– Co w nich jest?
– Same brudy.
– Czyje?
– Moich byłych wspólników, innych osób… Sam się przekonasz.
– Kiedy?
– Już niedługo, Sandy.
Adwokat Trudy, J. Murray Riddleton, był jowialnym, otyłym sześćdziesięciolatkiem specjalizującym się w dwóch dziedzinach: głośnych i nieprzyjemnych rozwodów oraz finansowego doradztwa w zakresie wystąpień przeciwko agencjom rządowym. Stanowił dość osobliwy zlepek kontrastów: był dobrze sytuowany, lecz źle się ubierał, sposób wyrażania się przeczył wysokiej inteligencji, nawet jego przyjazny uśmiech zawierał odcień ironii, a złośliwość nie szła w parze z łagodnym charakterem. Obszerne biuro w centrum Mobile było zaśmiecone przestarzałymi podręcznikami prawa i aktami sprzed wielu lat. Uprzejmie powitał w progu Sandy’ego, wskazał mu krzesło i zaproponował drinka. W końcu, jak nadmienił, minęła już siedemnasta. McDermott jednak odmówił, toteż Riddleton sobie także niczego nie nalał.
– Jak się miewa nasz chłopczyk? – zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha.
– To znaczy?
– Nie żartuj. Mówię o Patricku. Znalazłeś już te zaginione pieniądze?
– Nie wiedziałem nawet, że powinienem ich szukać.
Murray potraktował to widocznie jako dowcip, gdyż śmiał się rubasznie przez kilkanaście sekund. Prawdopodobnie nawet do głowy mu nie przyszło, że to spotkanie może mieć inny przebieg od tego, jaki zaplanował. Na skraju biurka piętrzył się wielki stos różnych dokumentów.
– Widziałem twoją klientkę wczoraj wieczorem w telewizji – zagaił Sandy – w tym łzawym programie… Jak on się nazywa?
– Inside Journal . Czyż nie była cudowna? A jej córka wyglądała jak prawdziwa laleczka. Obie naprawdę wiele wycierpiały.
– Mój klient żąda stanowczo, aby twoja klientka zaniechała wszelkich publicznych wystąpień oraz komentarzy dotyczących ich małżeństwa i rozwodu.
– Twój klient może pocałować moją klientkę w dupę, podobnie jak ty możesz pocałować mnie.
– Wstrzymam się z tymi czułościami, podobnie jak mój klient.
– Posłuchaj, synu. Jestem naprawdę starym wygą. Możesz gadać, co chcesz, robić, co chcesz, i wypisywać różne bzdury. Prawa mojej klientki zabezpiecza konstytucja. – Tu wskazał szereg zakurzonych i pokrytych pajęczynami grubych ksiąg, zebranych na półce przy oknie. – Żądania twego klienta zostały odrzucone. Moja klientka ma pełne prawo występować, gdzie i kiedy zechce. Nie dość, że została znieważona przez twojego klienta, to jeszcze staje przed bardzo niepewną przyszłością.
– Rozumiem. Chciałem tylko wyjaśnić nasze stanowiska.
– No to chyba wszystko jest jasne, prawda?
– Owszem. W takiej sytuacji nie będzie żadnych problemów z uzyskaniem rozwodu. Twoja klientka może też zachować pełne prawa rodzicielskie.
– Stukrotne dzięki. Cóż za wspaniałomyślność!
– Mój klient nie zamierza się nawet domagać możliwości okresowych kontaktów z dziewczynką.
– I bardzo mądrze. Porzucił rodzinę na cztery lata, więc teraz trudno byłoby mu wyjaśnić nagły przypływ ojcowskich uczuć.
– Powód jest nieco inny.
Sandy sięgnął do aktówki, odnalazł w teczce z dokumentami wynik analizy kodu DNA i położył kartkę przed Riddletonem, który nagle spoważniał i skrzywił się z obrzydzeniem.
– Co to jest? – zapytał podejrzliwym tonem.
– Coś, co warto przeczytać – odparł McDermott.
Murray sięgnął do kieszeni płaszcza po okulary i niedbałym ruchem wetknął je na nos. Odsunął od siebie formularz na wyciągnięcie ręki i zaczął powoli czytać. Już po paru sekundach na jego twarzy pojawił się wyraz osłupienia, kiedy zaś doszedł do końca drugiej strony, mimowolnie się przygarbił.
– To straszne, prawda? – odezwał się Sandy, kiedy tamten podniósł wzrok znad kartki.
– Tylko nie próbuj mnie pocieszać. Jestem przekonany, że ten wynik analizy da się jakoś wytłumaczyć.
– Możesz być pewien, że wytłumaczenie jest tylko jedno. A w świetle przepisów obowiązujących w Alabamie wynik testu DNA jest wiążący w wypadkach ustalania ojcostwa. Z pewnością nie jestem takim starym wygą jak ty, domyślam się jednak, że opublikowanie tego dokumentu postawiłoby twoją klientkę w bardzo kłopotliwej sytuacji. Ostatecznie kobieta ma dziecko z innym mężczyzną, chociaż utrzymuje, że była bardzo szczęśliwa w małżeństwie. Obawiam się, iż może to zostać szczególnie źle przyjęte tutaj, na wybrzeżu.
– A publikuj sobie te wyniki, jeśli chcesz – mruknął bez przekonania Riddleton. – Niewiele mnie to obchodzi.
– Na twoim miejscu najpierw omówiłbym tę kwestię z klientką.
– Sądzę, że nie będzie to miało większego znaczenia. Przecież Lanigan, nawet gdy już poznał prawdę, dalej występował w roli ojca, a to oznacza, że się pogodził z takim stanem rzeczy. W każdym razie nie powinien to być mocny argument przetargowy podczas rozprawy.
– Zapomnijmy o rozprawie. Trudy może uzyskać rozwód za obopólnym porozumieniem. To samo dotyczy praw opieki nad dzieckiem.
– Ach, rozumiem wreszcie. Chodzi o ugodę. Jeśli ona zrezygnuje z wszelkich roszczeń, wy nie opublikujecie obciążających dokumentów.
– Coś w tym rodzaju.
– Twój klient rzeczywiście musi mieć nie po kolei w głowie. – Murray poczerwieniał na twarzy i zaczął nerwowo zaciskać i rozwierać pięści.
Sandy, całkowicie opanowany, po raz drugi otworzył teczkę i sięgnął po następną kartkę. Przesunął ją po biurku w stronę adwokata Trudy.
– A to co znowu? – warknął Murray.
– Przeczytaj.
– Dość już mam czytania różnych świstków.
– Jak sobie życzysz. Oto raport prywatnego detektywa, który na zlecenie mego klienta przez rok przed jego zniknięciem śledził twoją klientkę i jej kochanka. Spotykali się wielokrotnie, w różnych miejscach, ale głównie w domu mego klienta, po kryjomu. Wszystko wskazuje na to, że szli do łóżka co najmniej szesnaście razy w ciągu tamtego roku.
– Wielkie mi rzeczy.
– Oto dowód.
McDermott położył na kartce maszynopisu dwie powiększone kolorowe odbitki. Riddleton rzucił na nie pogardliwym spojrzeniem, zaraz jednak podniósł na wysokość oczu, by przyjrzeć się dokładniej.
– Oba zdjęcia przedstawiają parę kochanków nad basenem kąpielowym na tyłach domu mojego klienta, który w tym czasie przebywał na seminarium prawniczym w Dallas. Rozpoznajesz którąś z tych osób?
Murray wydał z siebie gardłowy pomruk.
– Takich fotografii jest znacznie więcej – podsunął usłużnie Sandy, obserwując z narastającym rozbawieniem, jak tamten nerwowo przełyka ślinę. – Dysponuję ponadto raportami trzech innych prywatnych detektywów. Wygląda na to, że mój klient od dawna coś podejrzewał.
Na jego oczach J. Murray Riddleton zaczął się przeistaczać z pewnego siebie bojownika w pokornego mediatora, jak każdy wytrawny adwokat, pozbawiony nagle swej głównej broni, upodobniał się do kameleona. Po chwili westchnął ciężko i odchylił się na oparcie fotela.
– No cóż, klienci zazwyczaj nie mówią nam wszystkiego, prawda? – mruknął.
Nieoczekiwanie zmienił front, odwołując się do zawodowej solidarności skierowanej przeciwko oszukańczym klientom. W gruncie rzeczy i on, i Sandy jechali na tym samym wózku, powinni więc jakoś wspierać się nawzajem. Ale McDermott nie był jeszcze gotów do zawierania tego rodzaju aliansów.
– Jak już mówiłem, nie jestem takim starym wygą, sądzę jednak, że publikacja tych zdjęć naprawdę postawiłaby twoją klientkę w nadzwyczaj kłopotliwej sytuacji.
Читать дальше