– Zatrzymała się pani w jej mieszkaniu, prawda?
– Tak. Matka jest w szpitalu Lenox Hill.
– Co jej dolega?
Becky patrzyła na niego, usiłując wypowiedzieć te słowa. Nie chciały jej przejść przez gardło. Odchrząknęła i wreszcie się jej udało.
– Umiera na raka macicy.
– Przykro mi. Mówiła pani, że ten mężczyzna przyjechał za panią do Nowego Jorku? Skinęła głową.
Po raz pierwszy zobaczyłam go zaraz po przyjeździe, na Madison Avenue koło Pięćdziesiątej Ulicy, jak wynurzał się z tłumu i zaraz w nim chował. Miał na sobie niebieską kurtkę i czapkę bejsbolową. Skąd wiedziałam, że to on? Nie potrafię lego wytłumaczyć. Po prostu to wiem. Od razu byłam przekonana, że to on. Wiedział, że go zauważyłam, jestem tego pewna. Niestety, nie widziałam go dość wyraźnie, to było tylko ogólne wrażenie.
– To znaczy?
– Jest wysoki i szczupły. Czy młody? Nie potrafię powiedzieć. Czapka bejsbolową przykrywała mu włosy. Nosił bardzo ciemne, matowe lotnicze okulary. Miał na sobie zwykłe, niemarkowe dżinsy i niebieską, bardzo luźną kurtkę. – Przerwała na chwilę. – Mówiłam już to wielokrotnie policji. Dlaczego pana to interesuje?
Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby wiedzieć dlaczego. Chciał zobaczyć, jak szczegółowe jest jej świadectwo, czy nie dodaje nowych detali przy kolejnym opisie tego wymyślonego mężczyzny. Przecież to wszystko było wytworem jej wyobraźni, jej chorej wyobraźni.
Wiedziała, o co mu chodzi. Kiedy się zawahał, mówiła spokojnie dalej.
– Szybko zniknął, gdy się odwróciłam. I znowu zaczęły się telefony. Wiem, że on mnie bardzo precyzyjnie namierza. Dokładnie wie, gdzie jestem i co robię. Wie pan, że ja czuję jego obecność?
– Powiedziała pani detektywom, że on nie chce zdradzić, o co mu chodzi.
– Tak, mówi tylko, że jeśli nie przestanę uprawiać seksu z gubernatorem, to on go zabije. Spytałam go, dlaczego miałby to zrobić, a on odpowiedział, że nie chce, żebym sypiała z innym mężczyzną, ponieważ on jest moim chłopakiem. Ale to zabrzmiało niepoważnie, jakby mówił tylko tak sobie i jakby mu wcale o to nie chodziło. Dlaczego on to robi? Nie wiem. Będę z panem szczera, doktorze Burnett. Nie jestem wariatką. Jestem przerażona. Jeśli chciał mnie przestraszyć, to z pewnością osiągnął swój cel. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego policja uważa mnie za czarny charakter w tej całej historii i sądzi, że ja to wszystko wymyśliłam z jakiegoś zwariowanego powodu. Może teraz mi pan uwierzy?
Był psychologiem, więc zgrabnie uchylił się od odpowiedzi.
– Proszę mi powiedzieć, dlaczego pani sądzi, że ten mężczyzna panią śledzi i telefonuje po to, żeby panią prześladować? Dlaczego nie może pani uwierzyć, że on chce być pani chłopakiem, że to wszystko sprowadza się do tego, że ma obsesję na pani punkcie?
Przymknęła oczy. Tyle razy o tym myślała, ale nie miała żadnego punktu zaczepienia. Absolutnie niczego. Wziął ją na cel, ale dlaczego? Potrząsnęła głową.
– Początkowo mówił, że chce mnie poznać. Co to znaczy? Jeśli o to mu chodzi, to dlaczego nie podszedł i się nie przedstawił? Jeśli gliniarze chcą przysłać do pana wariata, to powinni znaleźć właśnie jego. Czego on naprawdę chce? Nie mam pojęcia. Gdybym cokolwiek podejrzewała, to nie zatrzymałabym tego dla siebie, proszę mi wierzyć. Ale ten pomysł z moim chłopakiem? Nie, absolutnie w to nie wierzę.
Siedział wyprostowany, trzymając złączone koniuszki palców, i uważnie ją obserwował. Co zobaczył? O czym myślał? Czy ona robiła wrażenie wariatki? Niewątpliwie tak, ponieważ kiedy się odezwał, bardzo cichym, a nawet łagodnym głosem, wiedziała już, że nie wierzył jej ani przez chwilę.
– Musimy porozmawiać o pani, panno Matlock. Ma pani poważny problem, który będzie się nasilał, jeśli nikt nie udzieli pani pomocy. Może pani już spotyka się z psychiatrą?
Ona ma poważny problem? Wstała powoli i położyła ręce na jego biurku.
– Ma pan rację, panie doktorze. Mam poważny problem. Ale nie wie pan, na czym on polega, albo nie chce pan wiedzieć.
Chwyciła torebkę i ruszyła w kierunku drzwi.
– Potrzebuje pani mojej pomocy, panno Matlock! – wołał za nią. – To się może źle skończyć. Proszę wrócić, żebyśmy mogli porozmawiać.
– Jest pan głupcem, sir – rzuciła przez ramię, podążając do drzwi. – A jeśli chodzi o pana obiektywizm, doktorze, to może powinien pan przypomnieć sobie nakazy etyki.
Trzasnęła drzwiami i pobiegła przed siebie długim, brudnym korytarzem.
Becky wyszła frontowymi drzwiami i szła z opuszczoną głowa, wpatrzona w swoje mokasyny od Bally'ego. Zauważyła kątem oka, że jakiś mężczyzna szybko się od niej odwrócił, o wiek- za szybko. Była na One Police Plaża. Przewijało się tam mnóstwo ludzi, którzy, jak wszyscy nowojorczycy, gdzieś się spieszyli, dążyli do swoich celów, nie tracąc ani sekundy. Ale ten mężczyzna śledził właśnie ją, była o tym przekonana. To był on, na pewno on. Gdyby tylko mogła podejść bliżej, żeby móc mu się przyjrzeć. Gdzie teraz był?
Był tam, przy pojemniku na śmieci. Nosił słoneczne okulary, te same matowe okulary lotnicze i czerwoną czapkę bejsbolową, tym razem daszkiem do tylu. On był czarnym charakterem w tej aferze, a nie ona. Nagle ogarnęła ją wściekłość.
– Zaczekaj! Nie uciekaj przede mną, ty tchórzu!
Zaczęła się przepychać przez tłum do miejsca, gdzie go przedtem zauważyła. On był wtedy tam, przy tamtym budynku, miał na sobie granatową bluzę, tym razem nie miał kurtki. Ruszyła w jego kierunku. Słyszała przekleństwa, ktoś uderzył ją łokciem, ale nie zwracała na to uwagi. W jednej chwili stała się prawdziwą mieszkanką Nowego Jorku – skupioną na swoim celu, arogancką, kiedy ktoś stawał jej na drodze. Dotarła do rogu budynku, ale nie zobaczyła już granatowej bluzy ani, czerwonej czapki bejsbolowej. Stała, ciężko dysząc.
Dlaczego policjanci jej nie wierzyli? Co takiego zrobiła, że uznali ją za kłamczuchę? Dlaczego gliniarze z Albany także sądzili, że ona kłamie? A przecież wtedy przy muzeum on zamordował tę biedną starą kobietę. Ona nie była wytworem wyobraźni, była jak najbardziej rzeczywista i leżała w kostnicy.
Zatrzymała się. Zgubiła go. Stała długo, ciężko oddychając. Mijały ją tłumy, ale jego już nie było.
Czterdzieści pięć minut później Becky siedziała przy łóżku matki w szpitalu Lenox Hill. Matka znajdowała się w stanie śpiączki i była tak odurzona lekami, że nie poznawała córki. ' Trzymając ją za rękę, Becky nie mówiła o swoim prześladowcy, tylko opowiadała o przemówieniu, które napisała dla gubernatora na temat kontrolowania posiadaczy broni palnej, chociaż teraz nie była już tak pewna słuszności tej tezy.
– W każdej z pięciu dzielnic przepisy o broni palnej są jednakowe i bardzo rygorystyczne. Wiesz, że jeden właściciel sklepu z bronią powiedział mi, że aby kupić broń w Nowym Jorku, trzeba błagać o to na klęczkach.
Zamilkła na chwilę. Po raz pierwszy w życiu zapragnęła mieć broń, nie było jednak sposobu, żeby dostać ją na tyle szybko, by mogła się jej na coś przydać. Musiałaby mieć pozwolenie, odczekać piętnaście dni po zakupie, a potem pewnie jeszcze z sześć miesięcy, żeby mogli sprawdzić, czy może jej używać. I błagać na klęczkach.
– Nigdy przedtem nie myślałam o posiadaniu broni, mamo powiedziała do nieprzytomnej matki. – Ale kto wie? Przecież jest tyle przestępstw.
Tak, chętnie kupiłaby broń, ale wiedziała, że zanim jej się to uda, prześladowca dawno ją zabije. Czuła się jak oczekująca na wyrok ofiara i nie było sposobu, żeby temu zapobiec. Nikt nie chciał jej pomóc. Była pozostawiona sama sobie i jeśli chciała dostać broń, musiała ją kupić na ulicy.
Читать дальше