Ale to była Becky. Stała na dachu płonącego domu.
– Becky!
Kilkunastu stojących na trawniku mężczyzn wpatrywało się w dach. Nikt się nie odzywał.
Na dachu stała Becky w białej nocnej koszuli, na szeroko rozstawionych bosych stopach, trzymając pistolet w obu rękach.
– Becky! – krzyknął Adam. – Zastrzel tego skurwiela! Nie strzelała. Stała na dachu, celując z coonana w Michaiła Krimakowa, który trzymał się za krwawiące ramię. Po policzku ściekała mu krew z rany na głowie. Kulił się, jakby nie miał dość siły, żeby się wyprostować. Gdzie miał broń? Adam oddałby pół życia, gdyby mógł cokolwiek zrobić, żeby ją uratować. Zauważył, że jeden z agentów podnosi karabin do twarzy.
– Nie – powiedział. – Nawet nie próbuj. On stoi pod takim kątem, że możesz trafić w nią. Gdzie są strażacy?
Płomienie z balkonu sypialni Thomasa sięgały już dachówek. W każdej chwili cały dach mógł się zawalić.
Na dole słychać było wyraźnie dochodzące z dachu głosy.
– To już koniec – powiedziała Becky do młodego człowieka, który stał w odległości niecałych dwóch metrów. – Nareszcie koniec. Przegrałeś, Michaił, ale cena była zbyt wysoka. Zabiłeś osiem osób tylko dlatego, że znalazły się na twojej drodze.
– Och, nie. Zabiłem o wiele więcej. – Podniósł głowę. -Ale to nieważne. Nie byli mi już potrzebni, więc co miałem z nimi robić?
– Dlaczego nie przestałeś zabijać po śmierci ojca w wypadku samochodowym?
– To nie był wypadek, ty durna lalo. – Roześmiał się. – Ja go zabiłem. Stał się tchórzem. Zdradził pamięć mojej ukochanej matki. Dałem mu po łbie i zepchnąłem jego samochód ze skały.
Płomienie lizały już krawędź dachu. Z daleka dochodziło wycie syren.
Becky, proszę cię, proszę, błagał w myślach Adam, uciekaj z tego dachu.
– To już koniec, Michaił – rozległ się wyraźny głos Becky. -Wiedziałam, że będziesz próbował uciec przez właz na strychu. To koniec.
– Tak – powiedział. – To koniec. Zabiłem tego łajdaka, który zamordował moją matkę, twojego ukochanego ojca. Zrobiłem to, co obiecałem. A po drodze rozgniotłem jeszcze trochę innego robactwa.
Stał już wyprostowany. Był to ten sam przystojny młody człowiek, z którym rozmawiała na siłowni w Riptide.
– Michaił, mój ojciec żyje. On wyzdrowieje. Poniosłeś klęskę.
– Niedługo zapadnie się pod nami dach. Jest cały rozpalony. Pewnie już przypieką twoje bose stopy.
Nadjechali strażacy. Wyskoczyli z wozów, przygotowując się do akcji.
– Jezu, co tu się dzieje? Cały dom stoi w płomieniach!
– Do diabła, ktoś jest na dachu! Ta kobieta ma broń!
– Za późno na przystawianie drabiny. Rozciągamy siatkę!
Becky słyszała ich krzyki. Chociaż dachówki parzyły jej stopy, miała nadzieję, że dach się zaraz nie zawali.
– Patrz, Michaił, rozciągają siatkę. Skoczymy?
– Nie – pokręcił głową. – Nie.
Wyciągnął zapalniczkę i podpalił rękaw koszuli, polem przeniósł płomień na spodnie. Becky patrzyła na niego ze zgrozą. Nagle, stojąc już prawie w płomieniach, rzucił się w jej kierunku.
– Znikniesz razem ze swoim chłopakiem! Chodź, Rebccco, odlatujemy!
Nacisnęła spust, ale on nadal biegł do niej z rozpostartymi ramionami. Strzeliła jeszcze raz, a potem znowu, dopóki starczyło jej naboi.
Omal na nią nie upadł; odskoczyła w ostatniej chwili. Toczył się po dachu jak ognista kula i wreszcie spadł na ziemię.
Słysząc krzyki, oprzytomniała i zobaczyła, że pali się jej rękaw koszuli. Nim stłumiła ogień, strażacy zdążyli rozciągnąć siatkę.
– Skacz, Becky! – krzyknął Adam. Skoczyła bez wahania.
– Mamy ją! – krzyczeli strażacy. – Nic jej się nie stało!
Adam patrzył, jak Becky wygrzebuje się z siatki, odrzucając pomoc strażaków. Biegła do niego. Widział tylko jej zszokowany wyraz twarzy i nie potrafił wykrztusić ani słowa. Upadł na ziemię. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, zanim stracił przytomność, był huk zapadającego się dachu i głos Becky, która powtarzała jego imię.
Odczuwał straszny ból, to znaczyło, że wciąż żyje. Zrobił nadludzki wysiłek i otworzył oczy. Zobaczył uśmiechniętą twarz Becky, przeraził go tylko smutek w jej oczach. Czyżby miał jednak umrzeć? Poczuł, jak obrysowuje lekkim dotknięciem palców jego brwi, policzki i brodę. Potem dotyka tych miejsc wargami. Jego usta były suche i spieczone.
– Cześć, Adamie. Nic ci nie będzie. Pewnie chce ci się pić. Dam ci wody, tylko pij powoli.
To był najlepszy napój, jaki kiedykolwiek miał w ustach.
– Thomas? – szepnął.
– Przeżyje. Sam mi to powiedział po operacji. Lekarze też są dobrej myśli.
– A twoja ręka?
– Wszystko w porządku, tylko trochę poparzona. Przeżyliśmy wszyscy poza Michaiłem Krimakowem. On jest całkowicie martwy. Już nie będzie nikogo terroryzował ani zabijał. Wiem, że cierpisz, bo jedna kula przeszła ci przez plecy i roztrzaskała żebro, a druga przeszyła ci ramię. Ale wszystko będzie dobrze, dzięki Bogu.
– Omal nie umarłem – powiedział Adam, przymykając oczy – kiedy zobaczyłem, jak stoisz z nim na dachu. Ogień się szybko rozprzestrzeniał, a wiatr podsycał płomienie. Stałem na dole i niczego nie mogłem zrobić.
– Przykro mi, Adamie, ale musiałam za nim pobiec. On dostał się do domu, skacząc na dach z gałęzi dębu, potem otworzył właz i przedostał się na strych. Kiedy zobaczyłam, że idzie w kierunku schodów, które prowadzą na strych, wiedziałam, że uda mu się uciec. Tą drogą tu przyszedł, więc miał szansę w ten sam sposób wydostać się z domu. Musiałam go zatrzymać. – Zamilkła na chwilę. – On chciał umrzeć. Chciał, żebym umarła razem z nim.
ale tak się nie stało. Odnieśliśmy zwycięstwo.
Gdy znowu go pocałowała, zdołał się uśmiechnąć.
– Dość tego. Do tej pory nie robiłam niczego innego, tylko odpowiadałam na pytania FBI. Pan Woodhouse stale przychodzi do szpitala, ale on tylko odwiedza tatę. A wiesz, co robi Savich? Siedzi w poczekalni i szuka na MAKSIE kościoła, w którym powinniśmy wziąć ślub. Powiedział, że w ten sam sposób wyszukał kościół dla rannego agenta FBI, który wziął tam ślub i to w dniu ustalonym przez Savicha.
– A moja rodzina? – spytał.
Chciało mu się wyć z bólu, wciąż jednak pragnął jeszcze na nią patrzeć. Usiłował się uśmiechnąć, ale rezultat był żałosny. Chwała Bogu, że Becky jest bezpieczna, siedzi przy nim i dotyka jego policzka.
– Ależ, Becky, muszę cię poprosić, żebyś za mnie wyszła, zanim Savich znajdzie kościół! A jeśli odmówisz?
– Już mnie o to pytałeś, kiedy byliśmy w twoim domu. Spytaj mnie jeszcze raz, to zobaczysz, co ci odpowiem.
– Wszystko mnie teraz boli, ale czy wyjdziesz za mnie? Wiesz, że cię kocham.
– Oczywiście, że wyjdę za ciebie. Ja też cię kocham, i to bardzo. Savich rozmawiał już z twoimi rodzicami. Bardzo ich polubiłam. W poczekalni są też twoi bracia i siostry, i kręci się całe mnóstwo kuzynów. Chyba wyznaczyli sobie jakieś dyżury. Każdy ma coś do powiedzenia na temat wyboru kościoła i daty ślubu. Nie wiedziałam, że masz taką dużą rodzinę – Zbyt dużą. Stale mi się do czegoś wtrącają.
Zakasłał i poczuł taki ból, że omal nie zemdlał. Usłyszał jeszcze tylko głos pielęgniarki.
– Podam mu teraz morfinę. Chyba zapomniał, że może sam się znieczulić. Zaraz lepiej się poczuje, teraz jednak musi odpocząć.
Nie zapomniał o morfinie, tylko był zbyt słaby, żeby wcisnąć guzik. Nienawidził igieł, a dwie miał wbite w rękę. Jezu, był całkiem do niczego, ale wyzdrowieje. Najważniejsze, że Becky go kocha.
Читать дальше