszył do wyjścia.
– Jestem piekielnie zmęczony, muszę odpocząć. Wrócę jutro, wtedy opowiesz mi resztę.
Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
Guy po raz pierwszy zauważył, że są śledzeni dwa dni wcześniej, kiedy wracali z kasyna. Mężczyzna w ciemnych okularach za szybko odwrócił wzrok, później zbyt nachalnie jechał za nimi. Miał spore doświadczenie w tych sprawach, toteż od razu dał znać Benny’emu, który prowadził wóz.
– To pewnie chłopcy z FBI – mruknął. – Kto inny mógłby nas obserwować?
Pospiesznie ułożyli plan wymknięcia się z Biloxi. W wynajętym domku letniskowym odłączyli telefony, odesłali pozostałych agentów.
Odczekali do zmierzchu. Guy wyjechał pierwszy i skierował się na wschód, w stronę Mobile, gdzie spędził noc, po czym odleciał rannym samolotem. Benny pojechał na zachód autostradą numer dziewięćdziesiąt, prowadzącą wzdłuż wybrzeża. Minął Lake Pontchartrain i dotarł do Nowego Orleanu, który znał niemal na pamięć. Zachowywał czujność, lecz nie zauważył, by ktokolwiek go śledził. W dzielnicy francuskiej zjadł na obiad porcję duszonych ostryg, a następnie złapał taksówkę i udał się na lotnisko. Odleciał do Memphis, gdzie spędził noc w poczekalni dworca lotniczego. O świcie złapał połączenie do Nowego Jorku.
Tymczasem FBI zajęło posterunki w Boca Raton i podjęło obserwację domu Aricii. Jego szwedzka przyjaciółka nadal tam przebywała, zatem kierujący akcją doszli do wniosku, że znacznie łatwiej będzie śledzić ją zamiast Benny’ego.
Chyba jeszcze nikt nigdy nie został zwolniony z aresztu w tak ekspresowym tempie. Już o wpół do dziewiątej rano Eva wyszła z budynku służb federalnych jako wolna kobieta. Miała na sobie te same dżinsy i bluzkę, w których została aresztowana. Strażniczki były dla niej bardzo uprzejme, oficer dyżurny błyskawicznie załatwił formalności, wreszcie kierownik placówki pożegnał ją, życząc wszystkiego najlepszego. Mark Birck zaprowadził ją do swego auta – eleganckiego starego jaguara, którego kupił okazyjnie od jednego z klientów – i ruchem głowy wskazał wóz z dwoma mężczyznami z obstawy.
– Tam siedzą agenci FBI, którzy będą panią chronili.
– Myślałam, że ostatecznie się od nich uwolniłam.
– Jak widać, niezupełnie.
– Mam się z nimi grzecznie przywitać, czy co?
– Nie, wystarczy, jeśli wsiądzie pani do samochodu.
Otworzył przed nią drzwi, a gdy zajęła miejsce, zatrzasnął je delikatnie, po raz kolejny spojrzał z podziwem na starannie wywoskowany lakier, odbijający światło słoneczne na łagodnej krzywiźnie błotnika, wreszcie usiadł za kierownicą.
– Oto list, który przesłał mi faksem Sandy McDermott – rzekł, uruchomiwszy silnik. Podał jej kartkę i zaczął wycofywać wóz z parkingu. – Proszę przeczytać.
– Dokąd jedziemy?
– Na lotnisko. Czeka tam już na panią mały prywatny odrzutowiec.
– Dokąd mnie zabierze?
– Do Nowego Jorku.
– A stamtąd?
– Odleci pani concorde’em do Londynu.
Jechali ruchliwą ulicą, toteż agenci FBI trzymali się tuż za nimi.
– Dlaczego wciąż jadą za nami? – spytała Eva.
– Już mówiłem, to nasza obstawa.
Zamknęła oczy i w zamyśleniu potarła czoło. W wyobraźni ujrzała Patricka siedzącego w szpitalnej izolatce, śmiertelnie znudzonego, który mimo własnych kłopotów nie zapominał też o jej bezpieczeństwie. Dopiero teraz spostrzegła w samochodzie aparat komórkowy.
– Mogę skorzystać? – zapytała, sięgając po niego.
– Oczywiście.
Birck prowadził ostrożnie, bez przerwy zerkał we wsteczne lusterko, jakby wiózł samego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Eva zadzwoniła do Brazylii i drogą satelitarną, po portugalsku, wyraziła swą ogromną radość z powrotu ojca do domu. Czuł się dobrze, oznajmiła więc szybko, że jej także nic nie jest. Oboje przebywali na wolności, zatem wolała nie zdradzać ojcu, gdzie spędziła trzy ostatnie noce. Zażartowała, że wbrew pozorom porywacze wcale nie okazali się tacy straszni. Paulo potwierdził, że był traktowany bardzo dobrze, nie odniósł nawet jednego zadrapania. Obiecała, że wkrótce wróci do ojczyzny. Prawie uporała się już z zadaniem wykonywanym w Stanach i nadzwyczaj tęskniła za domem.
Birck mimowolnie przysłuchiwał się tej rozmowie, lecz nie rozumiał z niej ani słowa. Kiedy Eva odwiesiła aparat i otarła łzy z oczu, powiedział:
– W piśmie znajdzie pani awaryjny numer telefonu, na wypadek, gdyby celnicy znów chcieli panią zatrzymać. FBI wycofało list gończy i wyraziło zgodę, by mogła się pani swobodnie poruszać z dotychczasowym paszportem przez następny tydzień.
Eva słuchała w milczeniu.
– Znajduje się tam również odpowiedni numer londyńskiego telefonu, gdyby coś się przydarzyło na Heathrow.
Dopiero teraz sięgnęła po kartkę i rozłożyła ją. List został wydrukowany na firmowym papierze kancelarii Sandy’ego McDermotta. Adwokat pisał, że w Biloxi sprawy posuwają się błyskawicznie i wszystko jest na dobrej drodze. Prosił, żeby zadzwoniła do jego pokoju hotelowego z lotniska Kennedy’ego. Miał dla niej dalsze instrukcje.
Należało zatem wnioskować, że chciał jej przekazać coś, o czym Birck nie powinien się dowiedzieć.
Zajechali przed niewielki budynek specjalnego terminalu na północnym skraju lotniska międzynarodowego w Miami. Agenci pozostali w swoim samochodzie, tylko Birck odprowadził ją do środka. Samolot rzeczywiście na nią czekał. Przyszło jej nagle do głowy, że ten połyskujący srebrzyście, zgrabny mały odrzutowiec mógłby ją zabrać do ojczyzny. Z trudem się powstrzymała, aby nie powiedzieć pilotowi: „Proszę mnie zawieźć do Rio. Błagam”.
Pożegnała się z Birckiem, podziękowała mu za pomoc i weszła na pokład maszyny. Nie miała żadnego bagażu, nawet jednej sztuki odzieży na zmianę. Pomyślała, że Patrick jej za to zapłaci. Zaraz jednak uzmysłowiła sobie, iż gdy tylko znajdzie się w Londynie, wystarczy przecież kilka godzin w salonach przy Bond Street lub Oxford Street, aby zyskać tyle rzeczy, że nie zmieściłyby się w tym odrzutowcu.
O tak wczesnej porze Murray Riddleton sprawiał wrażenie szczególnie zmęczonego i zaniedbanego. Bąknął zdawkowe powitanie sekretarce, która otworzyła mu drzwi, i ochoczo przystał na propozycję wypicia mocnej, gorzkiej kawy. Sandy przywitał go uprzejmie, wziął z jego rąk wymiętą marynarkę i poprowadził adwokata do salonu, gdzie usiedli wygodnie, żeby omówić ostatnie szczegóły ugodowego podziału rodzinnego majątku.
Читать дальше