Większość skazańców z jakąś tępacką zaciekłością martwi się o swoje nieśmiertelne dusze, ale Delacroix zbył byle czym moje pytanie o to, jakiej życzy sobie duchowej pociechy w ostatniej godzinie życia. Uznał, że skoro “ten Schuster” okazał się dobry dla Wielkiego Wodza Bitterbucka, będzie dobry i dla niego. Naprawdę niepokoiło go – jestem pewien, że już się tego domyśliliście – co stanie się z Panem Dzwoneczkiem, kiedy on, Delacroix, pożegna się z tym światem. Przywykłem spędzać wiele godzin ze skazańcami w noc poprzedzającą ich ostatni marsz, ale nigdy jeszcze nie zastanawiałem się razem z nimi nad losem myszy.
Del odrzucał scenariusz po scenariuszu, cierpliwie rozważając w swojej skołatanej mózgownicy różne możliwości. Myśląc na głos – pragnąc zapewnić swojej tresowanej myszy przyszłość, tak jakby była dzieckiem, które trzeba posłać do college’u – rzucał o ścianę kolorową szpulkę. Za każdym razem, kiedy to zrobił, Pan Dzwoneczek pędził za nią, łapał i toczył z powrotem do stóp Francuza. Po jakimś czasie zaczęło mi to działać na nerwy – najpierw uderzenie szpulki o ścianę, potem drobienie małych pazurków myszy. Sztuczka nie była głupia, ale po półtorej godziny zupełnie mi się przejadła. A Pan Dzwoneczek wydawał się niezmordowany. Przerywał co jakiś czas, żeby napić się wody ze spodeczka, który Delacroix trzymał specjalnie w tym celu, albo schrupać kawałek miętowego cukierka, po czym wracał do swoich harców. Kilkakrotnie chciałem powiedzieć Delacroix, żeby przestał, miałem to na końcu języka, ale za każdym razem przypominałem sobie, że na zabawę z Panem Dzwoneczkiem została mu tylko ta noc i jutrzejszy dzień. Pod koniec naprawdę coraz trudniej było mi się skupić – wiecie, jak to jest, kiedy wciąż słychać ten sam dźwięk. Człowieka zaczyna trafiać szlag. Otworzyłem usta, lecz nagle coś kazało mi się obejrzeć przez ramię. John Coffey stał w drzwiach swojej celi, patrzył na mnie i kręcił głową: w prawo, w lewo i z powrotem na wprost. Tak jakby czytał w moich myślach i radził mi, żebym się lepiej zastanowił.
Dopilnuję, żeby Pan Dzwoneczek trafił do ciotki, która przysłała Delacroix wielką torbę miętówek, powiedziałem. Oddam jej kolorową szpulkę, a także “mysi dom” – zrzucimy się po parę centów i przekonamy Tu-Tuta, żeby zrzekł się swoich roszczeń do pudełka po cygarach. Nie, to nie jest dobre wyjście, odparł po dłuższym namyśle Delacroix (w tym czasie zdążył rzucić pięć razy szpulkę, którą Pan Dzwoneczek popychał na zmianę nosem lub łapami). Ciotka Hermione jest za stara, nie zrozumie figlów Pana Dzwoneczka i co będzie, jeśli on ją przeżyje? Co się z nim wtedy stanie? Nie, nie, ciotka Hermione po prostu się nie nadaje.
Więc może weźmie go któryś z nas, zapytałem. Któryś ze strażników? Moglibyśmy trzymać go tutaj, na bloku E. Nie, odparł Delacroix, bardzo mi dziękuje za troskę, certainement , ale Pan Dzwoneczek jest myszą, która zasłużyła sobie na to, żeby przebywać na wolności. On, Eduard Delacroix, wie o tym, ponieważ Pan Dzwoneczek – chyba już zgadliście – powiedział mu to do ucha.
– W porządku, w takim razie któryś z nas weźmie go do domu. Może Dean. Ma małego chłopca, który na pewno polubi tresowaną mysz.
Delacroix zbladł na samą myśl o takim rozwiązaniu. Małe dziecko ma opiekować się takim mysim geniuszem jak Pan Dzwoneczek? Jak można w ogóle oczekiwać od małego chłopca, że będzie z nim regularnie ćwiczył, nie mówiąc już o nauczeniu go nowych sztuczek? A jeśli dzieciak straci do niego serce i nie będzie go karmił przez dwa albo trzy dni z rzędu? Delacroix, który upiekł sześć osób żywcem, aby zatrzeć ślady swojej pierwszej zbrodni, mówiąc to drżał z oburzenia niczym zagorzały przeciwnik wiwisekcji.
W porządku, oznajmiłem, w takim razie sam go wezmę (trzeba obiecać im wszystko, pamiętajcie; w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin trzeba obiecać im wszystko). Co o tym sądzi?
– Nie, panie Edgecombe – odparł przepraszającym tonem, po czym ponownie rzucił szpulkę. Uderzyła w ścianę, odbiła się i potoczyła; Pan Dzwoneczek dopadł jej sekundę później i popchnął z powrotem do Delacroix. – Serdecznie panu dziękuję… merci beaucoup … ale pan mieszka w lesie, a Pan Dzwoneczek będzie się bał żyć dans la forêt . Wiem, bo…
– Chyba się domyślam, skąd to wiesz, Del – przerwałem mu.
Delacroix uśmiechnął się i pokiwał głową.
– Ale na pewno coś wymyślimy. Zobaczy pan!
Rzucił szpulkę. Pan Dzwoneczek pobiegł za nią, drobiąc pazurkami. Zacisnąłem usta.
Uratował nas Brutal. Przez jakiś czas siedział przy biurku patrząc, jak Dean i Harry grają w karty. Był tam także Percy i Brutal próbował nawiązać z nim rozmowę, ale usłyszał w odpowiedzi tylko kilka niechętnych pomruków. W końcu podszedł do celi Delacroix, obok której siedziałem na swoim stołku, i przysłuchiwał nam się przez chwilę ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.
– A co powiecie na Mouseville? – zapytał, przerywając pełną zadumy ciszę, która zapadła po zdyskwalifikowaniu przez Dela mego nawiedzanego przez duchy puszczańskiego domu. Wygłosił tę uwagę nie zobowiązującym luźnym tonem.
– Mouseville? – powtórzył Delacroix, spoglądając ze zdziwieniem i zainteresowaniem na Brutala. – Co to jest Mouseville?
– To taki ośrodek turystyczny na Florydzie. Chyba w Tallahassee. Dobrze mówię, Paul? W Tallahassee?
– Zgadza się – odparłem bez wahania, dziękując Bogu, że zesłał mi Brutusa Howella. – W Tallahassee. Niedaleko tego uniwersytetu dla psów.
Brutalowi zadrżała lekko warga i przez chwilę obawiałem się, że zepsuje wszystko, wybuchając śmiechem, ale on opanował się i kiwnął głową. Wiedziałem, że podejmie temat uniwersytetu dla psów trochę później.
Tym razem Del nie rzucił szpulki, chociaż stojący na jego kapciu Pan Dzwoneczek podniósł w górę przednie łapki, dając do zrozumienia, że ma ochotę na dalszą zabawę. Oczy Francuza pobiegły najpierw ku mnie, a potem ku Brutalowi.
– Co takiego robią w Mouseville? – zainteresował się.
– Myślisz, że zgodziliby się wziąć Pana Dzwoneczka? – zapytał mnie Brutal, ignorując Dela i jednocześnie wciągając go do gry. – Uważasz, że ma odpowiednie warunki?
Udałem, że się nad tym namyślam.
– Wiesz – odparłem po chwili. – Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej podoba mi się ten pomysł. – Kątem oka dostrzegłem, że Percy podchodzi do nas, omijając szerokim łukiem celę Whartona. Zatrzymał się przy sąsiedniej pustej celi, oparł o nią ramieniem i przysłuchiwał się z pogardliwym uśmieszkiem na ustach naszej rozmowie.
– Co to jest Mouseville? – zapytał Del, nie mogąc usiedzieć w miejscu z ciekawości.
– Mówiłem już, to taka atrakcja turystyczna – stwierdził Brutal. – Mają tam, no, nie wiem, może ze sto myszy. Jak myślisz, Paul?
– Teraz już chyba ze sto pięćdziesiąt – odparłem. – Odnieśli wielki sukces. Interes kręci się tak dobrze, że zamierzają, zdaje się, otworzyć drugi ośrodek w Kalifornii i nazwać go Mouseville West. Nie wiem dlaczego, ale tresowane myszy cieszą się teraz wielkim powodzeniem u wyrafinowanej publiczności.
Del wpatrywał się w nas, siedząc z kolorową szpulką w ręku. Jego własna sytuacja nie miała w tej chwili dla niego najmniejszego znaczenia.
– Biorą tam tylko najsprytniejsze myszy – ostrzegł Brutal – te, które znają jakieś sztuczki. I nie przyjmują białych, bo to są myszy ze sklepów zoologicznych.
– Sklepowe myszy, oczywiście – potwierdził skwapliwie Delacroix. – Nienawidzę sklepowych myszy!
Читать дальше