Marianne.
Pamiętał, jak się to zaczęło przed wieloma laty – letni romans na wybrzeżu, kiedy oboje pracowali w restauracji obsługującej tłumy turystów. Kończyli sprzątać o północy, a potem brali na plażę koc i patrzyli w gwiazdy. Fale z szumem biły o brzeg, a cudowna bryza niosąca zapach słonej wody chłodziła ich nagie ciała. Kiedy wrócili na studia – on w Syracuse, ona w Delaware – codziennie rozmawiali przez telefon. Pisali listy. Kupił bardzo starego oldsmobile'a cierę, żeby co weekend pokonywać nim czterogodzinną trasę i widywać się z Marianne. Jazda ciągnęła się w nieskończoność. Nie mógł się doczekać, kiedy wybiegnie z samochodu i weźmie ją w ramiona.
Gdy teraz tak siedział w swoim domu, czas to zwalniał, to przyspieszał, sprawiając, że coś pozornie tak odległego nagle pojawiało się tuż obok.
Guy pociągnął następny łyk whiskey. Rozgrzała go.
Boże, jak on kochał Marianne – a ona olała to wszystko. I po co? Żeby tak skończyć? Okrutnie zamordowana, jej twarz, którą tak czule całował na plaży, zmiażdżona jak skorupa jajka, a jej cudowne ciało porzucone jak śmieć w jakimś zaułku.
Jak traci się coś takiego? Kiedy jesteś tak bardzo zakochany, kiedy chcesz spędzać z tą osobą każdą chwilę, a wszystko co z nią związane uważasz za cudowne i fascynujące, jak możesz to stracić?
Guy przestał się obwiniać. Dopił whiskey, chwiejnie wstał i nalał sobie następną. Marianne sama posłała sobie łóżko… i umarła w nim.
Głupia suka.
Czego szukałaś, Marianne? Przecież miałaś tu wszystko. Pijackie noce w barach i przeskakiwanie z łóżka do łóżka? Do czego to doprowadziło, moja jedyna i prawdziwa miłości? Czy to przyniosło ci spełnienie? Radość? Cokolwiek oprócz pustki? Miałaś piękną córkę, męża, który cię uwielbiał, dom, przyjaciół, społeczność, życie… dlaczego to ci nie wystarczało?
Ty głupia, stuknięta suko.
Pozwolił, by głowa opadła mu do tyłu. Ta miazga, jaka została z jej pięknej twarzy… nigdy nie zapomni tego widoku. Zawsze zostanie mu przed oczami. Może zdoła go odsunąć, zepchnąć w jakiś zakamarek pamięci, lecz w nocy ten obraz będzie powracał w koszmarnych snach. To nie fair. Przecież był porządnym człowiekiem.
To Marianne postanowiła uczynić swoje życie pasmem niszczycielskich poszukiwań – nie tylko autodestrukcyjnych, ponieważ ich rezultatem było wiele ofiar – jakiejś nieosiągalnej nirwany.
Siedział w ciemnościach i powtarzał w myślach, co powie Yasmin. Jak najprościej, myślał. Jej matka nie żyje. Nie mów, jak umarła. Jednak Yasmin jest ciekawa. Będzie chciała poznać szczegóły. Znajdzie je w sieci lub usłyszy od koleżanek w szkole. Następny rodzicielski dylemat. Powiedzieć prawdę czy próbować ją chronić? Próba ochrony była skazana na niepowodzenie. Internet gwarantuje, że nic się nie ukryje. Tak więc pozostaje powiedzieć wszystko.
Jednak powoli. Nie wszystko naraz. Zacznij jak najprościej.
Guy zamknął oczy. Nie usłyszał żadnego ostrzegawczego dźwięku, dopóki ktoś nie zatkał mu dłonią ust, jednocześnie przyciskając nóż do szyi i przecinając skórę.
– Cii – ktoś szepnął mu do ucha. – Nie zmuszaj mnie do zabicia dziewczynek.
■ ■ ■
Susan Loriman siedziała sama na podwórku za domem.
Ogród miał dobry rok. Ciężko pracowali w nim z Dantem, ale rzadko cieszyli się owocami swojej pracy. Próbowała siadywać tu, by odprężyć się wśród zieleni i kwiatów, ale nie umiała pozbyć się krytycyzmu. Jedna z roślin chyba usychała, inna wymagała przycięcia, jeszcze inna nie kwitła tak cudownie jak w zeszłym roku. Dziś wyłączyła te wszystkie głosy i próbowała wtopić się w krajobraz.
– Skarbie?
Nie odrywała oczu od ogrodu. Dante stanął za nią i położył dłonie na jej ramionach.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak.
– Znajdziemy dawcę.
– Wiem.
– Nie przestaniemy szukać. Poprosimy wszystkich znajomych, żeby zbadali sobie krew. Będziemy błagali, jeśli zajdzie potrzeba. Wiem, że ty prawie nie masz rodziny, ale ja mam. Obiecuję ci, że wszyscy się zbadają.
Skinęła głową.
Krew, pomyślała. Badania krwi nie mają sensu, ponieważ Dante nie jest ojcem Lucasa.
Bawiła się złotym krzyżykiem, który nosiła na szyi. Powinna powiedzieć mu prawdę. Jednak tak długo pozwoliła trwać kłamstwu. Zaraz po gwałcie starała się jak najczęściej sypiać z Dantem. Dlaczego? Czyżby wiedziała? Kiedy urodził się Lucas, była pewna, że jest Dantego. Kwestia prawdopodobieństwa. Została zgwałcona raz. Tego miesiąca kochała się z mężem wiele razy. Lucas był podobny do niej, nie do tamtego mężczyzny, więc kazała sobie zapomnieć.
Jednak rzecz jasna nie zapomniała. Nigdy nie pogodziła się z tym, pomimo tego, co mówiła jej matka.
Tak jest najlepiej. Musisz żyć. Chronić swoją rodzinę…
Miała nadzieję, że Ilene Goldfarb dochowa sekretu. Nikt inny nie znał prawdy. Oboje jej rodzice nie żyli – tata zmarł na atak serca, a mama na raka. Kiedy żyli, nigdy nie mówili o tym, co się stało. Ani razu. Nigdy nie odciągnęli jej na bok, żeby przytulić, nigdy nie spytali, jak się ma i jak sobie z tym radzi. Nawet nie mrugnęli, gdy trzy miesiące po gwałcie Dante powiedział im, że będą dziadkami.
Ilene Goldfarb chciała odnaleźć gwałciciela i sprawdzić, czy mógłby pomóc.
Jednak to było niemożliwe.
Dante pojechał z przyjaciółmi do Vegas. Nie była z tego zadowolona. Ich związek wszedł w trudną fazę i w chwili, gdy Susan zaczęła zadawać sobie pytanie, czy nie wyszła za mąż za wcześnie, jej mąż postanowił pojechać z chłopakami, żeby pograć w kasynach i zapewne odwiedzić kilka lokali ze striptizem.
Do tamtej nocy Susan Loriman nie była religijna. Kiedy dorastała, rodzice co niedziela zabierali ją do kościoła, ale to nic nie dało. Kiedy zaczęła rozkwitać na prawdziwą piękność, matka trzymała ją krótko. W końcu Susan się zbuntowała, lecz po tamtej okropnej nocy wszystko się zmieniło.
Poszła z trzema przyjaciółkami do baru w West Orange. Pozostałe dziewczyny były samotne i ona, której mąż pojechał sobie do Vegas, też chciała być przez tę jedną noc. Nie tak całkiem, oczywiście. Była mężatką, przeważnie szczęśliwą, ale przecież mogła trochę poflirtować. Tak więc piła i robiła to samo co pozostałe. Tyle że wypiła za dużo. Bar zaczął jej się wydawać zbyt ciemny, muzyka za głośna. Tańczyła. Kręciło jej się w głowie.
Z upływem godzin jej przyjaciółki poderwały sobie facetów i znikły, jedna po drugiej.
Później Susan przeczytała o Głupim Jasiu i pigułkach gwałtu i zastanawiała się, czy to było to. Niewiele pamiętała. Nagle znalazła się w samochodzie jakiegoś mężczyzny. Płakała i chciała wysiąść, ale on jej nie pozwalał. W pewnej chwili wyjął nóż i zaciągnął ją do pokoju w motelu. Wyzywał i zgwałcił. Kiedy się opierała, została pobita.
Ten koszmar zdawał się trwać bardzo długo. Wtedy miała nadzieję, że po wszystkim ją zabije. Było aż tak źle. Nie chciała żyć. Marzyła, by umrzeć.
Reszta też była niewyraźnym wspomnieniem. Przypomniała sobie, że gdzieś czytała, że powinna się rozluźnić i nie opierać – pozwolić gwałcicielowi myśleć, że zwyciężył czy coś w tym stylu.
Susan zrobiła to. Wykorzystała moment jego nieuwagi, wyrwała jedną rękę i z całej siły ścisnęła jego jądra. Ściskała i wykręcała, aż wyrwał się jej z wrzaskiem.
Sturlała się z łóżka i złapała nóż.
Gwałciciel wił się na podłodze. Stracił wolę walki. Mogła otworzyć drzwi, wybiec z pokoju i wezwać pomoc. Postąpiłaby rozsądnie. Jednak tego nie zrobiła.
Читать дальше