– Przepraszam, że tak mocno cię pchnąłem – wysapał po chwili Dvorak. – Jesteś cała?
– Tak. Potłukłam się trochę, i tyle. – Spojrzała w mrok. – Zapamiętałeś numery rejestracyjne?
– Nie. Kierowcy też nie widziałem. Wszystko działo się tak szybko… Patrzyłem na ciebie, chciałem cię odepchnąć.
Na podjazd wjechała karetka na sygnale. Gdzieś daleko zawodziła syrena innej.
– W izbie będzie tłok – skonstatował. – Chodźmy do mnie. Mam w biurze apteczkę. Trzeba ci przemyć i opatrzyć kolana.
Wziął ją pod rękę i u jego boku pokuśtykała przez ulicę. Ból nasilał się z każdym krokiem, tak że zanim doszli do biura, ogarnął ją lęk przed niemiłym pieczeniem środka dezynfekcyjnego.
Dvorak odsunął na bok papiery i posadził ją na biurku, obok fotografii swojego syna z rybą. Z podręcznej apteczki buchnął zapach spirytusu i jodyny. Dvorak przykucnął, nasączył wacik wodą utlenioną i zaczął delikatnie przemywać otarcie.
Toby syknęła z bólu.
Podniósł głowę.
– Przepraszam. Musi boleć, nie da się inaczej.
– Jestem okropnym mięczakiem – mruknęła, zaciskając ręce na krawędzi blatu. – Po prostu zrób to, i już.
Jedną rękę oparł na jej udzie, drugą ostrożnie i w skupieniu zmywał z kolan zabrudzenia i piasek. Toby patrzyła na jego głowę, na ciemne włosy, które były tak blisko, że mogła zmierzwić je dłonią. Na skórze czuła jego ciepły oddech. Wreszcie mam go tylko dla siebie – pomyślała. Nic go nie goni, nic go nie rozprasza. To jedyna okazja, żeby z nim spokojnie porozmawiać. Żeby go przekonać.
– Myślisz, że to ja otrułam matkę, prawda? Dlatego nie chcesz ze mną rozmawiać. Dlatego nie odbierasz moich telefonów.
Nie odpowiedział. Sięgnął po następny wacik.
– Ktoś mnie wrabia, Dan. Ktoś posłużył się moją matką, by się na mnie odegrać. A ty im pomagasz, nie chcąc mnie nawet wysłuchać.
– Już cię wysłuchałem, Toby.
Skończył obmywanie otarć, wyjął z apteczki plaster i gazę i zaczął zakładać opatrunek.
– W takim razie dlaczego mi nie wierzysz?
– Uważam, że powinnaś porozmawiać z adwokatem. Opowiedz mu wszystko, wszystko, co wiesz. Niech pogada z Alprenem.
– Nie ufam Alprenowi.
Spojrzał na nią.
– Myślisz, że mnie można zaufać?
– Nie wiem! – Oklapła niczym przekłuty balon, opuściła ramiona, uświadamiając sobie, że to beznadziejne, że jej sprawa zupełnie Dvoraka nie obchodzi. – Rozmawiałam z Alprenem dziś po południu. Powiedziałam mu to samo, co tobie. Że ci z Brant Hill próbują się na mnie zemścić. Że chcą mnie zniszczyć.
– Niby dlaczego?
– Bo ich wystraszyłam, nie wiem czym. Musiałam coś zrobić albo powiedzieć coś, czym poczuli się zagrożeni.
– Powinnaś przestać zwalać na nich winę za swoje niepowodzenia.
– Ale teraz mam dowód. Pokręcił głową.
– Toby, naprawdę chcę ci wierzyć, ale nie widzę żadnego związku między Brant Hill i stanem twojej matki.
– No to wysłuchaj mnie. Proszę. Zatrzasnął apteczkę.
– Dobrze, już dobrze. Słucham.
– Kobieta, którą zaangażowałam do opieki nad matką, nie jest osobą, za którą się podaje. Dzisiaj rozmawiałam z kimś, kto dwa lata temu pracował z Jane Nolan. Z prawdziwą Jane Nolan.
– A ta, którą wynajęłaś, jest…
– Podstawiona. Jane Nolan i ona to dwie różne osoby. Dvorak milczał. Zamknął się w sobie i z uporem nie odrywał wzroku od apteczki.
– Widziałam jej zdjęcie, Dan. Prawdziwa Jane Nolan ma pięćdziesiąt kilogramów nadwagi i nie jest kobietą, którą zatrudniłam.
– Mogła schudnąć. Czy to takie nieprawdopodobne?
– Poczekaj, na tym nie koniec. Przed dwoma laty prawdziwa Jane Nolan pracowała w domu opieki należącym do zrzeszenia Orcutt Health. Dowiedziałam się właśnie, że Orcutt Health to jedynie przykrywka, że całe zrzeszenie należy do Brant Hill. Jeśli była pracownicą Brant Hill, musieli mieć jej akta, musieli wiedzieć, że wyjechała z Massachusetts, toteż spokojnie podsunęli mi inną kobietę. Kobietę z referencjami prawdziwej Jane Nolan. Gdybym nie zobaczyła tego zdjęcia, nigdy nie dowiedziałabym się prawdy.
Dvorak wciąż milczał, ale teraz patrzył na nią, nie na apteczkę. Nareszcie mnie słucha. Nareszcie patrzy na to z mojego punktu widzenia.
– Mówiłaś o tym Alprenowi?
– Tak. Powiedziałam mu, że musi tylko porozmawiać z prawdziwą Jane Nolan. Sęk w tym, że nikt nie wie, gdzie ona mieszka i jak się nazywa po mężu. Próbowałam to sprawdzić, ale nie dowiedziałam się nawet, czy w dalszym ciągu przebywa w kraju. Ci z Brant Hill specjalnie wybrali kogoś, kogo trudno będzie odszukać, a nawet ustalić, czy ten ktoś jeszcze żyje.
– Byłaś w ubezpieczalni?
– Podsunęłam to Alprenowi. Ale jeśli Jane nie pracuje, odszukanie jej obecnego adresu może trwać tygodniami. Nie wiem, czy Alprenowi będzie się chciało. I tak mi nie wierzy…
Dvorak stał, patrząc na nią w taki sposób, jakby dopiero teraz ją zobaczył, jakby dopiero teraz tak naprawdę ją dostrzegł. Kiwnął głową.
– Pewnie mi nie uwierzysz, ale dobrze, porozmawiam z nim.
– Dziękuję ci, Dan. – Całe napięcie uszło z niej wraz z głośnym westchnieniem. – Dziękuję.
Podał jej rękę. Wsparta na jego ramieniu, zsunęła się z biurka i lekko się zachwiała. Podtrzymał ją, a ona uniosła głowę.
Spotkali się oczyma. To wystarczyło. Dotknął dłonią jej twarzy, przesunął palcami po policzku, a w jego oczach dostrzegła to samo pragnienie, które odczuwała.
Pierwszy pocałunek był krótki i przelotny, ot, ledwie muśnięcie warg. Dvorak objął ją, przytulił, a gdy ich usta znów się zetknęły, zamruczała z rozkoszy, zatoczyła się i zawadziła biodrem o biurko. Całował ją, pomrukując tak samo jak ona, wreszcie odchyliła się do tyłu, na blat, i pociągnęła go za sobą. Papiery rozsypały się na wszystkie strony. Objął dłońmi jej twarz, przywarł ustami do jej ust, rozchylił językiem wargi. Chciała go objąć i strąciła coś z biurka…
Rozprysnęło się szkło.
Oboje drgnęli i popatrzyli sobie w oczy, dysząc szybko i ciężko. I oboje się zaczerwienili. Dvorak wstał i pomógł jej podnieść się z biurka.
Na podłodze leżało zdjęcie jego syna.
– O Boże… – jęknęła Toby. – Przepraszam.
– Nie ma sprawy. Wystarczy zmienić ramkę. – Przykucnął, zebrał rozbite szkło, wrzucił je do kosza na śmieci i wstał. Wciąż był zaczerwieniony.
– Toby, ja… Nie zamierzałem…
– Ja też nie.
– Ale wcale tego nie żałuję.
– Nie?
Milczał chwilę, jakby się nad tym zastanawiał.
– Nie – potwierdził stanowczo. – Wcale. Z uśmiechem dotknęła ustami jego ust.
– Wiesz co? – szepnęła. – Ja też nie.
Wracając do szpitala, trzymali się za ręce. Toby szła jak we śnie. Zapomniała o siniakach i otarciach, a całą uwagę skupiła na mężczyźnie, który ściskał jej dłoń. W windzie znowu się pocałowali, całowali się też w momencie, gdy rozsunęły się drzwi.
Przed windą przebiegła pielęgniarka, pchając wózek reanimacyjny.
Co znowu? – pomyślała Toby.
Pielęgniarka skręciła za róg i zniknęła w sąsiednim korytarzu.
„Pokój trzysta jedenaście – zaskrzeczało w głośnikach. – Reanimacja w toku”.
Dvorak i Toby wymienili niespokojne spojrzenia.
– Czy to nie pokój Molly? – spytała Toby.
– Nie pamiętam…
Dvorak puścił się biegiem za pielęgniarką z wózkiem. Toby, z opatrunkami na kolanach, nie mogła za nim nadążyć. Przystanął w drzwiach jednego z pokojów.
Читать дальше