– James, jesteś wspaniały. Nawet przy całym tym bałaganie potrafisz się śmiać i umiesz mnie rozśmieszyć. I nie byłeś zły, że przyłożyłam ci do brzucha lufę pistoletu i że ukradłam twój samochód. Musiałam porzucić samochód, James. Potem kupiłam motocykl. Musiałam uciec. Myślę, że najlepiej by było, gdybyś umiał zapomnieć, kim jesteś i pojechał ze mną do Bar Harbor. Kiedyś cieszyłam się życiem, James… ale to teraz nie jest ważne.
– To jest ważne. Chcesz jeszcze coś usłyszeć? Coś, co pokaże, jaki jestem wspaniały?
– Co mianowicie?
– Nie wściekłem się nawet wówczas, kiedy powtórnie wymierzyłaś we mnie broń.
– Cóż, to chyba przesądza sprawę, prawda? – Poruszyła się pod nim i pomyślał, że za chwilę nie wytrzyma. Był cały twardy, serce biło mu mocno i szybko tuż przy jej piersiach.
Nie leżało w jego planach, żeby sprawa tak dalece wymknęła mu się z rąk, przynajmniej do chwili, w której przesunęła się pod nim, szeroko rozkładając nogi, aż jego nogi znalazły się pomiędzy nimi.
Pocałował ją i wyszeptał prosto w jej usta:
– Jesteś piękna i czujesz, jak bardzo cię pragnę. Ale nie możemy dopuścić do tego, żeby to się stało. Nie mam prezerwatywy. A ciąża jest ostatnią rzeczą, która jest ci teraz potrzebna. Usłyszał, że Dillon porusza się w sąsiednim pokoju. – A poza tym Dillon już się obudził i wstał. Dochodzi siódma. Musimy wracać do domu.
Odwróciła od niego twarz. Miała zamknięte oczy. Pomyślał, że musi ją boleć ramię albo głowa. Bez namysłu uniósł się i ściągnął jej podkoszulek przez głowę. Zamrugała i zrobiła ruch, jakby chciała się zasłonić.
Pomyślał, że nie jest jeszcze na to gotowa.
– Spokojnie. Chcę sprawdzić, co jest z twoim ramieniem. Nie ruszaj się.
Klęcząc pomiędzy jej nogami pochylił się i delikatnie dotknął jej lewego ramienia. Skrzywiła się.
– Tutaj. Dobrze, leż spokojnie. Muszę jeszcze sprawdzić. – Wyglądała jak flaga włoska, z krwawymi otarciami, ciągnącymi się przez piersi aż po pachę i przedramię. Niektóre kolory sińców przenikały się nawzajem, ale dominowała zieleń.
Nachylił się i pocałował ją w ramię. Zauważył, że zacisnęła ręce na jego ramionach.
– Przykro mi, że tak się poobijałaś. – Znów ją pocałował, tym razem w lewą pierś. Przyłożył policzek do jej biustu i wsłuchał się w rytm jej serca, wyraźny i mocny, który teraz lekko przyspieszył. Czemu nie, pomyślał. Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej.
– Kobieta, która żyła w takim stresie, musi mieć chwilę odprężenia. To najlepsze lekarstwo. – Pocałował ją jeszcze raz i położył się obok niej na boku. Przesunął dłoń po jej ciele, delikatnie pieszcząc jej brzuch, aż wreszcie jego palce ją znalazły. Pieścił ją całując, świadomy, że jest przestraszona, nerwowa, nie przestawał jednak. Jego palce zagłębiły się bardziej, zmieniły rytm, aż poczuł, że się rozluźniła, gdy podniecenie wywołane tym, co jej robił, przezwyciężyło skrępowanie.
Odchylił głowę i uśmiechnął się wprost w jej oszołomioną twarz,
– Wszystko w porządku, kochanie. Potrzebujesz tego. Bogiem a prawdą ja też.
Znów zaczął ją całować, szepcąc miłosne słowa, bezceremonialne, surowe i podniecające. Kiedy szczytowała, połykał jej krzyk i mocno przytulał do siebie, szaleńczo pragnąc, by mógł w nią wejść. Cierpiał, gdy twardy jak deska wbijał się w jej udo. Ale nie mógł.
Dillon lekko zapukał do drzwi.
– Quinlan, Sally już się obudziliście?
Spojrzał w dół w najbłękitniejsze oczy, jakie widział w życiu. Patrzyła na niego, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się stało.
– Dobrze się czujesz?
Nadal patrzyła na niego bez słowa.
– Hej, Quinlan, wstałeś? Zbierajcie się, przed nami długa droga.
– Ten facet jest właścicielem porsche'a – powiedział Quinlan. – Musimy się go trzymać. – Pocałował ją w czubek nosa i zmusił się, aby się od niej oderwać.
– Podoba mi się twoje mieszkanie.
Uśmiechnął się za jej plecami.
– Łatwo ci to powiedzieć, bo ma więcej wyrazu niż tamten pokój w motelu…
Odwróciła się do niego. Nie miała już na sobie za ciasnych dżinsów, jego za długiej kurtki i bluzki, która nie dopinała się na biuście.
W drodze powrotnej do Waszyngtonu zatrzymali się przy domu towarowym Macy's w centrum handlowym Montgomery Plaża. Dillon porzucił ich na rzecz sklepu z oprogramowaniem komputerowym. James i Sally świetnie się bawili, kłócąc się o wszystko, poczynając od koloru koszuli nocnej, a kończąc na fasonie butów dla Sally. Wyszła ze sklepu w ciemnobrązowych sztruksowych spodniach, kremowym wełnianym swetrze, brązowym golfie i zgrabnych brązowych bucikach do kostek.
Niósł swoją kurtkę – tę, którą mu zabrała – przerzuconą przez ramię. Wątpił, aby w pralni chemicznej byli w stanie usunąć plamy smaru, powstałe w czasie wypadku motocyklowego.
– Słyszałam, że samotnie mieszkający mężczyźni żyją w śmietniku. Rozumiesz, wszędzie puste pudełka po pizzy, nawet w łazience, uschłe kwiatki i koszmarne meble, wyciągnięte ze strychu mamusi.
– Lubię dobrze żyć – powiedział i dotarło do niego, że to prawda. Nie lubił bałaganu ani używanych mebli, kochał kwiaty i obrazy impresjonistów. Miał szczęście, że po sąsiedzku mieszkała pani Mulgravy. Kiedy wyjeżdżał, dbała o wszystko, zwłaszcza o jego ukochane fiołki afrykańskie.
– Masz dobrą rękę do kwiatów.
– Wydaje mi się, że tajemnica polega na tym, iż gram im na saksofonie. Większość kwiatów preferuje bluesa.
– Chyba nie lubię bluesa – powiedziała, nadal bacznie mu się przyglądając.
– Czy kiedykolwiek słuchałaś Dextera Gordona? Johna Coltrane'a? Od muzyki z płyty Gordona „Blue Notes" ciarki przebiegają ci po plecach.
– Słyszałam o Gato Barbierim.
– Też jest wspaniały. Wiele się nauczyłem od niego i od Phila Woodsa. Jest jeszcze jakaś nadzieja dla ciebie, Sally. Dziś wieczorem się nasłuchasz. Będziesz mogła dać szansę rytmowi i zawodzeniom.
– To twoje hobby, James?
Sprawiał wrażenie troszkę zakłopotanego.
– Tak, w piątkowe i sobotnie wieczory gram na saksofonie w klubie „Bonhomie". Z wyjątkiem wieczorów, kiedy nie ma mnie w mieście, tak jak wczoraj.
– I będziesz grał dzisiaj?
– Tak, chociaż nie, nie teraz. Ty tu jesteś.
– Chętnie cię posłucham. Czemu nie możemy iść?
Obdarzył ją leniwym uśmiechem.
– Naprawdę chciałabyś pójść?
– Naprawdę chciałabym pójść.
– Dobra. Jest szansa, że nikt cię nie rozpozna, ale na wszelki wypadek zorganizujmy perukę i duże, ciemne okulary. – Wiedział, że jutro on, Sally i Dillon wdepną w całe to bagno. Nie mógł się doczekać spotkania ze Scottem Brainerdem. Nie mógł się doczekać spotkania z doktorem Beadermeyerem. Jeszcze nic nie powiedział Sally. Chciał jej podarować dzisiejszy dzień bez żadnych sporów z nim czy z kimkolwiek innym. Chciał widzieć, jak się śmieje.
– James, jak myślisz, czy mogłabym zadzwonić do kilku moich koleżanek?
– Kim one są?
– To kobiety, które pracują na Kapitolu. Od ponad sześciu miesięcy z nimi nie rozmawiałam. Ściśle mówiąc, telefonowałam do jednej z nich tuż przed wyjazdem z Waszyngtonu do Cove. Nazywa się Ji!l Hughes. Prosiłam ją o pożyczkę. Zgodziła się bardzo szybko i chciała się ze mną spotkać. Ale było coś takiego w jej zachowaniu, że nie poszłam. Chciałabym zadzwonić do Moniki Freeman. Była moją najlepszą przyjaciółką. Przedtem nie było jej w mieście. Chcę sprawdzić, jak się zachowa, co ma mi do powiedzenia. Może jestem paranoiczką, ale chcę wiedzieć, kto mnie prześladuje.
Читать дальше