Przedstawił reporterom swoją zapłakaną klientkę i w ostrych słowach skrytykował nieudolne wysiłki szeryfa okręgu Harrison oraz miejscowego przedstawiciela FBI, zmierzające do odnalezienia zaginionego Peppera. Zarzucił im opieszałość i nieudolność, podczas gdy pani Crouch przez cztery lata żyła w smutku i niepewności. Omal nie ciskał przekleństwami, chcąc do maksimum wykorzystać swój kwadrans wielkiej sławy. Nadmienił, że zamierza wystąpić do sądu przeciwko Laniganowi, który prawdopodobnie zamordował syna jego klientki, po czym spalił zwłoki po upozorowaniu wypadku samochodowego, aby tym sposobem móc ukraść dziewięćdziesiąt milionów dolarów. Umiejętnie jednak unikał jakichkolwiek szczegółów.
Dziennikarze, jak gdyby zapomniawszy o konieczności zachowania umiaru w podobnej sprawie, natychmiast podchwycili rewelacyjny temat. Wszyscy chcieli dostać odbitkę fotografii młodego Peppera, na której wiejski chłopak z potarganymi włosami zabawnie wydymał policzki. W ten oto sposób nierozpoznawalna kupka popiołów ze spalonego wraka zyskała twarz, przez co stała się człowiekiem. To właśnie tego chłopaka z premedytacją zamordował Patrick Lanigan.
Historia zaginionego Peppera wypłynęła na pierwszych stronach gazet. Autorzy artykułów pisali, co prawda, o „domniemanej ofierze”, lecz słowo „domniemana” czytelnicy musieli zgodnie połykać. Patrick zapoznał się z tymi publikacjami w szpitalnej izolatce.
Już parę miesięcy po zniknięciu dotarły do niego wieści, że według plotek to właśnie Pepper Scarboro zginął w wypadku samochodowym. Nikt jednak nie wiedział, że w styczniu 1992 roku Patrick polował razem z nim w lasach otaczających domek myśliwski, a pewnego mroźnego popołudnia wspólnie raczyli się dziczyzną upieczoną nad ogniskiem. Zdziwiło go wówczas niepomiernie, iż chłopak całe dnie spędza w leśnej gruszy, którą uznaje za swój dom. Unikał rozmów o najbliższej rodzinie. Odznaczał się niezwykłymi umiejętnościami pustelnika. To właśnie wtedy Patrick zaproponował mu schronienie w swoim domku na wypadek deszczu lub burzy, ale w ciągu następnego miesiąca ani razu nie napotkał dowodów korzystania przez chłopaka z gościny pod jego dachem.
Kilkakrotnie spotykali się w lesie. Pepper musiał obserwować domek, widoczny ze szczytu oddalonego o dwa kilometry wzniesienia, gdyż wyglądało na to, że ilekroć dostrzegał zaparkowany przed nim samochód, podchodził bliżej. Lubił posuwać się bezszelestnie śladami Patricka, kiedy ten wychodził na spacer czy też wyruszał na polowanie. Niekiedy rzucał w niego kamykami i szyszkami, dopóki adwokat nie spostrzegł jego obecności. Później zaś rozpalali ognisko i ucinali sobie pogawędkę. Nawet jeśli Pepper wstydził się swego jąkania i unikał rozmów z obcymi, to zapewne z radością witał miłą odmianę w ciągłej samotności. Patrick natomiast zaczął mu przywozić herbatniki i cukierki.
Stąd też ani trochę nie zaskoczyło go podejrzenie o to, że zamordował chłopaka.
Doktor Hayani z wielkim zainteresowaniem oglądał wieczorne wiadomości. Regularnie czytywał ostatnio gazety i ze szczegółami opowiadał żonie o swoim słynnym pacjencie. Tego dnia oboje, siedząc w łóżku, z uwagą śledzili dziennik telewizyjny.
Gdy tylko zgasili światło i ułożyli się do snu, zadzwonił telefon. Patrick zaczął od serdecznych przeprosin, po czym wyznał, że bardzo dokucza mu ból mięśni, a poza tym znowu obleciał go strach, musi więc z kimś porozmawiać. Był więźniem, toteż wolno mu się było kontaktować telefonicznie tylko ze swoim adwokatem oraz lekarzem, w dodatku najwyżej dwa razy dziennie. Uprzejmie prosił zatem doktora o poświęcenie mu paru minut.
Kiedy Hayani wyraził zgodę, Lanigan przeprosił jeszcze raz, powtarzając, iż nie może zasnąć, tym bardziej że zaniepokoiły go ostatnie wieści, a zwłaszcza podejrzenie o zabójstwo młodego chłopaka. Zapytał, czy doktor oglądał dziennik telewizyjny.
Tak, oczywiście.
Patrick leżał w pogrążonej w ciemnościach izolatce, w przepoconej pościeli. Dziękował Bogu, że za drzwiami czuwają strażnicy, ponieważ tak bardzo się bał, że aż wstydził się do tego przyznać. Znowu słyszał różne głosy i jakieś tajemnicze dźwięki, przy czym owe głosy wcale nie dobiegały z korytarza, lecz rozbrzmiewały w jego pokoju. Czy mógł to być jeszcze efekt działania narkotyków?
No cóż, przyczyna mogła być bardzo różnorodna: środki oszałamiające, przemęczenie, uraz wywołany wstrząsającymi przeżyciami, szok, zarówno fizyczny jak i psychiczny.
Rozmawiali przez godzinę.
Nie mył włosów od trzech dni, gdyż chciał, żeby wyglądały na przetłuszczone. Nie golił się również. Zmienił luźną i wygodną szpitalną nocną koszulę z powrotem na wygnieciony zielony kaftan chirurgiczny. Hayani obiecał, że załatwi mu drugi taki sam. Ale dzisiaj Patrick wolał się pokazać w wymiętym stroju. Na prawą stopę wciągnął grubą białą skarpetkę, lecz na lewej łydce miał dużą, brzydką, ropiejącą ranę, którą chciał pokazać ludziom. Dlatego pozostał w jednej skarpetce, lewą stopę wsunął bosą w czarny piankowy klapek.
Dzisiaj miał bowiem wystąpić publicznie. Świat na niego czekał.
Sandy zjawił się o dziesiątej. Zgodnie z życzeniem klienta przywiózł parę tanich plastikowych okularów przeciwsłonecznych. Jak również czapeczkę z obszernym daszkiem, reklamującą baseballową drużynę New Orleans Saints.
– Dzięki – mruknął Patrick.
Stanął przed lustrem w łazience, włożył okulary i zaczął układać na głowie czapkę.
Hayani przyszedł minutę później. Lanigan przedstawił sobie obu mężczyzn. Serce zaczęło mu nagle łomotać, stał się nerwowy. Przysiadł więc na brzegu łóżka i przeciągnął palcami po włosach, próbując uspokoić oddech.
– Nigdy nie myślałem, że do tego dojdzie – bąknął, zwiesiwszy nisko głowę. – Nigdy.
Adwokat i lekarz popatrzyli na siebie nawzajem, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
– Może powinienem to wszystko przespać?
– Ja będę mówił w twoim imieniu – rzekł Sandy. – Postaraj się rozluźnić.
– Tak, to najważniejsze – dodał Hayani.
Rozległo się pukanie, do środka wkroczył szeryf w obstawie kilku swoich zastępców. Wymieniono suche, oficjalne słowa powitania. Patrick jeszcze raz poprawił czapkę, włożył ciemne okulary i wyciągnął przed siebie ręce, żeby mu założono kajdanki.
– A to co takiego? – zapytał McDermott, wskazując trzymany przez jednego z zastępców łańcuch z obręczami do skrępowania nóg.
– Pęta na nogi – odparł spokojnie Sweeney.
– Nie sądzę, żeby to było potrzebne – rzekł ostro Sandy. – Ten człowiek ma poranione łydki nad kostkami.
– Przecież to widać – wtrącił Hayani, ochoczo włączając się do tej słownej utarczki. – Proszę tylko popatrzeć.
Wskazał palcem rozległą oparzelinę na lewej nodze Lanigana.
Sweeney zawahał się na moment i w ten sposób natychmiast utracił pierwotną przewagę. Sandy błyskawicznie to wykorzystał:
– Niech pan da spokój, szeryfie. Jakie on ma szansę na ucieczkę? Jest poraniony, skuty kajdankami i pojedzie w licznej obstawie. Co miałby zrobić, do diabła? Zerwać kajdanki i wyskoczyć z samochodu? Przecież pańscy ludzie znają się na rzeczy, prawda?
– Zadzwonię do sędziego, jeśli to konieczne – dodał ze złością Hayani.
– No cóż, przywieziono go tutaj w identycznych łańcuchach – bąknął Sweeney.
– Ale to byli agenci FBI, Raymondzie – odezwał się Patrick. – Poza tym skrępowali mnie tylko łańcuchami, bez tych obręczy, a i tak czułem bóle w nogach jak diabli.
Читать дальше