Hunt wziął krewetkę.
– Słyszałem plotkę, że sędzia zamierzał zadrzeć ze związkiem strażników więziennych.
– Gdzie to słyszałeś?
– Źródło, niestety, musi pozostać anonimowe. Ale z grubsza rzecz biorąc…
Hunt powtórzył mu w skrócie to, czego dowiedział się o CCPOA i związkach Palmera z nimi.
Oczywiście Juhle wiedział o nagłośnionej bitwie Palmera ze związkami, ale wewnętrzne szczegóły domniemań zaskoczyły nawet tego doświadczonego glinę.
Kiedy Hunt skończył, Juhle siedział wyprostowany, zapomniawszy o piwie i jedzeniu.
– Zona, Jeannette, też o nich wspomniała, o strażnikach – powiedział. – Oczywiście było to wczoraj, kiedy ją podejrzewaliśmy, więc nie zrobiło to za dużego wrażenia. Niemniej jednak teraz zacząłem się zastanawiać. Słyszałem, że niektórzy strażnicy wyciągają facetów z kicia, żeby odwalali dla nich brudną robotę. Jeśli Palmer faktycznie chciał zrobić z nimi porządek, to może trzeba ich sprawdzić. Kto ci o tym powiedział?
– Znajoma prawniczka. Jej kancelaria Piersall-Morton reprezentuje związek.
– Świetnie. Możesz oszczędzić mi trochę czasu. Masz tam wtyczkę?
– Oczywiście – odparł Hunt. – Wtyczki to moje życie. Ale jest zajęta, Dev. Jesteś gliną. Zadzwonisz do biura, to cię pokierują.
Juhle musiał się zgodzić.
– W porządku, w porządku – powiedział – Piersall. Skądś znam to nazwisko.
– Bo to znana kancelaria?
– Nie, to nie to… moment – Juhle pstryknął pokiereszowanymi palcami i ponownie skrzywił się z bólu. – Ach. Mózg się budzi i to znowu wraca. Miałem cię zapytać. Andrea Parisi?
Hunt wyraźnie zmarszczył brwi.
– Co z nią?
Juhle pochylił się i oparł o stół.
– Ano z nią to, że, jak sądzę, już ci mówiłem, że nie ma zbiegów okoliczności, a my znaleźliśmy jej wizytówkę ubiegłej nocy u Staci Rosalier.
– W mieszkaniu ofiary?
– W jej portfelu. No więc ona też jest w to zamieszana, znaczy Parisi, a ja muszę wiedzieć jak.
– A jak niby miałaby być?
– Nie mam pojęcia, ale może ty masz.
– Nie.
– Ale chodzisz z nią biegać.
– Czasami, Dev. Tylko czasami. I co z tego?
– No i mówiła kiedyś coś o Staci?
– Nie. Nigdy.
– Ale Staci miała jej wizytówkę
– No faktycznie, to przesądza całą sprawę.
– No dobra. A sędziego?
– Tak. Sędziego wspominała.
– W jakim kontekście?
– W takim kontekście, że rozmawiałem dziś z Andreą, a Palmera zabito dwa dni temu. Poruszałem ten temat ze wszystkimi chyba, których spotkałem przez ostatnie dni, Dev. Teraz włączając ciebie. Co masz dokładnie na myśli?
– To, że jeśli Parisi pracuje u Piersalla, to łączy ją to ze związkiem strażników, prawda? To poszlaka. To coś – ponownie pstryknął. – To ona jest twoją wtyczką. U Piersalla.
Hunt wymusił uśmiech.
– Bez komentarza. Mogę tylko powiedzieć, iż powszechnie wiadomo, że ja również całkiem sporo pracuję dla Piersalla. No i co z tego? Chyba ci powiedziałem, że nie zabiłem Palmera. Jestem całkiem pewien, że Andrea też nie. Choć zawsze możesz ją spytać.
– Nie twierdzę, że to ona. Ale chciałbym wiedzieć, dlaczego Staci miała jej wizytówkę.
– Zbieg okoliczności?
– Nienawidzę tego. Hunt wzruszył ramionami.
– Zdarza się. Może poznała ją w MoMo i chciała się dostać do TV?
Juhle pokręcił głową.
– To samo powiedział Shiu, a więc to nie może być prawda.
– Okay, to może, jak będę się następnym razem widział z Andreą, zapytam ją, skąd Staci mogła mieć jej wizytówkę? Jeśli w ogóle coś pamięta.
Kelnerka przybyła z kolejną tacą do wyboru, lecz po trzech kwadransach nieprzerwanego jedzenia obaj mężczyźni mieli dość. Juhle poprosił o rachunek, po czym odwrócił się do Hunta.
– No to ostatnie pytanie. Kto cię wystawił?
Hunt postanowił nie udzielać zdecydowanych odpowiedzi.
– Nie zdecydowałem, czy było to wystawienie. Po prostu postanowiła nie iść na kolację. Nieźle się wczoraj zaprawiła i myślę, że nadal cierpi. Fizycznie, mam na myśli.
– Usprawiedliwiasz ją? Zdajesz sobie sprawę, jaki jesteś przez to żałosny? Zakochałeś się?
– Minimalnie. Może trochę bardziej.
– Connie kamień spadnie z serca. Ale nie, jeśli zakochałeś się w kimś, kto upija się jednego wieczoru i wystawia cię następnego. Wedle wszystkich norm trochę to do dupy.
– Miała ciężki tydzień.
– Może powinniśmy założyć Klub Ciężkiego Tygodnia. No to o kim mówimy?
Hunt oparł się, dopił resztę herbaty, pokręcił głową i uśmiechną się.
– Znasz mnie przecież, Dev. Nie wyjawiam szczegółów moich romansów.
– Ale to żaden romans. Nie może być, skoro cię wystawiła.
– Jak już powiedziałem, ta część nie jest technicznie jasna. Mogłem zacząć romansowanie przed dzisiejszym wieczorem, wobec czego nadal nie powiem.
– Przystawiałeś się do niej wczoraj, jak była pijana?
– To byłoby zachowanie niegodne gentlemana, więc możemy to wykluczyć.
– Nie powiesz mi, prawda?
– Widzisz. To dlatego jesteś taki dobry w tym, co robisz. Wytrenowany inspektor widzi to, co inni ludzie niechybnie by przeoczyli.
W drodze powrotnej Hunt podjechał pod dom Andrei. Nie było to po drodze, ani tak naprawdę wcale tego nie planował. Zatrzymał się naprzeciwko miejsca, gdzie stał po południu. Cały dom był pogrążony w ciemności. Było jeszcze wcześnie, przed dziesiątą.
Chciał ją ponownie zobaczyć. Tak po prostu.
Wjechał na jej podjazd, wyłączył silnik i światła, i wysiadł z samochodu. Drzwi do garażu miały okienko na wysokości oczu i Hunt zajrzał do środka. Samochodu nie było. Mimo to wszedł na werandę i zerknął przez szyby na górze drzwi wejściowych w całkowitą ciemność.
Wrócił do samochodu i usiadł za kółkiem, nie włączając silnika przez niemal pół godziny. Aż chłód przeszył go do szpiku kości. Jeśli Andrea wróciłaby do domu i zastała go tam, jaką żałosną wymówką by się posłużył? Sprawiłby wrażenie natręta, napalonego, chorego z miłości, może nawet potencjalnego prześladowcy.
Włączył silnik. Jutro się z nią skontaktuje. Wycofał z podjazdu, przejechał pół przecznicy aż do Bay Street, po czym zawrócił na południe, w stronę domu.
Hunt samotnie rzucał do kosza, na przedzie swojego magazynu, gdzie mieściło się boisko.
Wprawdzie koszykówka nie miała szansy zająć w jego sercu miejsca zarezerwowanego dla baseballu, to jednak oprócz pozycji shortstopera był rozgrywającym w licealnej drużynie i grał w przynajmniej dwudziestu dwóch meczach rocznie w drużynie ligi miejskiej, która istniała przez jesień i wczesną zimę, choć ironicznie, nie był miłośnikiem zawodowego sportu. Razem z Juhle’em nazywali NBA – SWM – Stowarzyszeniem Wytatuowanych Milionerów – i nie bardzo podobała mu się muzyka, jaką puszczali w czasie rozgrywek.
Ale rzuty do kosza – rzuty do kosza były najlepszą terapią na świecie.
I tego wieczora sam zalecił sobie terapię. Zaczynał na samym brzegu swojej połówki boiska, oddawał rzut, przesuwał się o kilka kroków, ale wciąż poza linią trzech punktów, znów rzucał, stawał na szczycie trumny, następnie na linii rzutów wolnych. Ilekroć pudło wał, naturalnie atakował kosz dwutaktem, po czym zaczynał od nowa, aż się zmęczył. Mierzył sześć stóp dwa cale i jako nastolatek uznawał swą umiejętność wsadów za jedno z największych sportowych osiągnięć swojego życia, lecz gdzieś po skończeniu lat dwudziestu zdolność ta opuściła go. Mimo to próbował za każdym razem, gdy założył dres, bo skoki mogły powrócić na jeden ulotny dzień i nie chciał ich przegapić.
Читать дальше