– Zgadnij, kto to, Molly Dolly – mruknął. – Uganiam się, kurwa, za tobą całe popołudnie.
Choć szarpała się i wiła, powlókł ją przez ulicę. Drzwi furgonetki rozsunęły się, czyjeś ręce wciągnęły ją do środka, cisnęły na podłogę i sprawnie skrępowały samoprzylepną taśmą.
Furgonetka ruszyła z piskiem opon. Gdy przejeżdżali pod latarnią, przed oczyma Molly mignęła kobieta siedząca tuż przy niej – niska kobieta o żywych oczach i czarnych, krótko przyciętych włosach. Położyła rękę na wydatnym brzuchu Molly i z wyraźnym ukontentowaniem cicho westchnęła, a na jej ustach zagościł trupi uśmiech.
– Wracamy – rzekł Dvorak. – Nie znajdziemy jej.
Krążyli po mieście od godziny, co najmniej dwa razy przeszukali każdą ulicę w sąsiedztwie szpitala. Teraz siedzieli w samochodzie, zbyt znużeni, żeby rozmawiać. Szyby zaparowały od ich oddechów. Deszcz przestał w końcu padać i na jezdni lśniły kałuże. Mam nadzieje, że Molly jest bezpieczna – myślała Toby. Mam nadzieję, że dotarła gdzieś, gdzie jest ciepło i sucho.
– Zna ulicę – powiedział Dvorak – poradzi sobie. Na pewno już znalazła jakieś schronienie.
Ścisnął rękę Toby. Patrzyli na siebie w ciemności, zmęczeni, lecz nieskorzy do rozstania.
Dvorak nachylił się, musnął wargami jej wargi, ale w tym samym momencie zapiszczał pager.
– Może to coś o Molly – powiedziała.
Podniósł słuchawkę. Po chwili odłożył ją ze smutnym westchnieniem.
– To nie o Molly. Ale nasz wieczór dobiegł końca.
– Wzywają cię?
– Niestety. Możesz mnie podrzucić? To niedaleko stąd.
– A twój samochód?
– Zabiorę się furgonetką z kostnicy.
Uruchomiła silnik. Pojechali na północ, w kierunku Chinatown, mokrym asfaltem, w którym odbijały się migotliwe refleksy różnokolorowych świateł.
– To tam, przed nami.
Dostrzegła trzy radiowozy bostońskiej policji. Z włączonymi „kogutami” na dachu, parkowały jak popadnie przed chińską restauracją. W Knapp Street wjeżdżała tyłem biała furgonetka z napisem: Urząd Głównego Anatomopatologa Wspólnoty Massachusetts.
Toby przystanęła za jednym z radiowozów i Dvorak wysiadł.
– Zadzwonisz do mnie, jeśli dowiesz się czegoś o Molly? – spytała.
– Zadzwonię.
Uśmiechnął się, pomachał jej na do widzenia i ruszył w stronę miejsca ogrodzonego żółtą taśmą. Stojący w pobliżu policjant rozpoznał go i bez słowa przepuścił.
Toby położyła rękę na dźwigni zmiany biegów, lecz zamiast wrzucić jedynkę i odjechać, siedziała chwilę, obserwując tłum ludzi na ulicy. Gapiów nie brakowało nawet o północy. Panowała wśród nich dziwnie frywolna atmosfera: dwaj mężczyźni przybijali „piątkę”, kobiety się śmiały… Tylko policjanci mieli posępne miny.
Dvorak stał tuż za taśmą i rozmawiał z jakimś cywilem. Pewnie z detektywem. Mężczyzna wskazał ręką pobliski zaułek i nie przestając mówić, kartkował notatnik. Dvorak kiwał głową i rozglądał się po jezdni. Detektyw musiał powiedzieć coś, co go zaskoczyło, ponieważ zdziwiony podniósł wzrok i zauważył, że Toby jeszcze nie odjechała. Bez słowa wyjaśnienia przerwał rozmowę i schyliwszy się, przeszedł pod taśmą. Opuściła szybę.
– Chciałam tylko popatrzeć – wyjaśniła. – Wygląda na to, że jestem niezdrowo wścibska, tak jak oni. Dziwny tłum. Dziwni ludzie.
– Tak, zawsze są dziwni.
– Co tam się stało? Nachylił się do okna.
– Znaleźli zwłoki mężczyzny – powiedział cicho. – Według dokumentów nazywał się Romulus Bell.
Patrzyła na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem.
– Znany był pod imieniem Romy – dodał Dvorak. – To alfons Molly Picker.
Zwłoki leżały na chodniku, prawie niewidoczne za niebieskim taurusem. Lewa ręka była podkurczona i przygnieciona ciałem, prawa wyprostowana, jakby wskazywała restaurację na końcu uliczki. Klasyczna egzekucja – skonstatował Dvorak, patrząc na ranę wlotową w lewej skroni ofiary.
– Nie ma żadnych świadków – powiedział detektyw Scarpino.
Wkrótce przechodził na emeryturę i słynął z tego, że nosił źle dopasowane peruki. Tego wieczoru musiał się bardzo spieszyć, ponieważ nałożył tupecik tyłem na przód.
– Zwłoki odkryto koło wpół do jedenastej. Znalazła je para wychodząca z restauracji. To ich wóz. – Wskazał niebieskiego taurusa. – O dziesiątej jeden z lokatorów z góry wyszedł wyrzucić śmieci i niczego nie zauważył, więc musieli go skasować po dziesiątej. W portfelu znaleźliśmy dokumenty. Jeden z naszych zna to nazwisko. Wczoraj ten facet z nim rozmawiał, wypytywał go o dziewczynę, której pan szuka.
– O dziewiątej Bella widziano w szpitalu miejskim.
– Kto go widział?
– Ta dziewczyna, Molly Picker. Był u niej w pokoju. – Dvorak nałożył lateksowe rękawiczki i pochylił się, żeby obejrzeć zwłoki. Bell był szczupłym trzydziestoparoletnim mężczyzną o prostych, czarnych włosach, wypomadowanych na sztywno we fryzurę a la Elvis. Skórę miał jeszcze ciepłą, wyprostowana ręka była opalona i muskularna.
– Przepraszam, że to mówię, ale to chyba nie wypada.
– Co nie wypada?
– Że pan z nią tak jeździ.
Dvorak wyprostował się i zmrużył oczy.
– Słucham?
– Toczy się przeciwko niej śledztwo. Z tego, co mówią, jej matka nie przeżyje.
– Co jeszcze mówią?
Scarpino zerknął na tłum gapiów.
– Że Alpren poluje na nowe dowody. Jego ludzie sprawdzają apteki, zwęszyli coś konkretnego. Jeśli matka umrze, lekarkę oskarżą o zabójstwo, co postawi pana w jeszcze niezręczniejszej sytuacji. Ona i pan razem na miejscu przestępstwa…
Rozwścieczony Dvorak ściągnął rękawiczki. Spędzili razem wiele godzin i wątpił, czy Toby jest w stanie kogokolwiek skrzywdzić, nie wspominając już o swojej matce.
– Cholera jasna – rzucił Scarpino. – Reporterzy. Znają pana, a niedługo poznają twarz tej Harper. Przypomną sobie, że widzieli was razem, no i puf! Wylądujecie na pierwszych stronach gazet.
Ma rację – pomyślał Dvorak. Co jeszcze bardziej go rozzłościło.
– To po prostu nie uchodzi – dodał Scarpino, podkreślając każde słowo.
– Nie oskarżono jej o żadne przestępstwo.
– Jeszcze nie. Ale niech pan pogada z Alprenem.
– Moglibyśmy przejść do rzeczy?
– Tak, jasne. – Scarpino obrzucił trupa zdegustowanym spojrzeniem. – Ot, pomyślałem sobie tylko, że dam panu małą radę. Po cholerę panu takie kłopoty? Kobieta, która bije własną matkę…
– Scarpino, zrób mi przysługę, co?
– Hę?
– Zamknij mordę i pilnuj swego nosa.
Tej nocy spała w łóżku Ellen. Wróciwszy z krzykliwego Chinatown, wchodziła do domu jak do pustego grobowca. Czuła się zamknięta. Pogrzebana.
W sypialni włączyła radio, złapała nocny program z muzyką klasyczną i podkręciła głośność, ponieważ chciała wziąć prysznic. Rozpaczliwie potrzebowała muzyki, ludzkich głosów – czegokolwiek.
Zanim wyszła z łazienki, wycierając ręcznikiem mokre włosy, radiostacja przestała nadawać – głośnik syczał tylko i potrzaskiwał. Wyłączyła radio. W nagłej ciszy nieobecność matki doskwierała jak fizyczny ból.
Poszła do jej pokoju.
Nie zapaliła światła, po prostu stała w ciemności, wdychając zapach Ellen, słodkawy jak kwiaty, które tak ukochała. Jak róże i lawenda.
Otworzyła szafę i dotknęła pierwszej z brzegu sukienki na wieszaku. Rozpoznała ją dotykiem: był to letni lniany kostium, bardzo stary, pamiętała, że matka miała go na sobie w dniu, kiedy Vickie kończyła college. No i proszę, wisiał między sukienkami, które Ellen gromadziła z upływem lat. Kiedy ostatni raz zabrałam cię na zakupy? Nie pamiętam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kupiłam ci sukienkę…
Читать дальше