Delion uspokoił ją.
– W porządku, oni są ze mną. Naprawdę uważa pani, że jego buty wyglądają na droższe od moich? Dobra, nieważne. Chcemy porozmawiać z Valerie Striker, pani sąsiadką z 4B. Dzwoniliśmy do drzwi, ale nikt nie odpowiada. Czy widziała ją pani dzisiejszego ranka?
– Nie. – Panna Books zmarszczyła brwi. Stukając paznokciami ozdobionymi francuskim manicure o framugę drzwi, powiedziała: – Widziałam Valerie kilka dni temu. Czy coś jej się stało?
– Denerwuje mnie ten odgłos, Delion – powiedział powoli Dane.
– Panno Books, niestety będziemy musieli otworzyć drzwi mieszkania pani sąsiadki. Chcemy żeby pani przy tym była – powiedział Delion.
– O Boże, myśli pan, że coś niedobrego stało się Valerie? Tak?
– Mam nadzieję, że nie, ale jesteśmy zaniepokojeni i chcemy to sprawdzić.
Delion zapukał do 4B. Nikt nie odpowiadał. Nacisnął klamkę.
– Zamknięte – powiedział.
Przycisnął bark do drzwi 4B i mocno pchnął, próbując otworzyć. Nie drgnęły.
– Solidne drewniane drzwi – powiedział.
On i Dane cofnęli się, po czym obaj z rozpędu uderzyli w drzwi. Wleciały do środka, uderzając o ścianę.
Piękne mieszkanie – pomyślała Nick, rozglądając się. Widne i przestronne, słońce wpadało przez okna.
Gdzie się podziała Valerie Striker?
Dane gwałtownie się zatrzymał. Stał nieruchomo. Odwrócił się i bardzo cicho, ale stanowczo, powiedział:
– Panno Jones, proszę tu zostać. Dziękujemy, panno Books. Rozejrzymy się tutaj.
– Co tak śmierdzi? – Elaine Books gwałtownie odwróciła głowę. – O Boże, o mój Boże!
– Proszę się cofnąć – powiedział Delion i zwrócił się do Dane'a: – Proszę ich tu nie wpuszczać, dobrze?
Ale było już za późno. Zanim Dane zdążył wyprowadzić je z mieszkania, Nick zobaczyła dwie białe nogi zwisające ze stojącej pośrodku salonu sofy, bardzo ładnej białej sofy, z równie białymi rozrzuconymi po niej poduszkami. Na tej bieli widać było ciemne plamy, tak jakby ktoś zanurzył rękę w farbie i rozchlapał ją wszędzie wokół.
– O nie – powiedziała Nick – to nie jest farba. Co to jest?
– Nie – odrzekł Dane – to nie jest farba. Proszę się stąd nie ruszać, rozumie pani?
Delion podbiegł do sofy i ukląkł przy niej. Gdy się wyprostował, widać było, że nie wygląda na zadowolonego. Był zły i przygnębiony.
– Myślę, że znaleźliśmy Valerie Striker. Została uduszona. Zabójca użył garoty. Nie żyje przynajmniej od kilku dni.
Skinął na Dane'a, który trzymał dwie kobiety na korytarzu. Słyszał, jak Delion przez telefon rozmawia z sanitariuszami. Elaine Books oparła się o ścianę korytarza i zaczęła płakać.
– Tak mi przykro – powiedziała Nick. – Była pani przyjaciółką. Tak bardzo mi przykro. Polubiłam ją, była dla mnie taka miła, bez względu na mój wygląd.
Nick powoli objęła kobietę i pozwoliła jej płakać w swych ramionach.
Nick spojrzała na Dane'a.
– Zabił ją. Musiał ją widzieć. Zaniepokoił się, że kiedy dowie się o zabójstwie księdza, przypomni sobie, że go widziała. Wiedział też, kim była, albo się dowiedział i przyszedł tu podczas niedzielnej nocy i zabił ją. Dokładnie tak było, prawda?
Dane skinął głową.
– Tak, najprawdopodobniej tak było.
Elaine Books nie przestawała szlochać, wtulona w ramiona Nick Jones.
Valerie Striker nie żyje. Była szansa, że coś widziała, ale w tej chwili to nie miało już żadnego znaczenia. Teraz już nic im nie powie.
Nick zamknęła oczy, ciągle służąc oparciem Elaine Books i pomyślała: To ja powinnam nie żyć, a nie ona. Gdyby tylko poczekała na policję i powiedziała, że widziała Valerie Striker, policja przyjechałaby tutaj, może zanim pojawił się morderca. Mogli ją ocalić.
To była jej wina.
Ona nie może zostać w schronisku – powiedział Dane. – Zna pan jakieś bezpieczne miejsce, w którym moglibyśmy ją ukryć?
– Znam – odparł Delion – ale nie wiem, czy porucznik pozwoli jej tam zostać. W tej chwili nie ma dla niej realnego zagrożenia.
– Myli się pan, Delion. Kiedy podejrzany zobaczy rozwieszony po mieście swój portret pamięciowy, a założę się, że go zobaczy, na pewno będzie chciał się dowiedzieć, kto go podał. Będzie też miał świadomość, że jeżeli zostanie złapany, ona go zidentyfikuje. W schronisku będzie wystawiona jak kaczka na strzelnicy.
– Gdyby tylko podała nam swoje prawdziwe nazwisko i adres, moglibyśmy posłać jej mały tyłek do domu.
Dane spojrzał w kierunku małej kuchni, gdzie stała panna Nick Jones, maczając torebkę herbaty w jednorazowym kubku pełnym gorącej wody. Postrzępiony ściągacz grubego czerwonego swetra zakrywał jej palce. Po jej policzkach wciąż spływały strużki łez.
– Dane – powiedział Delion – jest pan policjantem, i wie pan, że ona nie jest małolatą na gigancie, ale ucieka przed czymś lub przed kimś. Albo jest narkomanką – to bardziej prawdopodobne. Jak pan myśli, dlaczego nosi takie swetry? Prawdopodobnie ukrywa ślady po ukłuciach igły.
– A może włożyła go, by nie zmarznąć. Jedno jest pewne: nasza panna Jones nie ma szczęścia w życiu. Wydaje się całkiem rozgarnięta i mówi do rzeczy. Jest wykształcona. Miała to nieszczęście, że była w kościele Świętego Bartłomieja w niedzielną noc, jeśli wierzyć w historię, którą opowiedziała nam tłumacząc, dlaczego tam była.
Dane nic nie odpowiedział. Nadal spoglądał na Nick Jones.
– Ma bardzo ładne zęby – powiedział. – Widać, że są zadbane.
– Tak, też to zauważyłem. A to znaczy, że nie jest bezdomna zbyt długo. Jak myślisz? Kilka tygodni? Założę się, że mniej niż miesiąc. Nie śmierdzi, a jej ubrania nie lepią się od brudu.
– Właśnie.
– Ma pan rację, Dane. Porozmawiam z porucznikiem. Na tę chwilę mamy cztery morderstwa, prawdopodobnie popełnione przez tego samego sprawcę. Mamy jego dość dokładny rysopis. Teraz musimy dociec, dlaczego to zrobił.
– Podejrzewam, że zaplanował pierwsze trzy zabójstwa: staruszki, działacza gejowskiego i wreszcie mojego brata. Valerie Striker była po prostu w złym miejscu o złej porze.
– Tak i w tym jedynym przypadku znamy motyw. Jedźmy porozmawiać z komendantem, opowiedzmy mu o Valerie Striker. Może zamordował ją jeden z jej klientów.
– Chyba sam pan nie wierzy w to, co mówi.
– No dobra, nie wierzę.
– Jeśli lekarz medycyny sądowej określi czas jej morderstwa na niedzielną noc, to mamy dziewięćdziesiąt osiem procent pewności, że zabił ją ten sam facet – powiedział Dane. – Kiedy pan porozmawia z komendantem, ja spróbuję wyciągnąć coś więcej z panny Jones.
– Zawsze zastanawiam się, dlaczego ludzie nie mogą wymyślać sobie lepszych pseudonimów. Jones, na litość boską…
– Może jednak Nick to jej prawdziwe imię – powiedział Dane. – Ale to nie jest zdrobnienie od Nicole.
– Dał się pan nabrać na to kłamstwo, co?
– Po prostu głośno myślę.
Kilka minut później Dane przechadzał się po małej kuchni. Zniknął ten samotny pączek, który tu leżał. W końcu spadł? Czy może panna Jones była tak głodna, że go zjadła? Miał nadzieję, że nie. Sądząc po jego wyglądzie, mógłby spowodować gigantyczne zatrucie pokarmowe.
– Ma pani ochotę na orzeszki? Inspektor Delion mówi, że są tu jakieś przekąski. Ale ja tylko widziałem jeden zmaltretowany pączek, który wyglądał, jakby zdechł w zeszłym tygodniu.
Dobrze, nie zjadła go.
Читать дальше