– Jeden ząb. – Sibley zastygł bez ruchu, śledząc grę cieni na ekranie. – Kończyny – powiedział cicho. – Jedna tu, druga tu. Zawiązki kończyn. Ale brak klatki piersiowej… – Powoli się wyprostował i nałożył okulary. – To nie płód. To guz.
– Na pewno? – spytała Toby.
– To bryła tkanki. Prymitywne zgrupowania ogłupiałych komórek, które utworzyły jeden ząb, może trochę włosów. Nie ma serca, nie ma płuc…
– Ale jest łożysko.
– Tak. Organizm „myśli”, że jest w ciąży, więc żywi guz i konsekwentnie zwiększa jego masę. Przypuszczam, że to rodzaj potworniaka. Potworniaki są w stanie wytwarzać przeróżne struktury – od zębów poczynając, na gruczołach hormonalnych kończąc.
– Więc to nie jest deformacja wrodzona.
– Nie. To tylko zbitka zdezorganizowanych komórek. Kawał mięsa. Powinno się to usunąć najszybciej jak… – Nagle urwał i wbił wzrok w monitor. – Niech pan cofnie! Szybko! – warknął na technika.
– Co się stało?
– Niech pan cofnie film!
Ekran przygasł, by po chwili znów się rozjarzyć.
– Niemożliwe… – szepnął Sibley.
– Co?
– To się poruszyło. – Spojrzał na technika. – Uciskał pan jej brzuch?
– Nie.
– Niech pan spojrzy. Tu, na ten cień. Widzi pan, jak zmienia położenie?
– Brzucha na pewno nie uciskałem…
– W takim razie pacjentka musiała się poruszyć. Guzy nie zmieniają położenia.
– To nie jest guz – powiedział Dvorak.
Odwrócili się. Stał za Toby. Wszedł do pokoju bezszelestnie, tak że nawet go nie zauważyli. Nie odrywając wzroku od ekranu, powoli zbliżył się do monitora. – To się porusza. To ma ręce. Oko. I ząb. Może nawet myśli…
– Absurd – prychnął Sibley. – Skąd pan może wiedzieć?
– Ponieważ przed chwilą coś takiego widziałem. – Spojrzał na nich oszołomiony. – Muszę zatelefonować.
W pokoju Molly błyskało czerwone światełko pompy infuzyjnej, milcząco potwierdzając, że do żył pacjentki sączy się lekarstwo. Zamknęły się drzwi. Toby usiadła na krześle przy łóżku i wsłuchała się w oddech dziewczyny. Światełko mrugało w hipnotyzującym rytmie. Toby rozluźniła ręce i nogi i po raz pierwszy tego dnia dała się ponieść myślom. Przed chwilą dzwoniła do Springer Hospital, żeby sprawdzić, co z matką. Nie było żadnych zmian. W tym samym momencie w innym łóżku i w innym szpitalu spała Ellen. W jej pokoju też pulsowało czerwone światełko. Tak samo jak tu. Jak w ciemnym pokoju Molly.
Spojrzała na zegarek, zastanawiając się, kiedy wróci Dvorak. Chciała mu powiedzieć o Jane Nolan, ale wyraźnie nie miał ochoty z nią rozmawiać. Poza tym ciągle im coś przeszkadzało. Atak Molly. Jego pager. W końcu wyszedł, by spotkać się z kimś w holu.
Usiadła wygodniej i postanowiła się zdrzemnąć, gdy niespodziewanie z mroku dobiegł ją głos Molly.
– Zimno mi.
– Myślałam, że śpisz.
– Nie. Leżę. Myślę.
– Poszukam koca. Mogę zapalić światło?
– Tak.
Toby dotknęła włącznika i dziewczyna wzdrygnęła się, porażona nagłym blaskiem. Czarny guz na jej czole kontrastował z bladością reszty twarzy. Pozlepiane włosy rozrzucone na poduszce wyglądały jak brudne zacieki.
Toby wyjęła z szafy koc, przykryła nim dziewczynę, zgasiła światło i usiadła na krześle.
– Dziękuję – szepnęła Molly.
Dzieliły ciemność w milczeniu, cisza uspokajała je i działała kojąco.
– Moje dziecko nie jest normalne, prawda?
Toby zawahała się, ale doszła do wniosku, że musi powiedzieć jej prawdę, że tak będzie najlepiej.
– Tak, Molly. Nie jest normalne.
– Jak wygląda?
– Trudno powiedzieć. Ultrasonograf to nie aparat fotograficzny, niełatwo opisać te obrazy.
Molly rozważała jej słowa w milczeniu. Toby wzięła się w garść. Oczekiwała następnych pytań i nie wiedziała, czy i jak dalece powinna uplastyczniać szczegóły. Twoje dziecko nie jest człowiekiem. Nie ma serca, nie ma płuc, nie ma klatki piersiowej. Jest przerażającą gulą splątanych mięśni i ma jeden ząb. Ku jej uldze Molly nie drążyła tematu. Może bała się prawdy. Może lękała się myśleć o potworze rozrastającym się w jej łonie.
– Molly, rozmawiałam z doktorem Dvorakiem. Doktor Dvorak mówi, że znałaś kobietę, która też miała nienormalne dziecko.
– To Annie.
– Tak miała na imię?
– Tak. – Molly westchnęła. Toby nie widziała jej twarzy, lecz w westchnieniu tym usłyszała głębokie znużenie, wyczerpanie nie tylko fizyczne.
Skupiła wzrok na niewyraźnym cieniu u wezgłowia. Stopniowo przywykła do ciemności, po chwili dostrzegła błysk oczu Molly.
– Doktor Dvorak martwi się, że ty i Annie mogłyście ulec zatruciu tą samą toksyną, która zniekształciła płód. Czy to możliwe?
– Co to jest toksyna?
– Narkotyk albo trucizna. Brałyście coś? Jakieś proszki? A może robiłyście sobie zastrzyki?
– Brałam tylko te pigułki z buteleczki. Te od Romy’ego.
– Czy Romy dawał ci coś jeszcze? No wiesz, coś nielegalnego?
– Nie. Ja nie ćpam. I nigdy nie widziałam, żeby Annie ćpała.
– Dobrze ją znałaś?
– Nie. Przygarnęła mnie tylko na parę tygodni.
– Mieszkałaś u niej tylko parę tygodni?
– Nie miałam gdzie spać. Zawiedziona Toby westchnęła.
– W takim razie nic mi nie powiesz…
– To znaczy?
– Płód uległ deformacji w bardzo wczesnej fazie ciąży. Podczas pierwszych trzech miesięcy.
– Wtedy jej jeszcze nie znałam.
– Kiedy stwierdziłaś, że jesteś w ciąży?
– Latem. Zaczęłam wymiotować.
– Poszłaś do lekarza?
Molly nie odpowiedziała od razu. Biały koc poruszył się lekko, jakby zadrżała.
– Nie.
– Ale wiedziałaś, że jesteś w ciąży?
– Domyśliłam się. Po jakimś czasie to było oczywiste. Romy powiedział, że się tym zajmie.
– Jak to?
– Że załatwi mi skrobankę. Ale później pomyślałam sobie, że fajnie by było to dziecko przytulić. Bawić się z nim. Nauczyć je mówić „mama”… – Zaszeleściło prześcieradło i Molly pogładziła się po brzuchu, pieszcząc swoje dziecko.
Tyle tylko, że to nie było dziecko.
– Molly? Kto jest jego ojcem?
Dziewczyna znowu westchnęła, z jeszcze większym znużeniem niż poprzednio.
– Nie wiem.
– Może twój przyjaciel Romy?
– On nie jest moim przyjacielem. To mój alfons. Toby nie odpowiedziała.
– Przecież pani wie, kim jestem. Co robię. Co dotąd robiłam… – Odwróciła się do niej plecami. Toby miała wrażenie, że jej głos, cichy i stłumiony, dochodzi ze znacznej odległości. – Można do tego przywyknąć. Z czasem przestaje się o tym myśleć. Nie można o tym myśleć. Tak, z czasem umysł się z tego wyłącza. Ucieka. A wtedy to, co dzieje się między nogami, nie dotyczy ciebie, tylko kogoś innego… – Roześmiała się pogardliwie. – To bardzo ciekawe życie.
– Ale niezdrowe.
– Fakt.
– Ile masz lat?
– Szesnaście. Skończyłam szesnaście.
– Pochodzisz z południa, prawda?
– Tak.
– Jak trafiłaś do Bostonu? To kawał drogi. Znowu długie westchnienie.
– Romy mnie tu ściągnął. Był w Beaufort, u przyjaciół. Miał w sobie coś takiego, że… Te czarne oczy… Nigdy w życiu nie widziałam, żeby biały chłopak miał takie czarne oczy. I był taki miły… – Odchrząknęła. Prześcieradło zaszeleściło i Molly wytarła ręką oczy. Zadrżała rurka kroplówki, srebrzysta w mroku nad łóżkiem.
Читать дальше