– Jak dziewczynka? – zapytał.
– Przeżyła operację. Gdy tylko jej ciśnienie krwi będzie stabilne, przewiozą ją do Bangor. – Uśmiechnęła się, wyczerpana. – Chyba przeżyje, Pete.
– Przywieźliśmy tutaj chłopca – powiedział.
– Scotty’ego?
Kiwnął głową potakująco.
– Pielęgniarki umieściły go w tamtym gabinecie. Lincoln uważa, że powinna pani na niego rzucić okiem. Coś z nim jest nie w porządku.
Z rosnącym niepokojem przeszła przez hol i zatrzymała się w drzwiach gabinetu. Nic nie powiedziała, patrzyła tylko, a po plecach znów przebiegł jej dreszcz.
Niemal podskoczyła, gdy Pete powiedział cicho:
– Rozumie pani, o co mi chodzi?
– A co z jego matką? – spytała. – Znaleźliście Faye?
– Tak, znaleźliśmy.
– Gdzie?
– W piwnicy. Wciąż jeszcze była w wózku inwalidzkim. – Pete zerknął do gabinetu i, jak gdyby ogarnięty wstrętem na widok siedzącego w środku chłopca, cofnął się o krok. – Miała skręcony kark. Zepchnął ją ze schodów.
Claire i technik przeprowadzający badanie tomograficzne przyglądali się przez okienko pracowni radiologicznej, jak głowa Scotty’ego Braxtona znika w otworze skanera. Jego kończyny i klatka piersiowa były mocno przywiązane do stołu, ale ręce nieustannie szarpały się w skórzanych obejmach. Przeguby miał już obtarte do krwi.
– Nie uzyskamy przyzwoitych zdjęć – powiedział technik. – Za bardzo się rusza. Może dałaby mu pani jeszcze trochę valium?
– Dostał już pięć miligramów. Bardzo bym nie chciała zniekształcić jego obrazu neurologicznego – wyjaśniła Claire.
– W takim razie nie będzie tomogramu.
Nie miała wyboru. Napełniła strzykawkę i przeszła do pracowni. Wiedziała, że przez okienko przygląda jej się policjant stanowy. Podeszła do stołu i sięgnęła po zawór kroplówki. Nagle, bez uprzedzenia, chłopiec rozczapierzył dłoń. Claire szarpnęła się do tyłu, o włos unikając uchwycenia.
Policjant wszedł do pokoju.
– Nic się nie stało, pani doktor?
– Nic mi nie jest – powiedziała z bijącym sercem. – Po prostu mnie przestraszył.
– Jestem tu. Może mu pani dać lekarstwo.
Szybko chwyciła rurkę dożylną, wbiła igłę w gumowy zawór i wstrzyknęła pełne dwa miligramy.
W końcu dłonie chłopca uspokoiły się.
Zza okna obserwowała, jak skaner zaczął mruczeć i klikać, bombardując głowę Scotty’ego zmienną sekwencją promieni rentgenowskich. Na ekranie komputera ukazał się pierwszy przekrój, z samego czubka czaszki.
– Na razie wygląda normalnie – powiedział technik. – Co spodziewa się pani zobaczyć?
Jakiekolwiek anatomiczne odstępstwo od normy, które mogłoby tłumaczyć jego zachowanie. Jakiś guz, jakiś tumor. Musi być przyczyna. To już drugi chłopiec, u którego spotykamy się z tak nieopanowaną agresją.
Wszyscy się odwrócili, gdy do pokoju wszedł Lincoln. Tragedia odcisnęła na nim swoje piętno – widziała to w jego twarzy, w podbitych oczach i smutku spojrzenia. Dla niego śmierć Faye Braxton oznaczała początek nocy niekończących się konferencji prasowych i spotkań ze śledczymi z policji stanowej. Zamknął drzwi. Wydawało się, że oddycha z ulgą, znajdując w końcu spokojne, choć chwilowe schronienie.
Podszedł do okienka i spojrzał na leżącego na stole chłopca.
– Znaleźliście coś?
– Z Bangor przekazano właśnie wstępne wyniki analiz na narkotyki. W jego krwi nie ma amfetaminy, fencyklidyny ani kokainy, czyli narkotyków zazwyczaj kojarzonych z agresją. Teraz musimy wyeliminować inne przyczyny jego działań. – Spojrzała przez szybę na swego pacjenta. – Wszystko jest tak samo jak u Taylora Darnella. A ten chłopiec nigdy nie brał ritaliny.
– Jesteś pewna?
– Jestem lekarzem rodzinnym Braxtonów. Mam wszystkie karty Scotty’ego z kartoteki doktora Pomeroya.
Stali obok siebie, opierając o okno zmęczone ramiona, oszczędzając energię na czekające ich godziny. Zdała sobie sprawę, że tylko w takich okolicznościach mieli ze sobą jakiś kontakt. Gdy oboje byli zmęczeni albo przestraszeni, albo przygnębieni kryzysową sytuacją. Żadne z nich nie wyglądało najlepiej. Nie żywili na swój temat złudzeń, ponieważ razem przeszli przez najgorsze. Tyle że zaczęłam bardziej go podziwiać, pomyślała ze zdziwieniem.
– To już ostatnie zdjęcia – powiedział technik.
Claire i Lincoln otrząsnęli się z wywołanego wyczerpaniem otępienia i podeszli do monitora. Usiadłaby przyjrzeć się przekrojom mózgu, pojawiającym się na ekranie. Lincoln stanął za nią, położył dłonie na oparciu krzesła, a jego oddech ogrzewał jej włosy.
– I co widzisz? – zapytał.
– Żadnego przesunięcia między półkulami – odrzekła. – Żadnych guzów. Żadnego krwawienia.
– Skąd wiesz, na co patrzysz?
– Im coś na zdjęciu bielsze, tym gęstsze. Kość jest biała, powietrze jest czarne. W miarę przechodzenia do niższych warstw czaszki zaczynasz widzieć fragmenty kości klinowej, u podstawy mózgu. Szukam symetrii. Ponieważ patologia zazwyczaj dotyczy tylko jednej strony mózgu, szukam różnic między obiema półkulami.
Pojawiło się nowe zdjęcie.
– Moim zdaniem, to nie wygląda symetrycznie – powiedział Lincoln.
– Masz rację. Jednak tą asymetrią akurat bym się nie przejmowała, bo nie dotyczy mózgu. To jedna z zatok kostnych.
– Na co patrzycie? – spytał technik.
– Na prawą zatokę przynosową. Widzi pan? Nie jest całkiem przejrzysta. Wygląda na to, że coś ją zaciemnia.
– Pewnie torbiel śluzowa – powiedział technik. – Czasem widujemy coś takiego u pacjentów z chronicznymi alergiami.
– W każdym razie to nie wyjaśnia jego zachowania – orzekła Claire.
Zadzwonił telefon. Był to Anthony z laboratorium.
– Doktor Elliot? Może by pani zeszła do mnie i spojrzała na to, co mam – powiedział. – Chodzi o chromatogram gazowy pani pacjenta.
– Czy znalazł pan coś w jego krwi?
– Nie jestem pewien.
– Proszę mi wytłumaczyć, na czym polega ten test – poprosił Lincoln. – Co pan tu mierzy?
Anthony poklepał przypominający pudło chromatograf i uśmiechnął się jak dumny ojciec. Stojący na stole instrument był niedawnym nabytkiem, cennym sprzętem przejętym ze Stanowego Centrum Medycznego w Bangor, więc strzegł go jak oka w głowie.
– Ten instrument – wyjaśnił – rozdziela mieszanki na poszczególne składniki. Opiera się na znanej dla wszystkich molekuł równowadze między fazą płynną a fazą gazową. Pamięta pan jeszcze chemię ze szkoły średniej?
– Nie był to mój ulubiony przedmiot – przyznał Lincoln.
No cóż, każda substancja może istnieć w postaci ciekłej lub gazowej. Na przykład jeśli grzeje się wodę, tworzy się para ,czyli gazowa postać H2O.
– Na razie rozumiem.
– W środku tej maszyny znajduje się kolumna kapilarna – bardzo długa i cienka rurka, która – gdyby ją wyprostować – miałaby długość mniej więcej połowy boiska do futbolu. Wypełnia ją obojętny gaz, który z niczym nie wchodzi w reakcje. Teraz wstrzykuję próbkę, którą mam zbadać – tu, do dozownika. Zostaje ona podgrzana i przechodzi w stan gazowy. Cząsteczki poszczególnych związków przesuwają się wzdłuż rurki z różną prędkością, zależnie od ich masy. Tam się rozdzielają. Na drugim końcu rurki przechodzą przez detektor, a następnie zostają zapisane na papierze. Czas, jakiego dana substancja potrzebuje, by przejść przez całą rurkę, nazywa się czasem retencji. Znamy już czasy retencji dla setek różnych leków i toksyn. Ten test mówi nam, że we krwi pacjenta znajduje się konkretna substancja. – Ujął strzykawkę i przykręcił do dozownika chromatografu. – Patrzcie na monitor. Zobaczycie, co się dzieje, gdy wstrzykuję próbkę krwi pacjenta. – Anthony nacisnął tłoczek strzykawki.
Читать дальше