– Nie, nie jesteśmy małżeństwem – odpowiedział Dix gładko. – Spotkaliśmy się dopiero tydzień temu, kiedy to wszystko się zaczęło, detektywie Morales.
– Mówi mi Cesar.
Dix skinął głową, pochylił się do przodu i położył ręce na stole.
– Ja mam na imię Dix, a to Ruth. To właśnie do niej strzelali Dempsey i Slater w zeszłą sobotę. Dziś rano widzieliśmy się w Waszyngtonie z szefem Ruth i bardzo się cieszę, że dzisiaj pracujesz, że mogę spotkać cię osobiście.
– Oboje dobrze wiemy, jak to jest pracować w weekendy, szeryfie – dodała Ruth. – Diabeł nie śpi.
– Przepraszam, że zająłem czas twojego człowieka opieką nad chłopcami, Cesar. Mieli ciężki tydzień, zmarli ludzie, których znali, nasz dom został ostrzelany. Chciałem im pokazać, że panujemy nad sytuacją, uspokoić ich trochę i nie chciałem zostawiać ich samych.
– Rozumiem – powiedział Morales. – Craig świetnie sobie z nimi poradzi, a ja będę mógł spokojnie wam opowiedzieć, co robimy.
– Wspomniałeś, że sprawdzacie informacje, które dostaliście od jakiegoś Eddi'ego Skanky'ego?
Detektyw pokiwał głową.
– Tak, poza tym dwójka moich detektywów zajmuje się standardową robotą: karty kredytowe, telefony, konta w bankach. Opierają się na informacjach od dziewczyny Dempseya i jego wspólników w interesach – czy jakkolwiek by ich nazwać – ale takie gnidy nigdy nic nie powiedzą, chyba że ciąży nad nimi oskarżenie i chcą utargować niższy wyrok.
Eddie Skanky to lokalny łobuz, detektyw Marilyn Honniger przyskrzyniła go już dwa razy. Teraz też go zamknęła za złamanie warunków zwolnienia, a on obiecał, że będzie węszył, byle tylko nie trafić znowu do więzienia. Chyba znał Slatera i Dempseya w więzieniu. Czekamy, aż poda jakieś nazwiska.
– To byłby dobry początek – uznał Dix – ale musimy być pewni, że nie wziął tych nazwisk z gazet tylko po to, żeby uniknąć więzienia.
– Niektórzy ludzie, związani blisko z ofiarami, to wpływowi, szanowani obywatele – wyjaśniła Ruth. – Miejmy nadzieję, że powie nam coś pewnego, inaczej nas wyśmieją.
– Rozumiem – odrzekł Morales. – Słyszałem o wszystkim i wiem, że niektórzy z nich są twoimi krewnymi, szeryfie. Cieszę się, że nie jestem w twojej skórze.
Dix westchnął głęboko, mruknął coś pod nosem i powiedział, patrząc Moralesowi prosto w oczy:
– Tak, z tego może być nie zły bałagan. Modlę się, żeby nikt z rodziny nie był w to zamieszany, głównie ze względu na chłopców. Nie chciałbym mówić im o czymś takim. Ale zajmiemy się tym, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Parę minut później wyszli, ciągnąc za sobą Roba i Rafe'a, którzy za nic nie chcieli puścić Craiga. Dix otworzył samochód, w którym Brewster szczekał histerycznie, i wszyscy wsiedli. Ruth poczekała, aż chłopcy zagłębią się w grę komputerową, po czym powiedziała cicho:
– Polubiłam Moralesa. Cieszę się, że przyjechaliśmy go poznać, naprawdę inaczej się pracuje, kiedy pozna się kogoś osobiście. To uczciwy facet. Zdobędzie dla nas to nazwisko, tylko nie wiem, czy zdąży. – Gdy Dix uniósł brew, wyjaśniła spokojnie: – Do wtorku.
Dix uśmiechnął się, i zerknął na chłopców w tylnym lusterku: – Wciąż nie mogą sobie poradzić z utratą matki – mruknął.
– Mam nadzieję, że mylimy się co do Gordona.
– Tato, mówiłem ci, jak oficer Craig zabrał nas do punktu rejestracyjnego? Pokazał nam nową maszynę do robienia odcisków palców? Jest nowsza niż twoja.
– Pokazał mi, jak wyglądać na prawdziwego twardziela na okazaniu, jak się garbić i stawać na kantach butów.
– Na okazaniu, co? Może następnym razem Craig zamknie was na kilka godzin w celi, żebyście dotrzymywali towarzystwa co bardziej przyzwoitym obywatelom miasta.
Chłopcy gwizdnęli i spokojnie pogrążyli się w grze. Jeśli dziką kakofonię strzałów i katastrof samochodowych można nazwać „spokojną”, pomyślała Ruth.
Dix wyminął starą furgonetkę, skinął głową do farmera, który im pomachał, i pojechał dalej.
Waszyngton
Niedziela w nocy
Savich i Sherlock siedzieli w samochodzie na podjeździe przed swoim domem, z włączonym silnikiem i ogrzewaniem. Savich wpatrywał się w laptopa. MAX łączył się przez satelitę z centrum komunikacji w Budynku Hoovera, a na monitorze widniała powiększona mapa Waszyngtonu.
– Co za ironia – odezwała się Sherlock. – Nasi północni sąsiedzi trzymali Malcolma Gilliama w psychiatryku przez dziewięć lat. Gdyby go nie wypuścili, to wszystko nigdy by się nie wydarzyło.
– Wolałbym, żeby siedział w więzieniu niż w szpitalu – powiedział Savich. – Szkoda, że Najwyższy Sąd Kanady zmienił w dziewięćdziesiątym pierwszym przepisy, teraz łatwiej jest uniknąć odpowiedzialności karnej, powołując się na niepoczytalność.
– Ale to nie zmienia faktu, że on brutalnie zabił w Quebecu dwie osoby. I wypuścili go po dziewięciu latach?
Savich wzruszył ramionami i przeciągnął się.
– Jeśli adwokat przekonał ławę przysięgłych, że Moses nie był odpowiedzialny za popełnione czyny, bo w czasie dokonania przestępstwa miał halucynacje i był sterowany z zewnątrz, nie mieli prawa dłużej trzymać go w zamknięciu. I mówmy o okrutnej i nie adekwatnej karze.
– Chyba że udałoby się im udowodnić, że stanowi zagrożenie dla społeczeństwa, On musiał świetnie poznać prawo. – Popatrzyła przez chwilę na ekran i przesunęła mapę na zachód. – Skoro uznali, że Moses nie jest zagrożeniem, nie mogli go monitorować po wypuszczeniu na wolność, prawda?
– Miał pojawiać się co tydzień na spotkaniu grupy wsparcia, ale legalnie miał prawo opuścić szpital, dlatego rozciął bransoletkę z nadajnikiem i dwa lata temu wrócił do Stanów. Dalej nic o nim nie wiemy aż do chwili, w której poznał Claudię i pobił tego bezdomnego osiem miesięcy temu w Birmingham.
– Wiesz, on chyba widzi w Claudii drugą Tammy.
– Prawdopodobnie. Claudia jest w tym samym wieku, I teraz razem wyruszyli po krwawe żniwo.
Savich otworzył na ekranie zdjęcia.
– Jeszcze nie widziałaś tego, Sherlock. Zrobiono je na trzy tygodnie przed rozprawą Mosesa.
Nachyliła się, żeby popatrzeć na fotografię dystyngowanego mężczyzny w średnim wieku, o gęstych siwych włosach, szczupłej ascetycznej twarzy i rzymskim nosie. Miał na sobie elegancki tweedowy garnitur, w którym wyglądał jak bankier.
– Nigdy bym nie powiedziała, że to Moses Grace – zdziwiła się głośno. – W restauracji wszyscy przyznali, że wyglądał jak stulatek, a nie minęło nawet dwanaście lat, od kiedy zrobiono to zdjęcie.
Savich skinął głową i zaczął masować jej szyję i ramiona, żeby zmniejszyć napięcie.
– Dobrze by było, gdybyśmy mieli zdjęcie z czasów, gdy wyszedł po dziewięciu latach ze szpitala. Wciąż nad tym pracujemy.
Sherlock jeszcze raz przyjrzała się fotografii.
– Od tamtych czasów postarzał się ze trzydzieści lat.
– On jest bardzo chory, Sherlock, i pewnie dlatego tak staro wygląda. Już w szpitalu leczono go na gruźlicę, ale nie dokończono kuracji, bo uciekł. Kiedy opowiedziałem doktorowi Breakerowi o jego symptomach, powiedział, że według niego infekcja doszła do etapu, w którym pojawiają się jamy gruźlicze – w płucach powstają wielkie dziury. Doktor Breaker myśli, że to już końcowe stadium.
– Kiedyś gruźlica była bardziej powszechna, więc pewnie odnowił się wirus, którego złapał w dzieciństwie. Przynajmniej dopadnie go sprawiedliwość.
Читать дальше