Zamknęła szafę i usiadła na łóżku. Przed kilkoma dniami zmieniła bieliznę pościelową w nadziei, że matka jednak wróci. Teraz tego żałowała, bo zmieniając pościel, prawie całkiem zabiła jej zapach i łóżko pachniało teraz pralnianym mydłem. Położyła się, rozmyślając o tych wszystkich nocach, jakie Ellen w nim spędziła. Zastanawiając się, czy w powietrzu nie przetrwał cień jej obecności.
Zamknęła oczy, głęboko odetchnęła. I usnęła.
O ósmej rano zbudził ją telefon od Vickie. Zanim zwlokła się z łóżka, zanim dotarła do swego pokoju i podniosła słuchawkę, zdążyła naliczyć osiem sygnałów. Nieprzytomna z rozespania, nie potrafiła zrozumieć, o co siostrze chodzi.
– Trzeba podjąć decyzję, ale sama tego nie zrobię. To za dużo jak na mnie.
– Jaką decyzję?
– Chodzi o respirator mamy. – Vickie odchrząknęła. – Chcą go wyłączyć.
Toby momentalnie oprzytomniała.
– Nie. Nie…
– Znowu zrobili jej EEG i mówią, że…
– Już tam jadę. Niech niczego nie dotykają. Słyszysz, Vickie? Nie pozwól im niczego dotknąć!
Czterdzieści minut później była już na OIOM-ie. W boksie Ellen stała Vickie i doktor Steinglass. Toby ruszyła prosto do łóżka, nachyliła się i szepnęła:
– Już jestem, mamo. Już jestem przy tobie.
– Rano zrobiliśmy EEG – powiedział Steinglass. – Brak aktywności mózgu. Ten nowy krwotok miał katastrofalne skutki. Twoja matka nie jest w stanie sama oddychać, nie jest w stanie…
– Nie powinniśmy o tym rozmawiać przy jej łóżku – przerwała mu Toby.
– Wiem, że trudno się z tym pogodzić, ale zapewniam cię, Toby, że ona nas nie rozumie.
– Nie chcę o tym rozmawiać. Nie tutaj. – Wyszła z boksu. Usiedli przy stole w małej sali konferencyjnej, Toby posępna i milcząca, Vickie bliska łez. Doktor Steinglass, którego Toby uważała za fachowca kompetentnego, lecz powściągliwego, czuł się nieswojo w roli specjalisty od rodzinnych kryzysów.
– Przykro mi, że poruszam ten temat – zagaił – ale musimy o tym porozmawiać. Minęły cztery dni. Od czterech dni nie ma żadnej poprawy. Badania EEG wykazują całkowity brak aktywności mózgu. Krwotok był bardzo rozległy, mózg przestał pracować. Respirator tylko to… przedłuża. – Urwał. – Moim zdaniem to najlepsze, co możemy zrobić.
Vickie popatrzyła na siostrę i znów przeniosła wzrok na Steinglassa.
– Skoro uważa pan, że nie ma żadnej nadziei…
– Doktor Steinglass tego nie wie – powiedziała Toby. – Nikt tego nie wie.
– Ale ona cierpi – szepnęła Vickie. – Ta rurka w jej gardle, te wszystkie igły…
– Nie chcę, żeby ją odłączyli. Jeszcze nie.
– Myślę tylko o tym, czego pragnęłaby mama.
– To nie ty decydujesz. To nie ty się nią opiekowałaś. Vickie z urazą w oczach skuliła się na krześle.
Toby ukryła twarz w dłoniach.
– O Boże, przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć.
– Myślę, że chciałaś. – Vickie wstała. – Dobrze. Skoro uważasz, że tylko ty jedna ją kochasz, zdecyduj sama. – I wyszła z sali.
Chwilę później wyszedł też Steinglass.
Toby siedziała z pochyloną głową, dygocząc ze złości i odrazy do samej siebie. Była wściekła. Na siebie. Na kobietę, która podszyła się pod Jane Nolan. Gdybym tylko mogła cię dopaść – myślała. – Gdybym tylko mogła zostać z tobą sam na sam, chociaż przez chwilę…
Ale tego popołudnia wypaliła się w niej cała złość, zużył się cały zapas adrenaliny. Nie miała siły, żeby zadzwonić do Dvoraka, nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Odchyliła się na krześle przy łóżku Ellen i zamknęła oczy, mimo to nie zdołała odsunąć od siebie obrazu leżącej przed nią matki. Z każdym sapnięciem miechów respiratora wyobrażała sobie, jak unosi się jej klatka piersiowa. Jak płuca wypełniają się powietrzem. Krew wzbogacona tlenem płynie z pęcherzyków płucnych do serca, a potem do mózgu, gdzie krąży bezużyteczna już i niepotrzebna.
Ktoś wszedł do boksu. Otworzyła oczy. Przy łóżku stał doktor Steinglass.
– Toby – szepnął. – Wiem, że ci ciężko, ale musimy podjąć decyzję.
– Nie jestem gotowa.
– Mamy trudną sytuację. Wszystkie łóżka są zajęte. Jeśli trafi się jakiś zawałowiec, będziemy potrzebowali miejsca. – Umilkł. – Nie odłączymy jej, dopóki nie zdecydujesz. Ale wczuj się w nasze położenie.
Toby się nie odezwała. Patrzyła na Ellen, myśląc:
– Jaka ona jest krucha. Z każdym dniem kurczy się i maleje.
– Toby?
Drgnęła.
– Daj mi trochę więcej czasu. Muszę mieć pewność.
– Przyślę tu neurologa, porozmawiaj z nim.
– Nie mam ochoty wysłuchiwać kolejnej diagnozy.
– Może jednak powinnaś. Może…
– Proszę, daj mi wreszcie święty spokój!
Zaskoczony złością w jej głosie, Steinglass cofnął się o krok. Zza drzwi boksu przyglądały się im pielęgniarki.
– Przepraszam – szepnęła. – Daj mi trochę czasu. Muszę mieć trochę czasu. Tylko jeden dzień. Wzięła torebkę i wyszła, zdając sobie sprawę, że pielęgniarki nie spuszczają jej z oka.
Dokąd teraz? – pomyślała, wchodząc do windy. Jak tu walczyć, gdy atakują mnie ze wszystkich stron?
Przeciwnikowi wyrosło zbyt wiele macek. Alpren. Jane Nolan. Jej stara nemezys: Doug Carey.
I Wallenberg. Najpierw postawiła go w niezręcznej sytuacji, domagając się autopsji. Potem nastręczyła mu kłopotów, wypytując o tych dwóch pacjentów z CJD. Przysporzyła sobie kolejnego wroga, to oczywiste, o ile jednak wiedziała, nie doznał przez nią poważniejszej krzywdy.
Dlaczego w takim razie ci z Brant Hill tak bardzo chcą mnie zdyskredytować? Co próbują ukryć?
Winda zatrzymała się na pierwszym piętrze – wsiadło dwóch pracowników z administracji, którzy właśnie szli do domu. Toby spojrzała na zegarek. Minęła piąta, zaczął się weekend. Popatrzyła w głąb holu, gdzie mieściły się jednostki administracyjne Springer Hospital, i nagle zaświtała jej w głowie pewna myśl.
Szybko przecisnęła się przez drzwi windy i poszła do szpitalnej biblioteki medycznej. Była jeszcze otwarta, choć zdążyła już opustoszeć. Toby włączyła komputer.
Na ekranie ukazało się menu programów naukowo-informacyjnych.
W rubryce „Nazwisko autora” wystukała „Wallenberg, Carl”.
Komputer wyświetlił listę pięciu artykułów, poczynając od najnowszego. Ukazał się on przed trzema laty w „Celi Transplant” i był opatrzony tytułem: Tworzenie się naczyń krwionośnych po przeszczepie komórek nerwowych u szczurów. Współautorami opracowania byli lekarz medycyny Gideon Yarborough i doktor medycyny Monika Trammell.
Już miała przejść do następnego artykułu, gdy zatrzymawszy wzrok na nazwisku Gideona Yarborougha, przypomniała sobie wysokiego łysielca z pogrzebu Robbiego, elegancko ubranego mężczyznę, który próbował interweniować, gdy pokłóciła się z Wallenbergiem. Wallenberg zwracał się do niego po imieniu: Gideon.
Podeszła do katalogu i zdjęła z półki Spis lekarzy specjalistów. Jego nazwisko figurowało w dziale chirurgów.
Yarborough, Gideon. Neurochirurg.
Biologia w Dartmouth. Medycyna na Uniwersytecie Yale.
Rezydentura: Hartford Hospital, chirurgia. Peter Bent Brigham, neurochirurgia. Egzamin specjalizacyjny w 1988 r.
Studia podyplomowe: Geriatryczny Instytut Naukowy Rosslyn w Greenwich, Connecticut.
Aktualne miejsce pracy: zrzeszenie chirurgów „Howarth i Spółka” w Wellesley, Massachusetts.
Geriatryczny Instytut Naukowy Rosslyn: Rosslyn Institute. Ten sam, w którym kiedyś pracował Wallenberg. Według słów Robbiego Brace’a odszedł stamtąd z kolegą po awanturze o kobietę. Romantyczny trójkąt.
Читать дальше