– Mam nadzieję, że lekarz sądowy już tu jedzie. Orzeszka? Potrząsnęła przecząco głową, nie przestając moczyć torebki herbaty w wodzie.
– Jest prawie czarna.
– Lubię mocną herbatę – powiedziała, ale wyjęła torebkę i wrzuciła do otwartego kosza na śmieci. – Chcąc napić się naprawdę mocnej herbaty, trzeba ją sobie samemu zaparzyć.
– Wie pani, że nazywam się Dane Carver i jestem bratem księdza Michaela Josepha. Jest coś jeszcze, czego pani chyba o mnie nie wie. Jestem agentem FBI.
Upuściła kubek. Gorąca herbata obryzgała wszystko wkoło, jego i orzeszki.
– No nie, niech pan patrzy, co narobiłam. – Chwyciła papierowe ręczniki i upadłszy na kolana, zaczęła wycierać jego i podłogę. – Przepraszam.
– Nic się nie stało – powiedział, odrywając z rolki kolejny papierowy ręcznik i pomagając jej. – W porządku, Nick. Jestem jedynym poszkodowanym.
– Ale to nie pana wina – powiedziała, wpatrując się w przesiąknięty herbatą ręcznik leżący na podłodze.
– Hej – zawołał inspektor, wyłaniając się zza rogu. – Kto zjadł ostatniego pączka?
Dane roześmiał się mimo woli. Ona się nie śmiała.
* * *
– Nie możemy nic zrobić – powiedziała porucznik Purcell, stając w drzwiach swojego gabinetu. – W tej chwili nic jej bezpośrednio nie zagraża. Delion, przecież wiesz, że przekroczyliśmy już limit budżetu. Przykro mi, musi sama o siebie zadbać.
Dane zastanawiał się, dlaczego podjęto taką decyzję. Dlatego, że była bezdomna i mniej wartościowa niż ktoś, kto ma pracę i jakąś pozycję społeczną? Nic nie powiedział. Wiedział, że nie usłyszy odpowiedzi, wiedział też, co powinien teraz robić.
Nie mógł dopuścić do tego, by stracić Nick Jones z oczu. Wyglądała zupełnie tak, jakby chciała uciekać. Po wyjściu porucznika wróciła do małej kuchni. Wciąż ścierała herbatę z blatu.
– Dość – powiedział. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę biurka Deliona. Delion był w gabinecie pani porucznik i przez szybę widać było, że rozmawiając z nią, żywo gestykuluje. Dane posadził Nick na krześle i przykucnął obok niej.
– Proszę mi powiedzieć, czego się pani przestraszyła, kiedy powiedziałem, że jestem z FBI.
– Byłam po prostu zaskoczona. Pana brat był księdzem. A pan żyje w zupełnie innych realiach. Jest pan jakby po drugiej stronie.
Miała czas, by przygotować sobie odpowiedź, zresztą całkiem niezłą.
– Jak się pani naprawdę nazywa, Nick?
– Nazywam się Nick Jones. Proszę sprawdzić w książce telefonicznej, zobaczy pan, że jest tam bardzo wielu ludzi o tym nazwisku. Na pewno więcej niż o nazwisku Carver.
– Od jak dawna przebywa pani w San Francisco?
– Niedługo.
– Dwa, trzy tygodnie?
– Coś koło tego. Dwa i pół tygodnia.
– Skąd pani pochodzi? Wzruszyła ramionami.
– Raz stąd, raz stamtąd. Lubię dużo podróżować. Ale jest zima, więc najlepiej jest zostać w mieście, gdzie nie czuć tak zimna.
– Ile ma pani lat?
– Dwadzieścia osiem.
– Gdzie chodziła pani do szkoły?
Nic nie powiedziała, patrzyła tylko na dłonie, popękane i suche z obgryzionymi paznokciami. Dane usiadł obok niej na krześle. Skrzyżował ręce na piersi. Odezwała się po chwili:
– Zawrzyjmy układ: nie będziemy rozmawiać o mnie. Obieca mi to pan, agencie Carver? Żadnych więcej pytań albo wynoszę się stąd. Uważam, że mnie pan potrzebuje, więc zostawmy to. Dobrze?
– Szkoda, że tak to pani odbiera – powiedział Dane. – Za mną stoi FBI, a pani była znajomą mojego brata. Jeśli ma pani kłopoty, mogę pomóc.
Spuściła głowę. Chyba na chwilę znieruchomiała, choć trudno było ocenić przez te warstwy swetrów, które miała na sobie. W końcu powiedziała.
– Pański wybór, agencie Carver.
– W porządku.
– Pana celem jest znalezienie zabójcy księdza Michaela Josepha. Czy w Kaliforni obowiązuje kara śmierci?
– Tak.
– Doskonale. On zasłużył na śmierć. Bardzo polubiłam księdza Michaela Josepha, chociaż znałam go niezwykle krótko. Dbał o każdego z nas. Nieważne, czy człowiek był bogaty czy biedny, on dbał o wszystkich.
Wszedł Delion i skinął głową w kierunku Dane'a.
– Muszę spróbować jeszcze raz. Nie odpuszczę. Dane zwrócił się do Nick:
– Inspektor Delion sugeruje, że nie jest pani bezpieczna w tym schronisku. Z tego względu stanowczo twierdzę, że powinna się pani udać w bezpieczne miejsce. Zabiorę panią ze sobą do hotelu, w którym mieszkam. Zostanie pani ze mną do czasu, aż znajdziemy mordercę.
– Jest pan stuknięty – powiedziała Nick. – Jestem bezdomna. Nikt nie pozwoli mi przekroczyć progu żadnego hotelu. Na miłość boską, spójrzcie na mnie. Wyglądam jak bezdomna. Poza tym, nie chcę mieszkać w hotelu. Jest mi dobrze tu, gdzie jestem.
– Pod opieką FBI niewątpliwie będzie najbezpieczniej – powiedział Delion.
– Ale nie chcę ich w to angażować. I pan też by tego nie chciał, Delion, proszę mi wierzyć.
– No dobrze. Nie chcemy, by panna Jones skończyła jak Valerie Striker. Teraz idę na spotkanie z komendantem. Organizujemy specjalną grupę. Będziemy mieć do dyspozycji więcej ludzi, by złapać tego padalca.
Dane poczekał, aż Delion oddali się tak daleko, by nie słyszał, co powie.
– W tej chwili jest pani bezpieczna, panno Jones, ale jeśli człowiek, który zamordował mojego brata i trzy inne osoby uświadomi sobie, że mamy jego rysopis, wie pani równie dobrze jak ja, że będzie próbował panią dopaść. Chce pani w schronisku czekać, aż nadejdzie? Tam nie ma nikogo, kto mógłby pani pomóc.
Zbladła, zrobiła się biała niczym koszula, którą miał na sobie.
– Wyjadę z San Francisco, pojadę na południe.
– Nie, ucieczka nie jest rozwiązaniem. Jeśli nie będzie pani współpracować, aresztujemy panią jako istotnego dla sprawy świadka.
Ale Delion najwyraźniej słyszał, o czym była mowa. Zatrzymał się i rzucił przez ramię:
– To oczywiste, że wpakowała się pani w największe gówno w swoim życiu, panno Jones. Ja na pani miejscu skorzystałbym z pomocy federalnych. Niech pani przyjmie ich pomoc – Delion machał rękami. – Nie musi się pani martwić, nie będziemy już zadawać więcej pytań na temat pani przeszłości. W porządku?
– Nie – odpowiedziała. – Głupio zrobiłam, zostając tutaj tak długo. Powiedziałam wam, co wiem. Muszę już iść.
Zerwała się z krzesła i błyskawicznie rzuciła do drzwi. Delion próbował ją schwycić. Wymknęła mu się.
– Szybko biega – westchnął Dane, odwracając się. Jeden z inspektorów zawołał:
– Musiała nauczyć się tego w slumsach.
Dane ruszył za nią. Przed oczami mignął mu jej czerwony sweter, widział, jak mija windę i biegnie w kierunku schodów. Złapał ją, zanim zdążyła dobiec do wyjścia z trzeciego piętra.
Nie wiedział, czego się spodziewać, ale walczyła z nim tak zajadle, jakby od tego zależało jej życie. Kopała, waliła na oślep pięściami, próbowała się uwolnić, ale nie wydała przy tym z siebie żadnego dźwięku.
Dlaczego nie wrzeszczała na niego?
W końcu udało mu się ją okiełznać, wykręcając jej ręce do tyłu. Przycisnął ją tak mocno, że nie mogła się ruszyć.
– Nie ruszaj się, po prostu się nie ruszaj!
Oddychała ciężko, ale nie przestawała szarpać się, rzucać i wyrywać. Była silna. Trzymał ją z całych sił. Nie była w stanie się uwolnić, ale nadal próbowała.
Kilku policjantów wyszło na klatkę schodową trzeciego piętra.
Читать дальше