– Musisz się przespać, Wiktorze – powiedziała.
– Nie jestem zmęczony.
– Przecież widzę, że jesteś.
– Nie, nie jestem. – Jeszcze raz ucałował jej rękę. Poczuła ciepło na swojej chłodnej skórze. Patrzyli na siebie przez chwilę. W rurkach wprowadzonych przez nos Niny cicho syczał tlen. Od otwartych okien dobiegał odgłos fal oceanu rozbijających się o nadbrzeżne skały.
Zamknęła oczy.
– Pamiętasz tamten dzień… – Umilkła na chwilę, aby złapać oddech.
– Jaki dzień? – zapytał cicho.
– Dzień kiedy… złamałam nogę. – Uśmiechnęła się.
Było to w tym samym tygodniu, kiedy się poznali w Gstaad. Powiedział jej później, że zwrócił na nią uwagę, kiedy zjeżdżała w dół i podążył za nią. Potem wjechał pod górę i znowu za nią zjechał. To było dwadzieścia pięć lat temu. Od tamtej pory nie rozstawali się.
– Wiedziałam – szepnęła – w tamtym szpitalu… kiedy stałeś przy moim łóżku. Wiedziałam.
– Co wiedziałaś, kochana?
– Że byłeś mi przeznaczony. – Otworzyła oczy i znowu się do niego uśmiechnęła. Dopiero wtedy zauważyła płynącą po jego policzku łzę. Przecież Wiktor nigdy nie płakał! Nigdy w ciągu tych wspólnie spędzonych dwudziestu pięciu lat nie widziała u niego łez. Zawsze uważała, że jest silny. Teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo się myliła.
– Wiktorze – powiedziała, biorąc go za rękę – nie powinieneś się tego bać.
Szybko, prawie ze złością, wytarł twarz dłonią.
– Nie pozwolę, żeby do tego doszło. Nie mogę cię stracić.
– Nigdy mnie nie stracisz.
– Nie. To nie wystarczy! Chcę cię mieć przy sobie żywą. Musisz być ze mną.
– Wiktorze, jeżeli jest coś… coś czego jestem pewna… – wzięła głęboki oddech. – To jest to, że czas, jaki nam dano tutaj… jest tylko bardzo małą cząstką… naszego istnienia.
Czuła, jak Wiktor drży ze zniecierpliwienia. Wstał z krzesła i podszedł do okna. Stał tam, patrząc na Sound. Czuła, jak jej skóra chłodnieje pozbawiona ciepła jego rąk. Powróciły dreszcze.
– Ja się wszystkim zajmę, Nina – powiedział.
– W życiu… są rzeczy, których… nie możemy zmienić.
– Już podjąłem pewne kroki.
– Ale Wiktorze…
Odwrócił się i spojrzał na nią. Jego ramiona przez chwilę zasłaniały światło poranka.
– Zajmę się wszystkim, kochana – powiedział – ty nie musisz się niczym martwić.
Był to jeden z tych nadzwyczajnie ciepłych i cudownych wieczorów. Zachód słońca, kostki lodu dźwięczące o szkło szklanek, wyperfumowane panie przepływające obok, szeleszczące jedwabiem. Abby stała w ogrodzie doktora Billa Archera i wydawało jej się, że nawet powietrze miało w sobie coś magicznego. Róże i ogrodowe powoje pięły się po drewnianej pergoli. Kwiaty układały się kolorowymi pasmami, przecinając zieleń olbrzymiego trawnika. Ogród był dumą pani domu, Marilee Archer, która donośnym kontraltem raz po raz recytowała botaniczne nazwy, oprowadzając pozostałe żony lekarzy po kolejnych rabatach swego królestwa. Archer stał na tarasie i popijając whisky z wodą sodową, śmiał się.
– Marilee zna więcej łacińskich nazw niż ja.
– W college’u uczyłem się łaciny przez trzy lata – powiedział Mark – ale pamiętam tylko to, czego nauczyłem się w szkole medycznej.
Zebrali się wokół ceglanego rusztu, Bili Archer, Mark, Wettig i dwóch chirurgów odbywających staż w Bayside. Abby była w tym gronie jedyną kobietą. Nigdy nie mogła przyzwyczaić się do takiej sytuacji i czuć się swobodnie. Zdarzało się, że na chwilę zapominała o tym, ale wystarczyło, że rozejrzała się po pokoju, w którym przebywali chirurdzy, a doświadczała dobrze znanego uczucia skrępowania tym, że otaczali ją sami mężczyźni.
Tego wieczoru na przyjęciu były również żony lekarzy, ale ich świat był inny od tego, w którym żyli ich mężowie. Do Abby stojącej razem z lekarzami docierały strzępy rozmów, jakie toczyły kobiety. O kwiatach, podróżach do Paryża, niezwykłych potrawach. Miała wrażenie, że znajduje się na niewidzialnej granicy między kobietami i mężczyznami. Nie należy w pełni do żadnej z tych grup, ale jest równie przyciągana przez obie.
To Mark był tą kotwicą, która trzymała ją w kręgu mężczyzn. On i Bili Archer, który również specjalizował się w chirurgii klatki piersiowej, byli bliskimi przyjaciółmi. Archer przewodził zespołowi transplantacyjnemu. To on ściągnął Marka do Bayside siedem lat temu i nikt się nie dziwił, że obaj mężczyźni świetnie się rozumieli. Obydwaj byli ambitni i lubili ciężką pracę. Na sali operacyjnej pracowali w jednym zespole, a poza szpitalem ich rywalizacja rozciągała się od ośnieżonych wzgórz w Vermont po wody zatoki Massachusetts, gdyż obaj mieli jachty typu J-35, zakotwiczone w Marblehead Marina. Jak dotąd, w tym sezonie „Red Eye” Archera prowadziło z „Gimmie Shelter” Marka wynikiem sześć do pięciu. Mark planował wyrównać wynik podczas tego weekendu. Zwerbował więc do swojej załogi Roba Lessinga, lekarza stażującego w Bayside już drugi rok.
Co oni widzieli w tych żaglówkach? – zastanawiała się Abby. Te niekończące się rozmowy. Mężczyźni i ich żeglujące maszyny! Konwersacja naszpikowana była mnóstwem fachowych terminów, a napędzana męską ambicją. W tym kręgu prym wiedli ci, których włosy przyprószyła już siwizna: Archer z przetykaną srebrem czupryną, Colin Wettig z dostojnie całkiem już siwą fryzurą i Mark, który w wieku czterdziestu jeden lat zaczynał lekko siwieć na skroniach. Kiedy rozmowa zeszła na sprawy konserwacji kadłuba, projektowania kila i oburzająco wysokich cen spinakerów, Abby przestała słuchać. Właśnie zauważyła dwoje spóźnionych gości: doktora Aarona Levi i jego żonę, Elaine. Aaron, kardiolog zespołu transplantacyjnego, człowiek bardzo nieśmiały, wziął sobie drinka i wycofał się w odległy kraniec trawnika, gdzie stał sobie teraz cicho z lekko zgarbionymi ramionami. Elaine natomiast rozglądała się w poszukiwaniu kogoś do rozmowy. Abby dostrzegła szansę uwolnienia się od towarzystwa całkowicie pochłoniętego tematem żaglówek. Dyskretnie opuściła Marka i ruszyła w kierunku pani Levi.
– Elaine? Miło mi znowu panią widzieć. Elaine uśmiechnęła się.
– Pani ma na imię… Abby, prawda?
– Tak, Abby DiMatteo. Poznałyśmy się chyba na pikniku stażystów.
– Ach tak, właśnie tak. Jest zawsze tylu nowych lekarzy. Mam problemy z zapamiętaniem wszystkich, ale panią pamiętam.
Abby zaśmiała się.
– Trzy kobiety wśród morza stażystów z pewnością się wyróżniają.
– I tak jest lepiej niż kiedyś. Wtedy nie było w ogóle kobiet. Którą część programu przechodzi pani teraz?
– Jutro zaczynam chirurgię klatki piersiowej.
– Będzie więc pani pracowała z Aaronem.
– Jeżeli będę miała szczęście uczestniczyć w jakiejś operacji przeszczepu.
– Inaczej być nie może. Ostatnio zespół ma mnóstwo roboty. Przysyłają do nich nawet przypadki z Massachusetts General, z czego Aaron jest bardzo zadowolony. – Elaine spojrzała na Abby. – Wiele lat temu nie chcieli go przyjąć tam na staż. No, a teraz przysyłają mu pacjentów.
– Jedyną przewagą szpitala Mass Gen nad Bayside jest tamtejsza harwardzka atmosfera – stwierdziła Abby. – Zna pani Vivian Chao, prawda? Naszą stażystkę?
– Oczywiście.
– Ukończyła medycynę na Harvardzie i znalazła się w pierwszej dziesiątce najlepszych studentów, ale wybrała staż w Bayside.
Elaine zwróciła się do męża.
Читать дальше