Przybysze skądinąd rzeczywiście nie gwarantują trwałości. Ona też nie była pewna, czy tu zostanie.
– A ty dlaczego tu przyjechałaś? – zapytał.
Opadła na oparcie krzesła i patrzyła, jak płomienie obejmują brzozową szczapę.
– Nie przeniosłam się tu ze względu na siebie, tylko ze względu na Noaha. – Uniosła wzrok w górę, ku pierwszemu piętru, gdzie znajdowała się sypialnia syna. Na górze panowała cisza, zresztą Noah przez cały wieczór zachowywał milczenie. Przy kolacji nie powiedział do gościa niemal słowa. A potem poszedł prosto do siebie i zamknął drzwi.
– To przystojny chłopak – zauważył Max.
– Jego ojciec był bardzo przystojny.
– A matka to niby nie jest? – Szklaneczka Maksa była niemal pusta, a on sam wydawał się rozpalony w świetle kominka. – Uważam, że jest.
Uśmiechnęła się.
– Chyba się upiłeś.
– Nie, czuję się po prostu… wygodnie. – Odstawił szklaneczkę na stół. – To Noah chciał się przeprowadzić?
– Och, nie. Trzeba go było tu przyciągnąć za włosy, wbrew jego woli. Nie chciał zostawiać swojej starej szkoły ani przyjaciół. Ale właśnie dlatego musieliśmy wyjechać.
– Złe towarzystwo?
Kiwnęła głową.
– Wpakował się w kłopoty. Cała ich paczka. Byłam absolutnie zaskoczona, gdy to się stało. Nie byłam w stanie go kontrolować, upilnować. Czasami… – westchnęła – czasami wydaje mi się, że zupełnie go straciłam.
Brzozowa szczapa osunęła się w rozżarzone polana. Iskry wyskoczyły w górę i spokojnie spłynęły w popiół.
– Musiałam coś radykalnie zmienić – powiedziała. – To była moja ostatnia szansa. Jeszcze rok czy dwa i byłby za duży. Za silny.
– I zadziałało?
– Chodzi ci o to, czy kłopoty się skończyły? Oczywiście że nie. Zamiast tego spadły mi na głowę całkiem nowe. Ten trzeszczący stary dom. Praktyka medyczna, którą powoli, ale skutecznie tracę.
– Nie potrzeba im tu lekarza?
– Mieli lekarza w miasteczku, starego doktora Pomeroya, który zmarł rok temu. Mnie jakoś nie potrafią zaakceptować, nawet jako słabe zastępstwo.
– Na to trzeba czasu, Claire.
– Jestem tu od ośmiu miesięcy i nie mam żadnych zysków. Ktoś, kto ma mi coś za złe, wysyła anonimowe listy do moich pacjentów. Ostrzegając ich przede mną. – Spojrzała na butelkę brandy, pomyślała: Ach, do diabła z tym, i nalała sobie kolejną szklaneczkę. – Wpadłam z deszczu pod rynnę.
– Więc dlaczego zostajesz?
– Bo mam nadzieję, że coś się zmieni na lepsze. Że zima minie, znów nadejdzie lato i oboje będziemy szczęśliwi. W każdym razie takie jest moje marzenie. To marzenia dają nam siłę, by iść dalej. – Pociągnęła ze szklaneczki, zauważając, że płomienie stają się w miły sposób nieostre.
– A o czym marzysz?
– Że mój syn będzie mnie znów kochał, tak jak dawniej.
– Czyżbyś miała wątpliwości?
Westchnęła i podniosła szklaneczkę do ust.
– Rodzicielstwo – powiedziała – składa się wyłącznie z wątpliwości.
Leżąc w łóżku, Amelia słyszała odgłosy razów w pokoju matki, słyszała stłumiony szloch i gniewne pomruki, towarzyszące każdemu uderzeniu.
Głupia dziwka. Nigdy więcej mi się nie sprzeciwiaj, słyszysz? Słyszysz?
Amelia myślała o wszystkich rzeczach, które mogłaby zrobić – wszystkich rzeczach, które już robiła w przeszłości. Żadne nie skutkowały. Dwukrotnie wzywała policję, dwukrotnie policja aresztowała Jacka, ale po kilku dniach wracał, witany z radością przez matkę. Nie miało to żadnego sensu. Grace była słaba. Grace bała się zostać sama.
Nigdy, nigdy nie pozwolę, żeby mężczyźnie, który by mnie skrzywdził, uszło to na sucho.
Zakryła dłońmi uszy i wsunęła głowę pod poduszkę.
J.D. wsłuchiwał się w odgłosy razów i czuł, że się podnieca. Tak, tak właśnie należy je traktować, tato. Tak mi zawsze mówiłeś. Trzeba je trzymać krótko. Podturlał się do ściany, przyciskając ucho do tynku. Łóżko ojca stało dokładnie po drugiej stronie. Jak wielekroć przedtem, J.D. przysunął się jak najbliżej do ściany, by słyszeć rytmiczne skrzypienie. Doskonale wiedział, co się dzieje w tamtym pokoju. Jego tata był kimś, był człowiekiem innym niż wszyscy, i choć J.D. trochę się go bał, przede wszystkim go podziwiał. Podziwiał sposób, w jaki Jack sprawował kontrolę nad domem i nigdy nie pozwalał kobietom rządzić się i zadzierać nosa. Jack zawsze mówił, że tak właśnie zapisano w Biblii: mężczyzna ma być panem i opiekunem swego domostwa. Tak dyktuje rozsądek. Mężczyzna jest większy i silniejszy – najwyraźniej to on ma rządzić.
Odgłosy bicia ucichły i słychać było jedynie skrzypienie łóżka. Tak się to zawsze kończyło. Najpierw surowe przywołanie do porządku, a potem dobre, staroświeckie metody godzenia się. J.D. był coraz bardziej podniecony. Ból tam w dole stawał się nie do wytrzymania.
Wstał i wymacał drogę do drzwi wokół łóżka Eddiego. Eddie, ten głupol, spał głęboko. To przykre, gdy ma się za brata takiego słabeusza. Poszedł przez hol do łazienki.
W pół drogi zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami pokoju przyrodniej siostry. Przyłożył do nich ucho, zastanawiając się, czy Amelia śpi, czy też słucha skrzypienia łóżka rodziców. Słodka, mała, niedotykalna Amelia. Tuż obok, pod tym samym dachem. Tak blisko, że niemal słyszał jej oddech, niemal mógł wyczuć dziewczęcy zapach. Nacisnął klamkę i stwierdził, że drzwi są zamknięte. Zawsze je zamykała, od tamtej nocy, gdy wślizgnął się do pokoju, by popatrzeć, jak śpi, a ona obudziła się akurat wtedy, gdy rozpinał jej piżamę. Wrzasnęła, a tata wpadł do pokoju z naładowaną bronią, chcąc zastrzelić napastnika.
Gdy kobiety już przestały piszczeć, a J.D. wycofał się do własnego pokoju, usłyszał, jak tata mówi: „Ten chłopak zawsze chodził we śnie. Nie wiedział, co robi”. J.D. uznał, że mu się upiekło. Ale potem tata przyszedł do niego i tak go strzelił w pysk, że J.D. zobaczył wszystkie gwiazdy.
Następnego dnia Amelia wstawiła w swoje drzwi zamek.
J.D. zamknął oczy. Jego górną wargę zwilżył pot, gdy wyobrażał sobie swoją piękną siostrę w łóżku, z rozrzuconymi szczupłymi ramionami. Myślał o jej nogach, takich, jakie widział w lecie – długich i opalonych, z lekkim złotawym meszkiem na udach. Zaczynało mu się pocić czoło i dłonie. Serce waliło. Jego zmysły wyostrzyły się do tego stopnia, że słyszał, jak wokół niego mruczy noc, a pola energii krążą w elektrycznych błyskach.
Nigdy nie czuł się tak potężny.
Znowu chwycił klamkę i opór drzwi nagle go rozwścieczył. To ona go gniewała przez to zadzieranie nosa i okazywaną dezaprobatę. Sięgnął w dół i dotknął się, ale tak naprawdę dotykał jej, podporządkowywał ją sobie, zmuszałby robiła to, czego on sobie zażyczy. A chociaż jego ciało pragnęło seksu, to gdy się w końcu rozładował, oczyma duszy widział własne palce, niczym gruba lina zaciśnięte na szczupłej szyi Amelii.
Noah włożył dwie kromki chleba do tostera i nacisnął dźwignię.
– Został na całą noc?
– Było za zimno, by mógł spać w domku. Dzisiaj wraca do siebie.
– Więc teraz przygarniamy każdego obcego faceta, który nie umie utrzymać ognia w piecu?
– Proszę, mów ciszej. Jeszcze śpi.
– To także mój dom! Dlaczego muszę szeptać?
Claire siedziała przy śniadaniu, patrząc na plecy syna. Noah odmawiał spojrzenia na nią i stał zgarbiony przy blacie kuchennym, jakby toster wymagał całej jego uwagi.
Читать дальше