– To nie moja wina – wyszeptała.
– Wiem.
– Chcę iść. Nie mogę sobie pójść?
– Nie, Molly. Najpierw musimy porozmawiać. Możesz na mnie popatrzeć?
Nie popatrzyła. Wbiła wzrok w podłogę, jakby uległość oznaczała przegraną.
– Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
– A po co? Nie znam pana.
– Nie musisz się mnie bać. Nie jestem policjantem. Jestem lekarzem.
Jego słowa odniosły efekt przeciwny do zamierzonego. Molly skuliła się na krześle jeszcze bardziej i zadrżała. Nie potrafił tej dziewczyny rozszyfrować. Była niczym przybysz z obcej planety. Jak wszystkie nastolatki. Nie wiedział, jak do niej dotrzeć.
Zaterkotał telefon.
– Jest tu Toby Harper – oznajmiła sekretarka.
– Nie ma mnie.
– Nie dam rady jej spławić, chce wejść na górę.
– Posłuchaj, naprawdę nie mogę z nią teraz rozmawiać.
– Ma czekać? Dvorak westchnął.
– Dobrze. Niech czeka. Ale to może trochę potrwać.
Jeszcze bardziej poirytowany spojrzał na Molly. Jedna domagała się natychmiastowej rozmowy, druga nie chciała z nim gadać.
– Molly. Musisz opowiedzieć mi o swojej przyjaciółce, o Annie. O tej kobiecie, która zmarła. Czy brała jakieś narkotyki? Albo lekarstwa?
Dziewczyna znów zadrżała i zwinęła się w kłębek.
– To bardzo ważne, Molly. Twoja przyjaciółka urodziła bardzo zdeformowany płód. Muszę wiedzieć dlaczego, jest to niezmiernie ważne dla innych kobiet w ciąży. Molly?
Dziewczyna zaczęła się trząść. Początkowo nie wiedział, co się z nią dzieje. Myślał, że drży z zimna, lecz nagle pochyliła się do przodu i runęła na podłogę. Podrygiwały jej ręce i nogi, ciałem wstrząsały konwulsje.
Dvorak ukląkł przy niej i gorączkowo próbował rozpiąć zamotany pod szyją płaszcz, lecz wymachiwała rękami z nadludzką siłą. W końcu zdołał rozpiąć jej kołnierzyk. Drgawki nie ustępowały, twarz Molly poczerwieniała, oczy uciekały do tyłu. Co robić?! Jestem patologiem, a nie…
Zerwał się na równe nogi i wcisnął guzik telefonu wewnętrznego.
– Przyślij tu doktor Harper! Natychmiast!
– Przecież…
– Szybko! Mam tu nagły wypadek!
Spojrzał na Molly. Drgawki ustały, ale twarz nadal miała mocno zaczerwienioną, na czole zaś wyskoczył jej wielki guz; musiała się uderzyć przy upadku na podłogę.
Może się udusić, trzeba ją odwrócić na bok.
Panika z wolna ustępowała i zaczął przypominać sobie to, czego nauczył się przed laty na medycynie. Ukląkł, szybko odwrócił Molly na lewy bok i lekko pochylił jej głowę. Gdyby zwymiotowała, przynajmniej się nie zadławi. Zbadał puls. Był przyspieszony, ale silny. No i oddychała, to najważniejsze.
Dobra. Tchawica czysta. Jest oddech. Jest tętno. O czym zapomniałem?
Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Toby Harper. Spojrzała na Molly i uklękła.
– Co się stało?
– Dostała drgawek…
– Co o niej wiesz? To epileptyczka?
– Nie mam pojęcia. Oddycha, tętno w normie. Toby spojrzała na jej czoło.
– Kiedy się uderzyła?
– Przed chwilą. Dostała drgawek i upadła.
Toby rozpięła jej płaszcz i rzuciła okiem na brzuch.
– Jest w ciąży – skonstatowała ze zdumieniem.
– Tak. Ale nie wiem, w którym miesiącu.
– W ogóle coś o niej wiesz?
– Jest notowana. Za prostytucję. Dzisiaj pobił ją alfons. To wszystko.
– Masz tu swoją torbę?
– Tak, w szufladzie.
– Przynieś.
Molly jęknęła, poruszyła głową.
Podczas gdy Toby szperała w torbie, Dvorak zaczął ściągać z dziewczyny płaszcz. Otworzyła oczy, spojrzała na niego i natychmiast spróbowała się wyszarpnąć.
– Spokojnie – powiedział. – Spokojnie, Molly…
– Puść ją. Jest w szoku poudarowym, boi się ciebie.
Dvorak puścił jej żałośnie chudą rękę i cofnął się.
– Wszystko w porządku, skarbie – szepnęła Toby. – Spójrz na mnie. Jestem tuż przy tobie.
Dziewczyna przeniosła wzrok na jej twarz.
– Mama…
– Nie zrobię ci krzywdy – powiedziała Toby cicho i spokojnie. – Zaświecę ci tylko w oczy taką małą latarką, dobrze? – Molly patrzyła na nią w zdumieniu. Toby pstryknęła włącznikiem. – Źrenice równe, okrągłe, reagują prawidłowo.
Wyjęła z torby ciśnieniomierz. Gdy opaska się zacisnęła, dziewczyna zaskomlała cichutko, lecz ani na chwilę nie oderwała wzroku od twarzy Toby, jakby znajdowała w niej jakieś ukojenie.
Patrząc na opadającą igłę manometru, Toby zmarszczyła czoło. Otworzyła wentyl i zdjęła opaskę.
– Trzeba z nią do szpitala.
– Naprzeciwko jest miejski.
– Zabierzmy ją do izby przyjęć. Ma dwieście dziesięć na sto trzydzieści i jest w ciąży. Pewnie dlatego dostała drgawek.
– To rzucawka?
Toby kiwnęła głową i zamknęła czarną torbę.
– Dasz radę ją przenieść?
Dvorak schylił się i wziął Molly na ręce. Mimo ciąży była krucha i lekka jak piórko. A może po prostu buzowała w nim adrenalina i nie odczuwał ciężaru? Ruszyli. Toby otwierała przed nimi drzwi. Szybko dotarli do wyjścia na Albany Street.
Gdy przechodzili przez ulicę, hulający między budynkami wiatr cisnął im w twarze piaskiem. Molly próbowała się uwolnić, cały czas się szarpała, jej płaszcz pętał Dvorakowi nogi, a włosy smagały mu twarz. W końcu potknął się o krawężnik i z trudem odzyskując równowagę, wszedł na podjazd prowadzący do izby przyjęć. Rozsunęły się podwójne drzwi.
Pielęgniarz w okienku, zajmujący się klasyfikowaniem nowych przypadków, podniósł głowę i widząc Dvoraka z dziewczyną na rękach, spytał:
– Co się stało?
Toby wysunęła się naprzód i, otwierając torebkę Molly w poszukiwaniu dokumentów, powiedziała:
– Ciężarna dziewczyna w szoku po rzucawce. Dwieście dziesięć na sto trzydzieści.
Pielęgniarz momentalnie zrozumiał, o co chodzi, i wezwał sanitariuszy z wózkiem.
Przyszła do siebie od ukłucia igły. Szarpnęła się, chcąc odepchnąć przytrzymujące ją ręce, ale było ich za wiele, a wszystkie krępowały ją i torturowały. Nie pamiętała, jak znalazła się w tym strasznym miejscu, nie wiedziała, czym zasłużyła sobie na karę.
– Przepraszam. Przepraszam za wszystko, co zrobiłam, tylko przestańcie mnie dręczyć.
– Cholera jasna, nie trafiłem! Rzuć mi jeszcze jedną osiemnastkę.
– Wkłuj się w lewe. Ma tam ładną żyłę.
– Musicie dziewczynę przytrzymać, rzuca się jak…
– To konwulsje?
– Nie, broni się, cholera… Czyjeś ręce przytrzymały jej głowę.
– Niech się pani nie rusza! Musimy się wkłuć!
Ogarnięta paniką, Molly spojrzała w górę, na twarz człowieka, który to powiedział. Była to twarz mężczyzny ubranego na niebiesko. Twarz mężczyzny o złych oczach. Wokół jego szyi wił się wąż słuchawek.
– Ona nie kontaktuje – warknął. – Wkłujesz się wreszcie, czy nie?
Jej ramię chwyciła kolejna para rąk, kolejna para rąk przygniotła je do materaca. Molly próbowała się wyszarpnąć, ale ręce zacisnęły się jeszcze mocniej, boleśnie marszcząc i przyszczypując jej skórę. Znowu ukłucie. Molly przeraźliwie krzyknęła.
– Dobra, siedzi! Możecie podłączać. Szybciej, szybciej.
– Jaki przepust?
– Na razie tyle żeby leciało. Pięć miligramów hydralazyny dożylnie. Podwieście siarczan magnezu i pobierzcie jej krew.
– Panie doktorze, mamy pacjenta z bólem w klatce piersiowej…
– Kurwa mać. Dajcie mi wreszcie święty spokój.
Читать дальше