Obaj chłopcy patrzyli w dół, na stolik, widziała więc jedynie jasną szczecinkę na czubkach ich głów. Znudzony J.D. wziął pilota i włączył telewizor. Telesklep zachęcał do okazji: ręcznie robiony wisiorek ze szmaragdem na łańcuszku z czternastokaratowego złota oferowano za jedyne siedemdziesiąt dziewięć dolarów i dziewięćdziesiąt dziewięć centów.
Claire wyrwała pilota z ręki J.D. i gniewnie wyłączyła telewizor.
– Skoro mnie nie macie nic do powiedzenia, będziecie musieli porozmawiać z panem Kellym.
Eddie zaczął mówić, ale zerknął na starszego brata i zamknął się. Dopiero wtedy Claire zauważyła podstawową różnicę między nimi dwoma. Eddie bał się J.D.
Położyła na stoliku swoją wizytówkę.
– Gdybyście zmienili zdanie, tu mnie możecie zastać – powiedziała, patrząc na Eddiego. I wyszła z domu.
Gdy pojawiła się na ganku, oba pitbulle rzuciły się ku niej, niemal zawisając na łańcuchach. Jack Reid rąbał przed domem drzewo na opał – jego siekiera dźwięcznie uderzała w pieniek. Nie starał się uspokoić psów, być może odpowiadało mu to, że straszą niechcianego gościa. Claire przeszła przez podwórze, koło rdzewiejącej suszarki i samochodu z wybebeszonym silnikiem. Gdy mijała Reida, przestał machać siekierą i spojrzał na nią. Miał pot na czole i cienkim wąsiku. Oparł się na siekierze, a w oczach świeciła mu złośliwa satysfakcja.
– I co, nic pani nie powiedzieli, nie?
– Myślę, że mają wiele do powiedzenia. W końcu i tak wszystko się wyda.
Psy szczekały z nową siłą, szarpiąc łańcuchy. Spojrzała na nie, a potem znów na Reida, który zacisnął dłonie na trzonku siekiery.
– Jeśli szuka pani kłopotów – powiedział – proszę najpierw sprawdzić pod własnym dachem.
– Co takiego?
Uśmiechnął się złośliwie, uniósł siekierę i mocno wbił ją w polano.
Tego samego popołudnia Claire była w gabinecie, gdy zadzwonił telefon. W drzwiach pojawiła się Vera.
– Chce rozmawiać z panią. Mówi, że była pani dzisiaj w jej domu.
– Kto dzwoni?
– Amelia Reid.
Claire natychmiast chwyciła słuchawkę.
– Mówi doktor Elliot.
Głos Amelii był stłumiony.
– Mój brat Eddie prosił, żebym do pani zadzwoniła. Sam się boi.
– A co Eddie chce mi powiedzieć?
– Chce, żeby pani wiedziała… – Nastąpiła przerwa, jak gdyby dziewczyna słuchała, co ktoś jej mówi. Gdy znów się odezwała, jej głos był tak cichy, że niemal niesłyszalny. – Chce, żebym powiedziała pani o grzybach.
– Jakich grzybach?
– Wszyscy je jedli. Taylor, Scotty i moi bracia. Małe niebieskie grzybki, rosną w lesie.
Lincoln Kelly wysiadł z samochodu. Trzask suchej gałązki pod jego butem rozległ się echem jak strzał nad cichym jeziorem. Było późne popołudnie. Niebo zakrywały deszczowe chmury, a woda lśniła jak czarne szkło.
– Trochę późno na grzybobranie, Claire – powiedział sucho.
– „Na grzyby, na grzyby, w ten jesienny ciemny las…” – Z bagażnika furgonetki wyjęła dwie pary grabi. Jedne wręczyła Lincolnowi, który przyjął je z wyraźną niechęcią. – Podobno są jakieś sto metrów w górę strumienia od Skał – powiedziała. – Rosną pod grupą dębów. Małe niebieskie grzybki na cienkich nóżkach.
Zwróciła się w stronę lasu. Nie wyglądał zachęcająco: pod pozbawionymi już liści i całkowicie nieruchomymi drzewami gęstniał mrok. Nie miała ochoty na tak późną wyprawę, ale zapowiadano burzę śnieżną. Spadło już kilkanaście milimetrów deszczu, a ponieważ temperatura w nocy miała opaść poniżej zera, do jutra wszystko znajdzie się pod śniegiem. To ostatnia szansa, by przeczesać nagą ziemię.
– To może być ten wspólny czynnik, Lincoln. Naturalna toksyna z roślin rosnących tu, w lesie.
– A dzieciaki jadały te grzyby?
– Chłopcy uczynili z tego pewien rytuał. Zjedz grzyb, udowodnij, że jesteś mężczyzną.
Szli wzdłuż strumienia, brodząc w sięgających powyżej kostek liściach, przedzierając się przez zarośla dzikich malin. Na ziemi leżało mnóstwo suchych gałązek, więc każdy krok powodował ostry trzask. Późną jesienią nie można chodzić po lesie cicho.
Wśród drzew otwarła się niewielka polanka, otoczona wielkimi dębami.
– To chyba tutaj – powiedziała.
Zaczęli grabić liście. Pracowali spokojnie, ale szybko, bo zaczął padać śnieg z deszczem, pokrywając wszystko cienką warstewką lodu. Odkrywali muchomory, kręgi białej pleśni i jaskrawo-pomarańczowe strzępki grzybów.
To Lincoln pierwszy natrafił na niebieski grzybek. Dostrzegł maleńki kapelusik, wystający ze szczeliny między dwoma korzeniami. Odsunął dębowe liście i odsłonił całość. Zapadł już zmierzch i kolor kapelusza widoczny był jedynie w świetle latarki. Przykucnęli obok siebie, zmęczeni deszczem i zimnem, zbyt przemarznięci i wyczerpani, by odczuwać satysfakcję, gdy Claire wsunęła grzybek do torebki na próbki.
– Tam dalej, przy drodze, mieszka biolog, specjalizujący się w wodnej florze i faunie – powiedziała. – Może on będzie wiedział, co to jest.
W ciszy wrócili przez bagno i wyszli z lasu. Na brzegu jeziora Locust zatrzymali się, zaskoczeni. Połowa wybrzeża tonęła w ciemnościach. Tam gdzie powinny błyszczeć światła domów, widać było w oknach jedynie słaby odblask świec.
– Niedobrze jest zostać bez prądu w taką noc – powiedział Lincoln. – Temperatura spadnie parę stopni poniżej zera.
– Wygląda na to, że mój koniec jeziora wciąż ma elektryczność – zauważyła z ulgą.
– Tak. Ale trzymaj opał pod ręką. Prawdopodobnie na przewodach zbiera się lód. Za chwilę i ty możesz zostać bez prądu.
Wrzuciła grabie do bagażnika i kierowała się już ku drzwiom samochodu, gdy coś na jeziorze przyciągnęło jej wzrok. Był to jedynie słaby poblask i mogłaby go wcale nie zauważyć, gdyby niekontrastująca czerń Skał wcinających się w wodę.
– Lincoln – powiedziała. – Lincoln! Był już przy swoim wozie.
– Co takiego?
– Spójrz na jezioro. – Powoli podeszła do brzegu, gdzie woda drobnymi falami obmywała piasek.
Poszedł za nią.
Początkowo nie mógł zrozumieć, co właściwie widzi. Była to jedynie niewyraźna jasność, jakby światło księżyca tańczyło na wodzie. Ale tej nocy księżyc nie świecił, a plama unosząca się na powierzchni fosforyzowała zielenią. Wspięli się na jedną ze skał i spojrzeli na jezioro. Ze zdumieniem przyglądali się, jak jasny pas wije się na powierzchni niczym wąż o jasno-szmaragdowych skrętach. Nie był to celowy ruch, lecz leniwe dryfowanie. Błyszcząca plama raz zmniejszała się, raz rozciągała.
Nagle deszcz ze śniegiem wzmógł się, a igiełki lodu pocięły powierzchnię jeziora.
Fosforyzujące pasmo rozpadło się na tysiące malutkich fragmentów i znikło.
Przez długi czas ani Claire, ani Lincoln nie odzywali się.
– Co to, do diabła, mogło być? – wyszeptał w końcu.
– Nigdy przedtem tego nie widziałeś?
– Claire, mieszkam tu całe życie, ale do dziś nie spotkałem się z niczym podobnym.
Woda była teraz ciemna. Niewidoczna.
– A ja tak – powiedziała.
– Nie jestem specjalistą od grzybów – powiedział Max Tutwiler – ale być może będę umiał rozpoznać trującą odmianę. Claire wyjęła grzybek z torebeczki.
– Potrafisz powiedzieć, co to takiego?
Włożył okulary i przyglądał się okazowi w świetle naftowej lampy. Obracał go na wszystkie strony, przyglądając się dokładnie delikatnemu trzonowi i niebieskozielonemu kapeluszowi.
Читать дальше