Louie krążył na wysokości stu metrów ponad autostradą.
– Nie schodźmy już niżej – powiedział Savich. – Ludzie widzieli wystarczająco dużo ataków helikopterów w filmach. Nie chcemy, żeby ktoś zdenerwował się i spowodował wypadek. Ruch zwiększa się.
Pięć minut później Sherlock powiedziała:
– O tam, tam jest. Właśnie skręcił z drogi 75. Jest poza zasięgiem wzroku, korony drzew zasłaniają widok, ale na drodze są koleiny, więc musi jechać wolno.
– Jesteś pewna, że to on? – zapytał Savich.
– Tak, numer rejestracyjny zaczyna się na FTE – krzyknęła Sherlock.
– Louie, leć jakieś osiem kilometrów dalej i tam nas zostawisz. Sherlock, upewnij się, że on zostanie na drodze dojazdowej.
Uśmiechnęła się do niego i uniosła kciuk.
Krajobraz był usłany gęstymi kępami dębów i sosen rozciągającymi się w dolinach pomiędzy wyższymi szczytami. Jakieś dziesięć kilometrów dalej Louie wylądował około piętnastu metrów od drogi dojazdowej. Savich i Sherlock wyskoczyli z helikoptera i pobiegli w stronę drogi.
Zaledwie siedem minut potem usłyszeli nadjeżdżające auto. Z wyciągniętą bronią stali w cieniu trzech młodych sosen.
Kiedy samochód przejeżdżał obok nich, Savich wystrzelił lizy kule w kierunku przedniej opony po stronie pasażera, a Sherlock przebiła tylną oponę. Gdy samochód gwałtownie skręcił i zatrzymał się, Savich wykrzyknął: FBI!
Wysiadaj, powoli!
Drzwi od strony kierowcy otworzyły się.
– Wychodzę, nie strzelajcie! – krzyknął męski głos.
– Załóż ręce na szyję! – krzyknął Savich. Nie widział mężczyzny zbyt dobrze, ale zobaczył, jak podnosi jedną rękę w górę, na szyję. To dobrze, Rachael postrzeliła go w drugą rękę. Potem, tak szybko, że Savich ledwie miał czas zareagować, mężczyzna podniósł pistolet i oddał sześć strzałów ponad maską samochodu. Savich odpowiedział strzałem, padając na ziemię i przetaczając się.
Mężczyzna schował się za drzwiami, a Savich załadował nowy magazynek do swego siga i przy wielkim klonie podniósł się na kolana. Kątem oka dostrzegł Sherlock okrążającą samochód z tyłu. Obejrzała się, żeby zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku, przykucnęła i pobiegła.
– Żarty się skończyły – krzyknął Savich. – Strzelałeś do mnie. Spudłowałeś. Za minutę będzie tu sześć radiowozów. Chcesz tu umrzeć? Jeśli tak, to dalej, strzelaj do mnie, a ja ci to załatwię. Jeśli nie, rzuć pistolet na drogę tak, żebym mógł go wiedzieć. No już!
Minęły całe wieki, prawdopodobnie dziesięć sekund, zanim mężczyzna zawołał.
– No dobrze, wychodzę. Nie strzelajcie!
Sherlock przyłożyła pistolet do tyłu jego głowy.
– Rzuć to natychmiast. Nawet nie drgnij, bo będziesz trupem. Mężczyzna wzdrygnął się, zaskoczony, po czym rzucił broń pod jej stopy.
– Cieszę się, że nie okazałeś się kompletnym matołem. Dillon, mam go. Nadszedł Savich z pistoletem wycelowanym w klatkę piersiową mężczyzny. Sherlock zdjęła mężczyźnie okulary przeciwsłoneczne.
Patrzyli prosto w oczy człowiekowi, na którego twarzy rysował się ból.
– Rachael nieźle cię urządziła, prawda? – powiedziała Sherlock.
Poruszył się szybko, w dłoni trzymał małego derringera, którego wymierzył w Sherlock. Ale Savich był szybszy.
Strzelił mężczyźnie w przedramię, w którym trzymał pistolet.
Mężczyzna krzyknął, derringer wypadł mu z dłoni, a on upadł jak kamień u stóp Sherlock.
Nie stracił przytomności, ale oddychał ciężko i szybko. Jęczał, trzymając się za przedramię. Drugie ramię miał przewiązane zabrudzoną olejem szmatą. Savich podniósł derringera.
– Byłeś szybki.
– Ale nie wystarczająco szybki – powiedziała Sherlock i kopnęła go w żebra.
– Suka – wycedził mężczyzna.
– Tak, wszyscy frajerzy tak mówią – powiedziała Sherlock i uklękła, żeby skuć mu ręce z przodu. Dała mu chusteczkę do nosa.
– Masz, przyciśnij do przedramienia. Nic ci nie jest, Dillon?
– Nie, nic. – Miał ochotę powiedzieć jej, że mało nie zemdlał, kiedy facet wyciągnął derringera.
– Nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, kim jest ten bałwan. Hej koleżko, powiesz nam, jak się nazywasz? – zapytała Sherlock.
Wymamrotał coś, w jego słowach ciągle słychać było złość i jad.
– Nie wydaje mi się, żeby był do tego zdolny – powiedziała Sherlock, znowu lekko kopiąc go czubkiem buta.
– – Kto cię wyszkolił? Na pewno byłeś szkolony. Zabójca do wynajęcia, tak? – zapytał Savich.
Mężczyzna nie powiedział nic, tylko mamrotał i przyciskał chusteczkę do przedramienia. Savich przeszukał jego kieszenie, ule znalazł tylko pół paczki gumy do żucia i nóż szwajcarskiej minii.
– Obawiałeś się, że cię złapiemy, więc wyrzuciłeś portfel, lak? – zapytała Sherlock. – To jedyna rzecz, jaką dziś dobrze zrobiłeś. Pewnie ukradłeś tę ciężarówkę, tak? Ale wiesz co, złamasie, założę się, że wcześniej byłeś notowany i jesteś w naszym systemie. Bardzo szybko będziemy wszystko o tobie wiedzieć.
Czterdzieści pięć minut później, mężczyzna znalazł się na sali operacyjnej w szpitalu okręgowym imienia Franklina, dwa piętra niżej od znajdującego się w śpiączce doktora Timothy'ego MacLeana.
Sherlock zadzwoniła do biura szeryfa Hollyfielda, rozmawiała z Jackiem i kazała mu pilnować Rachael. Ona i Savich spotkali się z doktorem Hallickiem w sali, w której leżał MacLean.
Savich i Sherlock nigdy nie poznali doktora Timothy'ego MacLeana, widzieli tylko jego zdjęcia. Jack mówił o jego dobroci, poczuciu humoru, niezwykłej przenikliwości i empatii. MacLean i ojciec Jacka byli przyjaciółmi z dawnych czasów i ich rodziny znały się od zawsze. MacLean kiedyś świetnie grał w tenisa i miał jednego wnuka, syna drugiej córki. Oboje w milczeniu patrzyli na jego woskową, szarą twarz. Z tymi wszystkimi przewodami, które utrzymywały go przy życiu, zastanawiali się, czy jest szansa, że kiedykolwiek wróci do siebie. Wyglądał na wysuszonego i dekadę starszego niż jego czterdzieści dziewięć lat.
Doktor Hallick osłuchał serce pacjenta, sprawdził jego puls i wyprostował się.
– Prawie byliśmy zmuszeni podłączyć go do respiratora, gdy jego oddech stał się nierówny. To dziwne, ale rezonans magnetyczny nie wykazuje żadnego oczywistego urazu w mózgu, z wyjątkiem niewielkiego obrzęku. W rezultacie nie wiemy, dlaczego doktor MacLean nie wybudza się. Ale mózg wciąż w pewnym sensie jest dla nas tajemnicą. Zauważyliśmy zanikanie – kurczenie się przednich płatów mózgu. Państwa kolega, agent Crowne, zadzwonił do mnie i pomógł nam nawiązać kontakt z jego lekarzami na Duke University. Niestety dla doktora MacLeana, doszli do wniosku, że miał objawy demencji płata czołowego, jeszcze zanim to się stało. To straszne, że człowiek tak wybitny jak doktor MacLean traci rozum tak wcześnie.
– Tak, poinformowano nas o tym, doktorze. Czy demencja płata czołowego jest powodem niewybudzania się ze śpiączki? – zapytała Sherlock.
– Mało prawdopodobne, ale według doktora Kelly'ego, naszego neurologa, mamy bardzo małe doświadczenie w tej dziedzinie. – Wzruszył ramionami. – Możemy tylko patrzeć i czekać. Ma dwa złamane żebra. Zszyliśmy ranę ciętą na jego klatce piersiowej i mamy na nią oko.
Co do ich strzelca, dalej był na sali operacyjnej. Wcześniej zdjęli jego odciski palców i wkrótce dowiedzą się, kim jest. Savich i Sherlock nie mieli wątpliwości, że figurował w ich bazie.
Kiedy wychodzili z sali doktora MacLeana, zobaczyli szeryfa Hollyfielda opartego o ścianę.
Читать дальше