Gdy usiadła na łóżku, zrobiło jej się nagle ciemno przed oczami. Po całym dniu bez wody była osłabiona i nie mogła trafić ostrzem w taśmę, krępującą jej prawą kostkę. Machając na oślep skalpelem, rozcięła sobie skórę, ale pozbyła się więzów.
Została jeszcze lewa noga.
Uderzenie ciężkim rozwieraczem w skroń było tak silne, że zobaczyła gwiazdy.
Drugi cios trafił ją w policzek. Usłyszała trzask kości.
Nie pamiętała, kiedy upuściła skalpel.
Gdy odzyskała przytomność, miała spuchniętą twarz i nie widziała na prawe oko. Próbując poruszyć kończynami, stwierdziła, że przeguby i kostki ma znów przywiązane do łóżka. Ale Chirurg nie zakleił jej ust. Jeszcze mogła mówić.
Stał nad nią. Widziała, że ma zaplamioną koszulę. To jego krew, pomyślała z dziką satysfakcją. Zwierzyna pokazała pazury. Nie tak łatwo mnie pokonać. On żywi się strachem, więc musi zobaczyć, że się go nie boję.
Wziął z tacy skalpel i podszedł do niej. Czuła, jak wali jej serce, ale leżała nieruchomo, patrząc mu wyzywająco w oczy. Wiedziała już, że nie uniknie śmierci, i pogodziwszy się z tym, uwolniła się od lęku. To była odwaga skazańca. Przez dwa lata ukrywała się jak ranne zwierzę. Pozwalała, żeby duch Andrew Capry rządził jej życiem. Nigdy więcej.
No już, tnij. I tak nie wygrasz. Nie umrę pokonana.
Przytknął ostrze do jej brzucha. Mimo woli napięła mięśnie. Czekał, by ujrzeć na jej twarzy strach.
Okazywała mu tylko lekceważenie.
– Nie radzisz sobie bez Andrew, prawda? – powiedziała. – Nawet ci nie staje. Andrew musiał je pieprzyć, a ty się tylko przyglądałeś.
Przycisnął skalpel, przecinając skórę. Poczuła ból, gdy z rany popłynęły pierwsze krople krwi, ale nadal przeszywała go wzrokiem, nie okazując strachu i pozbawiając go satysfakcji.
– Nie potrafisz zerżnąć kobiety, prawda? Nie, musiał to robić twój bohaterski Andrew. A i on był nieudacznikiem.
Skalpel znieruchomiał. Zawisł w powietrzu. Widziała go w nikłym świetle.
Andrew. Kluczem do wszystkiego jest Andrew, pomyślała. Człowiek, którego ubóstwia. Jego bożyszcze.
– Andrew był nieudacznikiem – powtórzyła. – Wiesz, po co przyszedł do mnie tamtej nocy. prawda? Błagać o litość.
– Nie – wyszeptał ledwo dosłyszalnie.
– Prosił, żebym dała mu szansę. Płaszczył się przede mną. – Zaśmiała się szyderczo. Zabrzmiało to niesamowicie w tym ponurym miejscu. – To było żałosne. Twój bohaterski Andrew skamlał o pomoc.
Chirurg znów przycisnął ostrze i po boku spłynęła jej świeża strużka krwi. Z trudem powstrzymywała się od krzyku i mówiła dalej, tak pewnym tonem, jakby to ona trzymała w ręce skalpel.
– Opowiadał mi o tobie. Nie wiedziałeś o tym, prawda?
Wspominał, że jesteś takim tchórzem, iż boisz się nawet rozmawiać z kobietami. Sam musiał je dla ciebie znajdować.
– To kłamstwo.
– Nic dla niego nie znaczyłeś. Byłeś tylko pasożytem. Gnidą.
– Łżesz.
Ostrze zagłębiło się w jej skórze i choć próbowała nad sobą zapanować, z ust wyrwał jej się jęk. Nie wygrasz, kanalio. Już się ciebie nie boję. Nie boję się niczego.
Gdy robił kolejne nacięcie, wpatrywała się w niego wyzywająco, jak pogodzony z losem skazaniec.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Rizzoli przyglądała się rzędowi pudełek z ciastkami, zastanawiając się, w ilu z nich jest robactwo. Hobbs’ FoodMart był brudnym i niechlujnym sklepem spożywczym, typowym rodzinnym interesem, prowadzonym przez parę skąpych staruszków, którzy sprawiali wrażenie, że sprzedają dzieciom zepsute mleko. Dean Hobbs, stary jankes o podejrzliwym spojrzeniu, przyglądał się każdej ćwierćdolarówce, zanim przyjął zapłatę za towar. Niechętnie wręczył Rizzoli dwa centy reszty i zatrzasnął kasę.
– Nie zwracam uwagi, kto korzysta z tego bankomatu – oznajmił. – Bank wstawił go tutaj dla wygody klientów. Nie mam z tym nic wspólnego.
– Gotówkę pobrano w maju. Dwieście dolarów. Mam zdjęcie mężczyzny, który…
– Mówiłem już temu facetowi z policji stanowej, że teraz jest sierpień. Myślicie, że pamiętam klienta sprzed paru miesięcy?
– Był tu ktoś z policji stanowej?
– Dziś rano. Zadawali te same pytania. Czy wy nie macie ze sobą kontaktu?
A więc operacje w bankomatach już są sprawdzane. I to przez policję stanową, a nie lokalną. Cholera! Traci tylko czas.
Pan Hobbs zmierzył nagle wzrokiem nastolatka, który przyglądał się słodyczom.
– Hej, masz zamiar zapłacić za tego snickersa?
– Eee… tak.
– Więc wyjmij go z kieszeni, dobrze?
Chłopak położył baton z powrotem na półce i wymknął się ze sklepu.
Dean Hobbs mruknął:
– Zawsze są z nim problemy.
– Zna pan tego dzieciaka? – spytała Rizzoli.
– Znam jego rodziców.
– A innych klientów? Przychodzą tu stale ci sami ludzie?
– Rozejrzała się pani po miasteczku?
– Pobieżnie.
– To wystarczy. Lithia ma tysiąc dwieście mieszkańców. Niewiele tu jest do oglądania.
Rizzoli wyjęła zdjęcie Warrena Hoyta. Dysponowali tylko jego fotografią z prawa jazdy, sprzed dwóch lat. Mężczyzna o szczupłej twarzy, krótko przyciętych włosach i dziwnie pospolitym uśmiechu patrzył wprost w obiektyw aparatu. Dean Hobbs widział już to zdjęcie, ale postanowiła jeszcze raz mu je pokazać.
– Nazywa się Warren Hoyt.
– Wiem. Policja stanowa już mnie o niego pytała.
– Poznaje go pan?
– Powiedziałem im, że nie, i pani powtarzam to samo.
– Jest pan tego pewien?
– A jak pani myśli?
Rzeczywiście, sprawiał wrażenie człowieka, który nigdy nie zmienia zdania.
Przy drzwiach zadzwoniły dzwoneczki i do sklepu weszły dwie nastolatki, długonogie opalone blondynki w szortach. Dean Hobbs natychmiast skoncentrował na nich uwagę, patrząc, jak podchodzą, chichocząc, do pogrążonych w mroku półek.
– Ale wyrosły – mruknął z podziwem.
– Panie Hobbs?
– Hę?
– Gdyby zobaczył pan tego mężczyznę ze zdjęcia, proszę natychmiast do mnie zadzwonić. – Wręczyła mu wizytówkę. – O dowolnej porze. Na pager albo komórkę.
– Tak, tak.
Dziewczyny, niosąc torbę chipsów i sześciopak dietetycznej pepsi, podeszły do kasy. Pokazywały swe wdzięki, świecąc nagimi piersiami spod cienkich podkoszulków. Dean Hobbs sycił oczy tym widokiem i Rizzoli zastanawiała się, czy nie zapomniał już o jej obecności.
Zawsze to samo, pomyślała. Gdy pojawiają się piękne dziewczyny, staję się niewidzialna.
Wyszła ze sklepu i wróciła do samochodu. Wystarczyło, że postał chwilę w słońcu, a w środku było już jak w piecu, otworzyła więc drzwiczki i czekała, by się wychłodził. Główna ulica miasteczka zamarła w bezruchu. Widziała stację benzynową, sklep z artykułami żelaznymi i kafejkę, ale żadnych ludzi. Upał zatrzymał wszystkich w domach. Wszędzie słychać było szum klimatyzatorów. Nawet w małych miasteczkach nikt nie siadywał już przed domem z wachlarzem w ręku. Cud klimatyzacji sprawił, że ganki przestały być potrzebne.
Usłyszała dźwięk dzwonków przy drzwiach sklepu i zobaczyła, jak dwie nastolatki wychodzą leniwie na słońce. Gdy szły ulicą, w jednym z okien poruszyły się zasłony. W małych miasteczkach ludzie na wszystko zwracają uwagę. A już z pewnością na atrakcyjne, młode kobiety.
Czy zauważyliby zniknięcie dziewczyny? Zamknęła drzwiczki samochodu i wróciła do sklepu. Pan Hobbs krzątał się przy półce z warzywami, upychając główki świeżej sałaty w głębi chłodziarki, a zwiędnięte lokując z przodu.
Читать дальше