Dvorak jechał do domu z wyłączonym radiem i cisza jeszcze wzmagała jego złość. Uciekła – myślał. Istniało tylko jedno wytłumaczenie tego postępku: wyrzuty sumienia, świadomość nieuchronności kary. Mimo to pewne szczegóły nie dawały mu spokoju. Próbował spokojnie analizować kroki, jakie przedsięwzięła uciekająca Toby. Pojechała na lotnisko, zostawiła samochód przed halą odlotów i spiesznie wsiadła do samolotu lecącego w nieznanym kierunku.
I właśnie to nie miało sensu. Samochód porzucony przed halą odlotów rzuca się w oczy. Gdyby chciała uciec, nie zwracając niczyjej uwagi, odstawiłaby wóz na którymś z zatłoczonych parkingów, gdzie mógłby stać nie zauważony przez wiele dni.
A więc do samolotu nie wsiadła. Alpren mógł sobie myśleć, że jest głupia, ale Dvorak wiedział swoje. Policja traciła czas, sprawdzając listy pasażerów odlatujących z Logan.
Toby musiała uciec inaczej.
Wszedł do domu i ruszył prosto do telefonu. Był zły, rozjątrzony i zdradą Toby, i swoją głupotą. Podniósł słuchawkę, by zadzwonić do Alprena, lecz zaraz ją odłożył, widząc, że pomruguje lampka automatycznej sekretarki. Wcisnął guzik odtwarzania.
Dowiedział się, że wiadomość nagrano kwadrans po szóstej. Potem rozległ się głos Toby:
„Dan, jestem w bibliotece medycznej Springer Hospital, wewnętrzny dwieście pięćdziesiąt siedem. Mają tu w komputerze coś, co powinieneś zobaczyć. Proszę, bardzo cię proszę, żebyś natychmiast oddzwonił…”
Ostatni raz rozmawiali ze sobą o wpół do ósmej, a więc nagrała tę wiadomość wcześniej. Pamiętał, że próbowała mu coś powiedzieć, że przerwał jej, nim zdążyła wyjaśnić, co odkryła.
Biblioteka medyczna Springer Hospital… „Mają tu w komputerze coś, co powinieneś zobaczyć. Proszę, bardzo cię proszę, żebyś natychmiast oddzwonił…”
Ból uderzył w podbrzusze niczym zaciśnięta pięść, przygniótł ją tak mocno, że nawet nie zdążyła jęknąć. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby i dłonie, napinając krępujące ją więzy. Zaskamlała z ulgi dopiero wówczas, gdy skurcz minął. Myślała, że w czasie porodu będzie krzyczeć. Wyobrażała sobie, że będzie głośno wrzeszczeć, zakładała, że ból nieodmiennie się z tym łączy. Ale kiedy nadszedł, gdy poczuła pierwsze zwiastuny kolejnego ataku, a potem gwałtowny skurcz macicy, zniosła go bez najcichszego nawet jęku, pragnąc tylko zwinąć się w kłębek i zniknąć w ciemności.
Ale oni jej na to nie pozwolili.
Było ich dwoje, kobieta i mężczyzna. Mieli na sobie niebieskie fartuchy chirurgiczne – widziała tylko ich oczy, łypiące ze szpary między maską a czepkiem. Nie odzywali się do niej, była dla nich obiektem badań, tylko nierozumnym zwierzęciem, leżącym na stole z rozsuniętymi udami, z nogami przywiązanymi do strzemion.
Kiedy skurcz ustąpił i rozwiała się mgła bólu, oczy Molly ponownie zaczęły rejestrować szczegóły otoczenia. Światła, jakby trzy oślepiające słońca, nad głową. Lśniący metal stojaka na kroplówkę. Plastikowa rurka z igłą, którą wkłuli jej w żyłę.
– Proszę – szepnęła. – Boli. To bardzo boli…
Nie zwracali na nią uwagi. Kobieta obserwowała butelkę w obejmie na stojaku, mężczyzna zaglądał między jej uda. Gdyby w jego spojrzeniu dostrzegła chociaż cień samczego pożądania, przejęłaby inicjatywę, miałaby nad nim władzę, choćby tylko częściową władzę. Ale w oczach mężczyzny chuci nie było.
Nadciągał kolejny skurcz. Targnęła pasami krępującymi ręce, próbując przekręcić się na bok, i nagle ból ustąpił miejsca furii. Rozwścieczona zaczęła szarpać się i rzucać tak mocno, że stół zatrząsł się i metalicznie zaklekotał.
– Igła wypadnie – powiedziała kobieta. – Nie można jej uśpić?
– Wykluczone. Skurcze ustaną.
– Puśćcie mnie! – krzyknęła Molly.
– Nie zniosę tego wrzasku – mruknęła kobieta.
– To podkręć pitocynę i wydostańmy wreszcie to cholerstwo. – Nachylił się i wsunął palce między uda Molly.
– Puśćcie… mnie! – jęknęła i nagle umilkła. Ból zaatakował ją z mocą spiętrzonej wody, która przerwała tamę. W tym samym momencie mężczyzna wsunął palce jeszcze głębiej, co tylko spotęgowało cierpienie. Zamknęła oczy, po jej policzkach płynęły łzy.
– Pełne rozwarcie – rzucił mężczyzna. – Już zaraz… Udręczona Molly poderwała głowę i boleśnie stęknęła.
– Dobrze. Dalej, dziewczyno, przyj mocniej.
– Pierdol się – wychrypiała Molly.
– Przyj, bo będziemy musieli wydostać je inaczej.
– Pierdol się, pierdol się, pierdol…
Cios w twarz był tak silny i brutalny, że odrzuciło jej głowę. Przez kilka sekund oszołomiona Molly nie mogła wykrztusić ani słowa, palił ją policzek, wzrok przesłoniła jej mgła. Skurcz powoli ustąpił. Czuła, że z pochwy spływa gorąca ciecz, słyszała, jak kapie na papierowy ręcznik. Gdy zaczęła widzieć wyraźniej, skupiła wzrok na mężczyźnie. I uświadomiła sobie, że w jego oczach kryje się oczekiwanie. Zniecierpliwienie.
Chcą mi odebrać dziecko.
– Podkręć pitocynę – polecił. – Skończmy z tym wreszcie. Kobieta ustawiła pokrętło kroplówki i po chwili Molly poczuła, że nadchodzi kolejny skurcz, że narasta nieprawdopodobnie szybko, jest szokująco gwałtowny. Dźwignęła głowę, napięła kark i zaczęła przeć. Spomiędzy rozsuniętych ud buchnęła krew, trysnęła na zasłonę nad jej brzuchem.
– Przyj – warknęła kobieta. – Jeszcze. Przyj! Crescendo bólu było nie do zniesienia. Molly zaczerpnęła powietrza i napięła wszystkie mięśnie. Pociemniało jej w oczach. Usłyszała swój krzyk, lecz był to zupełnie obcy odgłos, który przypominał skowyt zdychającego zwierzęcia.
– Dobrze. Dalej, dalej… – mamrotał mężczyzna.
Po raz ostatni wytężyła siły i poczuła, że agonalne parcie między udami ustępuje miejsca bólowi rozdzieranego ciała.
I nagle wszystko się litościwie skończyło.
Otępiała, lepka od potu, nie była w stanie ani się poruszyć, ani nawet jęknąć. Niewykluczone, że przysnęła, nie była tego pewna. Wiedziała tylko, że musiało upłynąć kilka minut, że w pomieszczeniu panuje ruch. Słyszała szum lejącej się wody, trzask drzwiczek szafki. Wymagało to dużego wysiłku, ale w końcu zdołała otworzyć oczy.
Z początku widziała tylko oślepiający blask trzech słońc nad głową. Skupiła wzrok na rozmazanej sylwetce mężczyzny, stojącego za jej rozrzuconymi nogami, na tym, co trzymał w rękach.
To coś było porośnięte włosami, kępkami czarnych, zmierzwionych, pozlepianych krwią włosów. Było różowawe, bezkształtne i bezwładne, przypominało ochłap mięsa od rzeźnika. Nagle się poruszyło. Najpierw tylko zadrżało, potem zadygotało, zbiło się w gulę, a włosy zjeżyły mu się niczym sierść wystraszonego kota.
– Prymitywne odruchy mięśniowe – rzekł mężczyzna. – Wciąż ma szczątkowe struktury mieszkowe i zębowe. Kończyn też nie wyeliminowaliśmy.
– Sól gotowa.
– Co z pacjentem?
– Już leży. Czekamy tylko na tkankę.
– Najpierw muszę to zważyć. – Mężczyzna położył ochłap na szalce wagi stojącej nieopodal głowy Molly.
Dziewczyna popatrzyła w tamtą stronę. Spozierało na nią bezduszne, cyklopie oko bez powieki.
Jej krzyk rozbrzmiał tysiącem przeraźliwych pogłosów. Krzyczała raz po raz, a im głośniej krzyczała, tym szybciej wzbierało w niej przerażenie.
– Trzeba ją uciszyć! – rzuciła kobieta. – Pacjent usłyszy! Mężczyzna sięgnął po gumową maskę, zakrył nią usta i nos Molly. Poczuła jadowite tchnienie gazu i gwałtownie odchyliła głowę. Mężczyzna chwycił ją za dolną szczękę, chciał Molly przytrzymać, zmusić ją do zaczerpnięcia haustu sączących się spod maski oparów. Niczym ogarnięte paniką zwierzę, dziewczyna ugryzła go w mały palec.
Читать дальше