– W klasie jest tylko jedna zjawa, a jesteś nią ty – stwierdził Cień.
Jim usiadł.
– Jeżeli uważasz, że są duchami, napisz to. Napisz wszystko, co chcesz… byle było to mądre, uczciwe i płynęło z serca.
Vanilla King podniosła rękę.
– Panie Rook… wierzy pan w duchy?
Jim patrzył na nią przez długą chwilę, nie odpowiadając. Ale kiedy otworzyła usta, zamierzając powtórzyć swoje pytanie, niemal niezauważalnie skinął głową.
– Pokochasz to miejsce – powiedział Vinnie, gdy zaparkował swojego jasnoczerwonego pontiaca GTO i wyłączył arię Nessun Donna * [* Turandot Pucciniego], którą wciąż puszczał podczas jazdy z West Grove do Venice.
Jim wysiadł i popatrzył na ponury apartamentowiec z lat 30. XX wieku, zajmujący całą przestrzeń między ulicami Willard i Divine. Kiedy mieszkał przy Electric Avenue, przejeżdżał tędy niemal co dzień, ale mimo potężnych rozmiarów budynku nie zapamiętał go. Wielka kamienica sprawiała wrażenie, jakby chciała się odciąć od życia i kolorowego otoczenia. Czteropiętrowy budynek był zbudowany z ciemnej czerwonobrązowej cegły, miał wielkie okna o maleńkich, oprawnych w ołów szybkach i brązowe kręcone kolumny. Kiedy Jim podniósł wzrok, ujrzał nad gzymsami dziesiątki rzygaczy i sterczące nad kominami wymyślne odgromniki – jakby mieszkańcy domu chcieli się w ten sposób ochronić przed boskim gniewem.
Umieszczona nad głównym wejściem zniszczona tabliczka z brązu informowała, że jest to BENANDANTI BUILDING, zbudowany w 1935 roku.
– Mój stryj Giovanni mieszkał tu przez czterdzieści lat – powiedział Vinnie i pchnął ciężkie dębowe drzwi. – Był stary i chory, mieszkanie było dla niego za duże, ale nie chciał słyszeć o przeprowadzce. Twierdził, że musi doczekać tu śmierci. Nie powiedział tylko dlaczego, głupi stary dziadyga.
Kiedy masywne drzwi zamknęły się za nimi, Jima zdziwiła nagła cisza, jaka ich otoczyła. Była taka… absolutna. Nasłuchiwał przez chwilę, nie słyszał jednak ani telewizorów, ani odgłosów ulicy.
– Tu jest jak w kościele – mruknął i ruszył w głąb holu. Jego kroki odbijały się echem, a ich echo drugim echem.
Hol nie tylko wyglądał jak wnętrze kościoła, ale także podobnie w nim pachniało. Był ośmiokątny, sufit podpierały kolumny z czerwonego marmuru z ciemniejszymi pasmami, podłoga również była marmurowa. Ściany wyłożono panelami z rzeźbionego dębu – z mnóstwem winogronowych kiści, dzikich róż i ludzkich twarzy. Były to wyłącznie twarze mężczyzn, najwyraźniej Włochów – o haczykowatych nosach i wyniosłych minach. Nawet drzwi windy ozdabiały płaskorzeźby przedstawiające drzewa, krzewy jeżyn i oddalone zamki.
Z boku holu stała wykonana z jasnożółtego materiału rzeźba nagiego mężczyzny niemal naturalnej wielkości – jedną rękę unosił przed oczami, jakby chciał je osłonić przed oślepiającym słońcem, a w drugiej trzymał sześcienne pudełko o boku mniej więcej dziesięciu centymetrów.
– Ciekawa rzeźba – powiedział Jim. – Co to ma być? Dawid Michała Anioła, głęboko rozczarowany prezentem otrzymanym z okazji bar micwy?
– Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że matka zawsze odwracała się do tego plecami, kiedy czekała na windę. Sądzę, że była zażenowana rozmiarami jego węża.
– Cóż, rzeczywiście jest dość pokaźny. Z boku jest jakiś napis… ŚWIATŁO CHWYTA DUSZĘ. Co to znaczy?
Nie pytaj – odparł Vinnie. – Zapytałem kiedyś o to o stryja Giovanniego i odpowiedział: „Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi”.
– Skąd miałeś wiedzieć, że nie chcesz znać odpowiedzi, skoro jej nie znałeś?
– To samo mu powiedziałem. Zbył mnie krótko: „Zamknij się gówniarzu, i jedz makaron”.
Nadjechała winda, zatrzymując się z takim hukiem, że aż odskoczyli, po czym jej drzwi otworzyły się z klekotem. W kabinie mogły się zmieścić trzy, najwyżej cztery osoby, ale ponieważ wszystkie ściany były wyłożone lustrami, wydawała się wypełniona dziesiątkami Vinnich i Jimów.
– To na trzecim piętrze – powiedział Vinnie. Wcisnął klawisz, nic jednak się nie wydarzyło. – Ten budynek jest może stary, ale ma charakter – mruknął i ponownie wcisnął guzik.
Po chwili drzwi się zamknęły i ruszyli w górę. Jim mógłby się założyć, że słyszy, jak jeden po drugim pękają kolejne druciki liny nośnej.
Wysiedli i poszli korytarzem, który zdawał się ciągnąć kilometrami. Dywan, kiedyś kasztanowy, mocno wyblakł i składał się głównie z dziur i pagórków. Kiedy doszli do mieszkania stryja Giovanniego, Vinnie długo manipulował przy zamku, w końcu jednak udało mu się otworzyć masywne dębowe drzwi. Weszli do mrocznego przedpokoju, w którym unosił się przenikliwy zapach używanych butów. Vinnie namacał kontakt i zawołał:
– Presto!
Po prawej stronie przedpokoju stał wielki mahoniowy wieszak, obwieszony kilkudziesięcioma kapeluszami – fedorami, homburgami, panamami i melonikami. Wisiało tam też kilka płaszczy i szale na wszelkie możliwe okazje – od jazdy na motocyklu po wizyty w operze – a w pojemniku stał gąszcz lasek i parasoli.
Z lewej strony holu piętrzył się stos obuwia – sandałów, dwukolorowych oksfordzkich pantofli, wieczorowych półbutów, mokasynów z frędzlami i domowych kapci. Wyglądało na to, że stryj Giovanni od chwili przybycia do Kalifornii nie wyrzucił ani jednej pary butów, które kiedykolwiek miał na nogach.
– Przepraszam za ten smrodek – powiedział Vinnie. – Mama nazywała stryja „gorgonzolową stopką”.
Kiedy szli do salonu, Jim musiał przyznać, że Vinnie nie przesadził, jeśli chodzi o rozmiary mieszkania. Było ogromne, godne arystokraty, ale ponure, duszne i pełne kurzu. Na ścianach salonu trzymały się jeszcze tapety z 1935 roku – wyblakła zieleń z falującymi brązowymi wzorami – choć wisiało tu tyle obrazów, że ledwo je było spod nich widać. Niemal sześciometrowej wysokości okna zdobiły butwiejące zasłony z aksamitu kołom mchu. Dominującym elementem pokoju był wielki marmurowy kominek, z którego wysypywały się niedopalone resztki listów i dokumentów. Wokół kominka ustawiono nadającą się w sam raz do garażowej wyprzedaży zbieraninę mebli: zapadające się kanapy, obite wypłowiałym złotym brokatem, pomalowane na turkusowo krzesła Lloyd Loom z lat 30., antyczne hiszpańskie stoliczki i nabijane ćwiekami skórzane stołki. W kącie stał wyglądający jak tron fotel z wysokim oparciem, flankowany przez dwie wysokie kręcone kolumienki do stawiania statuetek lub kwiatów.
Nad kominkiem wisiał duży, utrzymany w ciemnej tonacji obraz, przedstawiający człowieka w wieczorowym garniturze. Mężczyzna stał przed lustrem, ale na głowie miał udrapowaną czarną tkaninę. Obrazowi przydałoby się oczyszczenie, bo pokrywała go warstewka żółtawego tłustego brudu, nadającego mu jeszcze bardziej ponury wygląd. Kojarzył się Jimowi z twórczością surrealisty Rene Magritte’a, który malował ludzi, spoglądających w lustro, ale widzących w nim tył własnej głowy.
– To dość upiorne malowidło…
Owszem. Kiedy byłem dzieciakiem, zawsze na jego dostawałem sraczki. Nie mam pojęcia, dlaczego ten ma szmatę na głowie. Był tak skromny, że nie chciał, aby ktokolwiek na niego patrzył? Jeśli tak, to po co kazał się malować? Zawsze chciałem się dowiedzieć, jak wygląda twarz pod materiałem, więc przystawiałem nos do płótna i próbowałem tam zajrzeć.
– Pytałeś stryja?
– Oczywiście.
– I powiedział ci: „Jedz makaron”?
Читать дальше