Czyżby tym kolegą był… Yarborough?
Zaniosła spis do komputera i tym razem wystukała na klawiaturze nazwisko Yarborougha.
Na ekranie ukazały się tytuły kilkunastu artykułów, między innymi tego z „Celi Transplant”. Podświetliła tytuł pierwszego, wcisnęła „Enter” i przeczytała zamieszczony fragment. Opisywał eksperymenty z wykorzystaniem tkanki mózgowej szczurzych płodów, rozdrobnionej na pojedyncze komórki trypsyną i wstrzykniętej do mózgu dorosłych osobników. Wprowadzone komórki rozwijały się w nowym środowisku doskonale, tworząc efektywne kolonie otoczone nowo powstałymi naczyniami krwionośnymi.
Toby przeszedł zimny dreszcz.
Kliknęła myszką. Artykuł opublikowany w „Journal of Experimental Neurobiology” – nazwiska współautorów nic jej nie mówiły – nosił tytuł Morfologiczno-czynnościowa integracja przeszczepów tkanki mózgowej płodu u szczurów. Fragmentu nie zamieszczono.
Przewinęła ekran, wyświetlając tytuły pozostałych artykułów:
Mechanizmy przyswajania wszczepionych komórek płodu przez mózg biorcy u szczurów.
Opcjonalna faza ciąży do pobierania komórek mózgowych u szczurzych płodów.
Kriogeniczne przechowywanie przeszczepów z tkanki mózgowej szczurzych płodów.
Ten ostatni artykuł zilustrowano krótkim fragmentem:
Po dziewięćdziesięciu dniach przetrzymywania w płynnym azocie komórki śródmózgowia szczurzych płodów wykazywały znaczny spadek współczynnika przeżywalności w porównaniu z komórkami świeżymi. Do osiągnięcia przeżywalności optymalnej konieczny jest natychmiastowy przeszczep komórek świeżo pobranych.
Utkwiła wzrok w drugiej części ostatniego zdania: „natychmiastowy przeszczep komórek świeżo pobranych…”
Poczuła, jak jeżą się jej drobne włoski na karku.
Przeszła do artykułu najnowszego. Yarborough napisał go przed trzema laty i zatytułował: Wszczepianie móżdżku płodu do mózgu małp starszych: przedłużanie naturalnego okresu życia. Współautorami byli Carl Wallenberg i Monika Trammell.
To ostatni artykuł, jaki opublikowali; potem Wallenberg i jego koledzy po fachu opuścili Rosslyn. Czyżby zmusił ich do tego kontrowersyjny temat badań?
Podeszła do telefonu. Gdy wybierała domowy numer Dvoraka, łomotało jej serce. Nikt nie podnosił słuchawki. Toby rzuciła okiem na ścienny zegar. Za kwadrans szósta. Włączyła się automatyczna sekretarka: „Mówi Dan. Proszę zostawić swoje nazwisko i numer telefonu”.
– Podnieś słuchawkę, Dan. Proszę cię, podnieś słuchawkę… – Urwała z nadzieją, że zaraz usłyszy jego głos, lecz Dvorak się nie odezwał. – Dan, jestem w bibliotece medycznej Springer Hospital, wewnętrzny dwieście pięćdziesiąt siedem. Mają tu w komputerze coś, co powinieneś zobaczyć. Proszę, bardzo cię proszę, żebyś natychmiast oddzwonił…
Otworzyły się drzwi.
Do biblioteki zajrzał nocny strażnik. Był równie zaskoczony jej widokiem, jak ona widokiem jego.
– Już zamykamy, proszę pani.
– Ale ja… rozmawiam.
– Może pani dokończyć. Zaczekam.
Sfrustrowana odłożyła słuchawkę i wyszła z biblioteki. Dopiero w pobliżu klatki schodowej przypomniała sobie, że nie wyłączyła komputera.
Wsiadła do samochodu i zadzwoniła do urzędu anatomopatologa stanowego. Wystukała numer bezpośredni, ale i tam odpowiedziała jej automatyczna sekretarka. Przerwała połączenie, nie zostawiając żadnej wiadomości.
Gwałtownie przekręciła kluczyk w stacyjce i wyjechała z parkingu. Odruchowo skierowała się do domu, nie przestając myśleć o tym, co przeczytała w bibliotece. Przeszczepy mózgowe. Mózgowe komórki płodów. Przedłużenie naturalnego okresu życia.
A więc nad tym Wallenberg pracował w Rosslyn. Jego wspólnikiem był Gideon Yarborough, neurochirurg praktykujący w Wellesley…
Skręciła, zajechała na stację benzynową, wbiegła do środka i poprosiła kasjera o książkę telefoniczną Wellesley.
W dziale „Lekarze” znalazła to, czego szukała:
Zrzeszenie chirurgów „Howarth i Spółka”
Specjaliści. 1388 Eisley Street Howarth. Pamiętała to nazwisko z karty choroby Harry’ego Slotkina. Widzieli je z Robbiem na liście zleceń.
„5 mg valium przedoperacyjnie. Transport do zrzeszenia chirurgów «Howarth i Spółka»„.
Wsiadła do samochodu i pojechała do Wellesley.
Jeszcze zanim dotarła na miejsce, wszystko zaczęło się układać w logiczną całość i nabierać koszmarnego sensu.
Zaparkowała po drugiej stronie ulicy i spojrzała w mrok. Piętrowy, nie rzucający się w oczy budynek naprzeciwko otaczały gęste krzewy, podobnie jak niewielki, opustoszały parking przed wejściem. Okna na górze były ciemne. W recepcji paliło się światło, ale nie było tam widać żadnego ruchu.
Wysiadła z samochodu, przeszła przez ulicę i zatrzymała się przy drzwiach. Były zamknięte. Na szybie widniały nazwiska lekarzy:
Dr med. Merle Lamm – ginekolog położnik
Dr med. Lawrence Remington – chirurg
Dr med. Gideon Yarborough – neurochirurg.
To ciekawe – pomyślała. Harry’ego Slotkina przewieziono tu z Brant Hill ze zniekształconą przegrodą nosową. Żaden z lekarzy nie był specjalistą od uszu, nosa ani gardła.
W głębi budynku jękliwie buczało jakieś urządzenie. Piec? Generator? Nie mogła tego odgłosu rozpoznać.
Podeszła do okna, lecz przesłaniały je gęste krzewy. Buczenie raptem ustało i wokół zaległa głucha cisza. Toby skręciła za róg. Za budynkiem znajdował się mały, wyłożony kostką parking. Stały tam trzy samochody.
Wśród nich granatowy saab. Saab Jane Nolan.
Tylne drzwi budynku też były zamknięte.
Toby wróciła do samochodu, chwyciła telefon i ponownie wybrała służbowy numer Dvoraka. Nie spodziewała się, że odpowie, więc aż drgnęła na dźwięk szorstkiego „Halo?”
– Dan, wiem, co robi Wallenberg – bełkotała gorączkowo. – Wiem, w jaki sposób zarażają się jego pacjenci…
– Toby, posłuchaj: musisz natychmiast zadzwonić do adwokata.
– Nie wstrzykują im żadnych hormonów. Wszczepiają im komórki móżdżkowe płodów! Ale coś poszło nie tak i zarazili ich CJD. Teraz próbują to zatuszować, ukryć, zanim sprawa się wyda…
– Posłuchaj mnie, Toby! Masz poważne kłopoty.
– Co?
– Przed chwilą rozmawiałem z Alprenem. – Zamilkł i cicho dodał: – Chcą cię aresztować. Wystawili nakaz.
Toby milczała. Patrzyła na budynek po drugiej stronie ulicy i milczała. Znów mnie wyprzedzili. O krok. Zawsze są o krok przede mną.
– Powiem ci, co musisz zrobić – mówił Dvorak. – Zadzwoń do adwokata. Poproś go, żeby poszedł z tobą na posterunek przy Berkley Street. Przenieśli tam twoją sprawę.
– Dlaczego?
– Ponieważ… Ze względu na stan twojej matki.
– Ponieważ chcą mnie oskarżyć o zabójstwo. Tak, wkrótce oskarżą mnie o zabójstwo.
– Nie dopuść do tego, żeby Alpren aresztował cię w domu. Ci z prasy rzucą się na ciebie jak stado sępów. Zgłoś się dobrowolnie i najszybciej, jak tylko możesz.
– Dlaczego wystawili nakaz? Dlaczego akurat teraz?
– Znaleźli nowe dowody.
– Jakie dowody?
– Toby, po prostu zgłoś się na posterunek. Możemy się przedtem spotkać, pojedziemy razem.
– Nigdzie nie pojadę, dopóki nie dowiem się, co to za dowody. Dvorak wahał się chwilę.
– Farmaceuta z apteki w pobliżu twego domu twierdzi, że wypisywał zlecenie dla twojej matki. Na sześćdziesiąt tabletek coumadinu. Mówi, że przedyktowałaś receptę telefonicznie.
– To kłamstwo.
– Powtarzam ci tylko to, co powiedział.
Читать дальше