– Ostatnio chodzą trójkami – mruknął. Dvorak pokręcił głową.
– Nie wiem, czy to zniosę. Mam dość.
– Dobrze się czujesz?
Dvorak pomyślał o czekającej go nocy. O godzinach, które miną, nim znajdzie się przy łóżku Toby. Nic nie mógł poradzić. Musiał to zrobić, ot i tyle.
Wyjął z kieszeni lateksowe rękawiczki.
– Zaczynajmy – powiedział i zajrzał do bagażnika. Sheehan oświetlił latarką wnętrze.
Przez chwilę Dvorak nie potrafił wykrztusić słowa. Stał, patrząc na twarz dziewczyny, na siniak szpecący jej delikatną skórę, na szare oczy, otwarte i martwe. Kiedyś żyła w nich dusza, kiedyś widział, jak w nich lśni. Gdzie teraz jesteś? – pomyślał. Mam nadzieję, że tam, gdzie będziesz szczęśliwa. Gdzie jest ciepło, bezpiecznie i dobrze.
Wyciągnął rękę i delikatnie zamknął oczy Molly Picker.
Z niespokojnego snu wyrwał go śmiech pielęgniarek na korytarzu. Otworzył oczy, ujrzał światło dnia wpadające przez okno. Siedział na krześle przy szpitalnym łóżku Toby. Toby wciąż spała. Oddychała powoli i rytmicznie, policzki miała zaróżowione. W nocy oczyszczono jej twarz z ziemi, mimo to we włosach nadal skrzyły się ziarenka piasku.
Wstał, przeciągnął się i pokręcił głową, chcąc rozluźnić zesztywniałe mięśnie szyi. Nareszcie słoneczny dzień – pomyślał. Po niebie płynęła tylko jedna leciutka chmurka.
– Miałam koszmarny sen.
Odwrócił głowę i spotkali się wzrokiem. Wyciągnęła do niego rękę. Ciepło ujął jej dłoń i przysiadł na łóżku.
– Tylko że to nie był sen, prawda? – spytała.
– Nie. To było aż za prawdziwe.
Milczała chwilę, marszcząc czoło, jakby próbowała zebrać fragmenty wspomnień i złożyć je w zrozumiałą całość.
– Znaleźliśmy ich archiwum – powiedział Dvorak.
Spojrzała na niego pytająco.
– Przechowywali wszystkie dane na temat przeszczepów. Siedemdziesiąt dziewięć teczek. Trzymali je w podziemiach budynku zrzeszenia. Nazwiska pacjentów, notatki operacyjne, wyniki kontrolnych badań tomograficznych głowy.
– Gromadzili dane?
– Tak. Żeby móc udokumentować swoje roszczenia do sukcesu. Wygląda na to, że te implanty rzeczywiście przynosiły ludziom pożytek.
– Ale niektórych zabijały – wtrąciła cicho.
– Tak. Na początku zeszłego roku, kiedy Wallenberg wykorzystywał płody pochodzące z aborcji. Pięciu mężczyznom wszczepiono komórki z tego samego źródła. Wszyscy zostali zainfekowani właśnie w tym czasie. Pierwszy z nich umarł rok później.
– Doktor Mackie? Dvorak kiwnął głową.
– Znaleźliście siedemdziesiąt dziewięć teczek. Co z pozostałymi pacjentami?
– Żyją, są zdrowi. Mają się doskonale. Stawia to nas przed moralnym dylematem. Co będzie, jeśli kuracja Wallenberga jest naprawdę skuteczna?
Po jej minie poznał, że też się tym niepokoi. Jak daleko można się posunąć, by przedłużyć człowiekowi życie? Ile człowieczeństwa trzeba będzie złożyć w ofierze?
– Wiem, gdzie jest Harry Slotkin. – Spojrzała na niego z wstrząsającą jasnością w oczach. – W Brant Hill, w nowym skrzydle domu opieki. Przed kilku tygodniami wylali tam nowe fundamenty.
– Tak. Wallenberg nam powiedział.
– Wallenberg?
– Wszyscy skaczą sobie do gardeł. Wallenberg i Gideon kontra Trammellowie. Kto pierwszy zwali winę na przeciwnika, ten lepszy! Na razie Trammellowie przegrywają.
– A Robbie? – Musiała zebrać całą odwagę, by o to zapytać. – Które z nich…?
– Richard Trammell. Pistolet jest zarejestrowany na jego nazwisko. Ekspertyza balistyczna powinna to potwierdzić.
Kiwnęła głową, rozważając tę wiadomość w milczeniu. Zobaczył w jej oczach łzy i zdecydował, że o Molly Picker powie jej później. Nie czas wkładać na jej barki jeszcze jedną tragedię.
Ktoś zapukał do drzwi i do pokoju weszła Vickie. Była jeszcze bledsza niż poprzedniego wieczoru, kiedy odwiedziła siostrę. Bledsza i dziwnie zalękniona. Przystanęła kilka kroków od łóżka, jakby bała się podejść bliżej.
Dvorak wstał.
– Zostawię was same – powiedział.
– Nie, proszę… – zaprotestowała Vickie. – Nie musi pan iść.
– Nigdzie nie idę. – Nachylił się i pocałował Toby. – Zaczekam na korytarzu.
W progu przystanął i spojrzał przez ramię.
Zdawało się, że Vickie wyzwoliła się nagle z niewidzialnych więzów. Trzema szybkimi krokami podeszła do łóżka i wzięła siostrę w ramiona.
Dvorak przetarł ręką oczy. I cichutko zamknął za sobą drzwi.
Respirator pracował z częstotliwością dwudziestu oddechów na minutę; po każdym wydechu zapadały się żebra i ściana klatki piersiowej, a w boksie rozlegało się ciche westchnienie. Rytm ten koił ją i uspokajał. Przyczesała matce włosy, obmyła jej ręce, nogi i całą resztę, przesuwając myjką po znajomych miejscach. Plamka pigmentu w kształcie gwiazdy na lewym ramieniu. Blizna po biopsji na piersi. Palec wykrzywiony artretyzmem w pastuszy kij. Ale blizna na kolanie? Skąd blizna na kolanie? Toby pogrążyła się w zadumie. Blizna była stara, dobrze zagojona, prawie niewidoczna – jej pochodzenie ginęło w zapomnianych krainach dzieciństwa matki. I patrząc na jej kolano w jaskrawym świetle, pomyślała: miała tę bliznę od lat, a ja zauważyłam ją dopiero teraz.
– Toby?
W drzwiach stał Dvorak. Możliwe, że stał tam od jakiegoś czasu, bo nie słyszała, kiedy przyszedł. Taki już po prostu był. Leżała w szpitalu półtora dnia i wiele razy budziła się z myślą, że jest sama. Odwracała głowę i… Czuwał przy niej, milczący i przez nikogo nie zauważany. Tak jak teraz.
– Jest już twoja siostra. Idzie tu doktor Steinglass.
Toby spojrzała na matkę, na jej włosy rozsypane na poduszce. Nie wyglądały jak włosy starej kobiety. Przywodziły na myśl gęstą czuprynę młodej dziewczyny i były jasne niczym wstążki srebra rozwiane na wietrze. Toby nachyliła się i musnęła wargami jej czoło.
– Dobranoc, mamo – szepnęła.
Wyszła z przeszklonego boksu i stanęła obok Vickie. Dvorak stał za nimi, obecny, choć nie rzucający się w oczy. Patrzyli, jak do boksu wchodzi doktor Steinglass, jak zmierza wprost do respiratora. Spojrzał na Toby z niemym pytaniem w oczach.
Skinęła głową.
Steinglass wyłączył respirator.
Klatka piersiowa Ellen opadła i znieruchomiała. Zaległa cisza. Minęło dziesięć sekund.
Vickie wzięła siostrę za rękę i mocno ją uścisnęła.
Ellen nie drgnęła.
Serce biło coraz wolniej. Pauza. Niepewne uderzenie. Aż w końcu zamarło.
Śmierć jest naszym przystankiem docelowym już w chwili narodzin – pomyślała Toby. Nie wiemy tylko, kiedy i o której tam dojedziemy.
Ellen dotarła do kresu podróży kwadrans po drugiej tego późnojesiennego popołudnia.
Po Daniela Dvoraka śmierć mogła przyjść już za dwa lata, ale mogła również nadejść za lat czterdzieści. Najpewniej zapowie swoje przybycie drżeniem ręki, mogła jednak przybyć i bez ostrzeżenia, nocą, podczas gdy w sąsiednim pokoju będą spały jego wnuki. Dan nauczy się stawiać temu czoło, podobnie jak ludzie stawiają czoło innym niepewnościom życia.
A my? A pozostali?
Toby położyła dłoń na szybie i w czubkach palców poczuła swój puls, rytmiczny i silny. Raz już umarłam – pomyślała.
Czekała ją zupełnie nowa podróż.
***
Читать дальше