Murray lekceważąco machnął ręką i spojrzał na zegarek.
– Na pewno nie chcesz się czegoś napić?
– Nie, dziękuję.
– Jakim majątkiem dysponuje twój klient?
– Przyznam szczerze, że nie wiem. Zresztą nie ma to chyba żadnego znaczenia. Istotne, co mu z tego zostanie po przejściu wszystkich burz, a tego obecnie nikt nie jest w stanie ocenić.
– Nie wątpię jednak, że pozostało mu jeszcze mnóstwo z tych dziewięćdziesięciu milionów.
– Został pozwany do sądu na znacznie wyższe sumy, pomijając już fakt, że będzie odpowiadał za przestępstwo kryminalne i może spędzić wiele lat w więzieniu czy nawet wylądować w celi śmierci. Rozwód jest najmniejszym z jego obecnych zmartwień.
– Po co więc te wszystkie groźby?
– Mój klient pragnie po prostu zamknąć usta swojej byłej żonie, uzgodnić warunki rozwodu i uwolnić się od wszelkich roszczeń finansowych z jej strony. W dodatku chciałby mieć to z głowy jak najszybciej.
– A jeśli moja klientka nie wyrazi zgody?
Murray poluzował krawat i rozsiadł się wygodniej. Poczuł nagły przypływ zmęczenia, zapragnął wreszcie pójść do domu po długim dniu pracy. Ale już po chwili zastanowienia sam udzielił sobie odpowiedzi na pytanie:
– Utraci wszystko, co ma. Czy twój klient pomyślał o tym, że towarzystwo ubezpieczeniowe obedrze ją z ostatniej koszuli?
– No cóż, w takich sprawach nie ma zwycięzców – odparł filozoficznie McDermott.
– Muszę z nią porozmawiać.
Sandy szybko zgarnął papiery do aktówki, wstał i ruszył do wyjścia. Murray uśmiechnął się na pożegnanie, ale tym razem był to uśmiech wymuszony. Ściskając mu dłoń, McDermott jakby mimochodem nadmienił, że dotarły do niego niepokojące plotki, iż Lance szuka w nowoorleańskich spelunkach płatnego zabójcy. Dodał, że nie potrafi ocenić, ile jest w nich prawdy, ale na wszelki wypadek wolał przedstawić tę sprawę szeryfowi oraz agentom FBI.
Riddleton wolał nie podejmować szerszej dyskusji. Obiecał, że poruszy tę sprawę w rozmowie ze swoją klientką.
Przed wyjściem ze szpitala doktor Hayani zajrzał do izolatki Patricka. Na zewnątrz zapadł już zmrok, pacjent siedział w samych spodenkach przy niewielkim biurku dopełniającym skromnego umeblowania salki. Paliła się lampka, którą wyprosił od sanitariusza. W jednym plastikowym kubeczku stała spora kolekcja ołówków i długopisów, w drugim błyskawicznie powiększał się zapas spinaczy, gumek do wycierania, recepturek, pinezek i tym podobnych drobiazgów, znoszonych przez pielęgniarki z całego szpitala. Honorowe miejsce zajmowały już trzy notatniki.
Lanigan był pochłonięty pracą. W rogu biurka piętrzył się imponujący stosik różnorakich dokumentów. Kiedy Hayani zajrzał do pokoju, już po raz trzeci tego dnia, pacjent przeglądał właśnie tekst jednego z pozwów, jakie wpłynęły przeciwko niemu.
– Witam w mojej kancelarii – rzekł radośnie.
Półka z telewizorem znajdowała się tuż nad jego głową, między oparciem krzesła a ramą łóżka pozostawało najwyżej dwadzieścia centymetrów wolnej przestrzeni.
Plotki w szpitalach rozchodzą się chyba jeszcze szybciej niż w środowisku prawników, a już od dwóch dni wśród personelu krążyły anegdoty, że w izolatce numer 312 otwarto właśnie nową kancelarię adwokacką.
– No, ładnie – odparł Hayani. – Mam tylko nadzieję, że nie będzie pan występował przeciwko lekarzom.
– Pod żadnym pozorem. W ciągu trzynastoletniej praktyki ani razu nie skarżyłem lekarzy czy też administracji szpitali. – Podniósł się z krzesła i odwrócił w stronę Hayaniego.
– Miło mi to słyszeć – rzekł doktor, spoglądając na dużą ranę na piersiach pacjenta. – Jak się pan czuje?
To pytanie również zadał już po raz trzeci tego dnia.
– Doskonale – rzucił niemal odruchowo Patrick. Zdążył się przyzwyczaić, że pielęgniarki i sanitariusze, często zaglądający do izolatki ze zwykłej ciekawości, średnio dwa razy w ciągu godziny, nieodmiennie kończyli te wizyty sakramentalnym pytaniem: „Jak się pan czuje?” On zaś zawsze odpowiadał: „Doskonale”.
– Zdrzemnął się pan dziś choć trochę? – zapytał Hayani, kucając i obmacując skórę na lewym udzie pacjenta.
– Nie. Wciąż nie mogę spać bez środków nasennych, ale w ciągu dnia wolę ich nie brać.
W gruncie rzeczy nawet nie miał szans, aby się zdrzemnąć, wobec tej ustawicznej parady pielęgniarek i sanitariuszy.
Przysiadł na brzegu łóżka, spojrzał doktorowi w oczy i zapytał cicho:
– Czy mogę coś panu wyznać?
Hayani natychmiast przerwał zapisywanie obserwacji w karcie chorobowej.
– Oczywiście.
Lanigan nerwowo zerknął na lewo i prawo, jakby się obawiał, że ktoś może ich podsłuchiwać.
– Kiedy jeszcze byłem praktykującym adwokatem – zaczął niepewnym głosem – miałem kiedyś klienta, pracownika banku, który zdefraudował pieniądze. Czterdziestoczteroletni, dobrze sytuowany, żonaty, ojciec trojga dorastających dzieci, postąpił bardzo głupio. Późnym wieczorem aresztowano go w domu i odstawiono do miejskiego aresztu. Ten był zatłoczony, toteż facet wylądował w jednej celi z dwoma czarnoskórymi ulicznikami, najgorszymi zbirami. Najpierw go zakneblowali, żeby nie krzyczał, później zbili niemal do utraty przytomności, w końcu zaczęli wyczyniać takie rzeczy, o których nawet nie chciałby pan wiedzieć. Zaledwie w ciągu dwóch godzin człowiek oglądający beztrosko telewizję w wygodnym fotelu znalazł się na pograniczu śmierci w areszcie, odległym tylko pięć kilometrów od jego domu. – Patrick zwiesił głowę na piersi i nerwowo potarł palcem skórę na nosie. Hayani współczująco położył mu dłoń na ramieniu. – Niech pan nie dopuści, żeby to samo spotkało mnie, doktorze – dodał szeptem Lanigan, ukradkiem ocierając łzy z oczu.
– Proszę się nie martwić.
– Ta myśl mnie przeraża. W sennych koszmarach przeżywam to, co może mnie spotkać w więzieniu.
– Daję panu słowo, że do tego nie dopuszczę.
– Bóg jeden wie, ile dotąd przeszedłem.
– Obiecuję.
* * *
Drugim oficerem śledczym okazał się drobny, przysadzisty agent o nazwisku Warren, który palił niemal bez przerwy i spoglądał na świat poprzez okulary o grubych, mocno przyciemnionych szkłach. Nie było zza nich widać jego oczu. W lewej dłoni trzymał papierosa, w prawej długopis i tkwił na krześle nieruchomo niczym posąg, poruszając jedynie wargami. Prawie całkiem ukryty za stertą dokumentów, ciskał pytaniami, jakby strzelał do tarczy, podczas gdy Stephano nerwowo wyginał w palcach spinacz do papierów, natomiast jego adwokat wystukiwał coś na klawiaturze przenośnego komputera.
– Kiedy założył pan swoje małe konsorcjum? – spytał Warren.
– Po zgubieniu tropu Lanigana w Nowym Jorku. Bezproduktywnie oczekiwaliśmy. Obserwowaliśmy wybrane miejsca, ale nic się nie działo. Nie udało się zdobyć żadnych nowych informacji i wszystko zapowiadało długie, żmudne poszukiwania. Już wtedy Benny Aricia zgodził się finansować dalsze działania. Przeprowadziłem więc rozmowy z przedstawicielami obu towarzystw ubezpieczeniowych, Monarch-Sierra i Northern Case Mutual, którzy po namyśle postanowili włączyć się do akcji. Northern Case uważało wówczas za bezpowrotnie stracone na rzecz wdowy dwa i pół miliona dolarów. Nie mogło wystąpić do sądu o zwrot odszkodowania, ponieważ nie istniały żadne dowody na to, że Lanigan wciąż żyje. Dlatego też zarząd firmy postanowił wyasygnować na poszukiwania pół miliona. Kierownictwo firmy Monarch-Sierra wahało się trochę dłużej, gdyż wtedy jeszcze nie było stratne, niemniej stało wobec konieczności wypłacenia aż czteromilionowego odszkodowania.
Читать дальше