Moore przekonał się, jaka jestem naprawdę: okaleczona i bezbronna. I oto skutek. Dlatego już nigdy nie mogę być słaba.
Kiedy wstała z krzesła, była wyprostowana i opanowana. Wychodząc, zobaczyła na jednym z biurek plakietkę z nazwiskiem Moore’ a. Przystanęła na chwilę, by przyjrzeć się fotografii uśmiechniętej kobiety ze słońcem we włosach.
Potem zostawiła świat Moore’a za sobą, powracając ze smutkiem do swego własnego.
Moore żył w przekonaniu, że upał w Bostonie jest nie do zniesienia. Nie był przygotowany na klimat, który zastał w Savannah. Wychodząc późnym popołudniem z lotniska, czuł się tak, jakby zanurzał ciało w gorącej kąpieli. Wilgotne powietrze falowało nad asfaltem, gdy szedł na nogach jak z gumy w kierunku parkingu wypożyczalni samochodów. Zanim zameldował się w hotelu, koszulę miał już przesiąkniętą potem. Zrzucił z siebie ubranie i położywszy się tylko na kilka minut, by odpocząć, przespał cały wieczór.
Kiedy się ocknął, było już ciemno. Drżał z zimna w wychłodzonym pokoju. Usiadł na skraju łóżka, czując pulsowanie w głowie.
Wyciągnął z walizki czystą koszulę, ubrał się i wyszedł z hotelu.
Nawet nocą powietrze było parne, jechał jednak z opuszczoną szybą, wdychając wilgotne zapachy Południa. Nigdy jeszcze nie był w Savannah, słyszał jednak o uroku tego miasta, o jego starych domach i żelaznych płotach, o Północy w ogrodzie Dobra i Zła. Tej nocy nie szukał turystycznych atrakcji. Jechał pod konkretny adres w północno-wschodniej części miasta. Była to spokojna dzielnica schludnych domków z gankami od frontu, ogródkami i rozłożystymi drzewami. Odnalazłszy Ronda Street, zatrzymał się przed jedną z posiadłości.
Wewnątrz paliły się światła i widać było błękitną poświatę od telewizora.
Zastanawiał się, kto tam teraz mieszka i czy obecni lokatorzy znają historię tego domu. Czy gasząc światła i kładąc się spać, myślą o tym, co zdarzyło się kiedyś w ich sypialni? Czy leżąc w ciemnościach, słyszą rozbrzmiewające nadal wśród ścian echa tamtej koszmarnej nocy?
Zobaczył na tle okna sylwetkę kobiety. Była szczupła i miała długie włosy. Bardzo przypominała Catherine.
Wyobraził sobie, jak to wtedy musiało wyglądać. Na ganku stoi młody mężczyzna i puka do drzwi. Catherine otwiera mu, otoczona blaskiem złotego światła, i zaprasza do środka młodszego kolegę, którego zna ze szpitala, nie podejrzewając, jakie ma wobec niej zamiary.
A ten drugi głos? Drugi mężczyzna? Skąd on się wziął?
Moore siedział przez jakiś czas w samochodzie, obserwując dom, przyglądając się oknom i krzewom. W końcu wysiadł z wozu i przeszedł się chodnikiem, by zobaczyć budynek z boku. Zarośla były gęste i nie widział przez nie posesji.
Po drugiej stronie ulicy zapaliło się światło na werandzie.
Z okna przypatrywała mu się otyła kobieta, trzymając przy uchu słuchawkę telefonu.
Wrócił do samochodu i odjechał. Chciał odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Znajdowało się kilka kilometrów na południe, w pobliżu State College. Zastanawiał się, jak często Catherine jeździła tą trasą, czy bywała w tej małej pizzerii po lewej albo w pralni chemicznej po prawej. Gdziekolwiek spojrzał, widział jej twarz. Był tym zaniepokojony. Uleganie emocjom podczas dochodzenia nie wróżyło niczego dobrego.
Dotarł w końcu na właściwą ulicę. Minął kilka przecznic i zatrzymał się w miejscu, którego szukał. Rosły tam jedynie chwasty. Spodziewał się zobaczyć dom, należący do Stelli Poole, pięćdziesięcioośmioletniej wdowy. Trzy lata temu pani Poole wynajmowała mieszkanie na piętrze stażyście o nazwisku Andrew Capra, spokojnemu młodemu człowiekowi, który zawsze płacił czynsz w terminie.
Moore wysiadł z samochodu i stanął na chodniku, po którym musiał chodzić Capra. Rozejrzał się po ulicy. Znajdowała się niedaleko State College, wiele okolicznych domów wynajmowano więc z pewnością studentom – czasowym lokatorom, którzy mogli nie znać historii swego niesławnego sąsiada.
Podmuch wiatru zmącił gęste powietrze, roznosząc nieprzyjemny zapach. Był to wilgotny fetor rozkładu. Spojrzawszy na drzewo, rosnące kiedyś przed domem, w którym mieszkał Andrew Capra, zobaczył zwisającą z konaru kępę mchu. Przeszedł go dreszcz. Przypomniał sobie pewne Halloween z dzieciństwa, kiedy to sąsiad, chcąc odstraszyć chodzące po domach dzieciaki, powiesił za szyję na gałęzi stracha na wróble. Ojciec Moore’a wściekł się, kiedy to zobaczył. Wpadł na działkę sąsiada i nie bacząc na jego protesty, odciął wisielca.
Moore miał teraz ochotę zrobić to samo: wdrapać się na drzewo i strącić zwisający mech.
Wsiadł jednak do samochodu i wrócił do hotelu.
Detektyw Mark Singer postawił na stole kartonowe pudło i otrzepał ręce z kurzu.
– To już ostatnie. Zajęło nam to cały weekend, ale mamy wszystko.
Moore spojrzał na kilkanaście stojących rzędem pudeł z materiałem dowodowym i stwierdził:
– Powinienem przynieść śpiwór i zamieszkać tutaj.
Singer roześmiał się.
– Dobry pomysł, skoro zamierza pan przejrzeć te wszystkie papiery. Nie wolno niczego wynosić z budynku, jasne? Fotokopiarkę znajdzie pan w głębi korytarza. Proszę tylko wpisać swoje nazwisko i nazwę agencji. Łazienka jest tam. W biurze są na ogół pączki i kawa. Jeśli chciałby się pan poczęstować, dobrze byłoby wrzucić do słoika parę dolców. – Singer mówił to wszystko z uśmiechem, ale Moore słyszał w jego wypowiadanych z miękkim południowym akcentem słowach przestrogę: Mamy tu swoje zasady i nawet wy, ważniacy z Bostonu, musicie ich przestrzegać.
Catherine nie darzyła sympatią tego policjanta i Moore rozumiał dlaczego. Singer, nie mający jeszcze czterdziestki, był muskularnym, ambitnym facetem, który źle znosił krytykę. W stadzie wilków mógł być tylko jeden przywódca i na razie Moore pozwalał mu pełnić tę rolę.
– W tych czterech pudłach są akta dotyczące śledztwa – wyjaśnił Singer. – Może zechce pan od nich zacząć. Tu mamy materiały uzupełniające. – Szedł wzdłuż stołu, pokazując kolejne pudła. – A tutaj dokumenty z Atlanty na temat Dory Ciccone. Same fotokopie.
– Oryginały ma policja w Atlancie?
Singer skinął głową.
– Była pierwszą ofiarą Capry. Jedyną, którą zabił tam.
– Skoro to fotokopie, czy mogę przejrzeć je w hotelu?
– Byle tylko wróciły. – Singer westchnął, patrząc na pudła. – Nie wiem, czego pan właściwie szuka. To zamknięta sprawa. Winę Capry potwierdziły badania kodu DNA i włókien. W czasie też wszystko się zgadza. Dora Ciccone została zamordowana w Atlancie, gdy Capra tam mieszkał. Kiedy przeniósł się do Savannah, zaczęły się tutaj zabójstwa kobiet. Zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu.
– Nie wątpiłem ani przez chwilę w jego winę.
– Więc po co pan się w tym grzebie? Te akta mają po trzy, cztery lata.
Moore słyszał niepokój w głosie Singera i wiedział, że musi postępować bardzo dyplomatycznie. Jeśli da do zrozumienia, że detektyw popełnił błędy w dochodzeniu, że przeoczył istotny fakt, iż Capra miał wspólnika, zniknie nadzieja na pomoc ze strony policji w Savannah.
Moore wybrał odpowiedź, która nie mogła Singera urazić.
– Przypuszczamy, że Capra ma naśladowcę – oznajmił. – Sprawca z Bostonu bierze chyba z niego wzór. Z zadziwiającą dokładnością odtwarza jego zbrodnie.
– Skąd zna szczegóły?
– Mogli ze sobą korespondować, gdy Capra jeszcze żył.
Singer jakby się rozluźnił. Nawet zaczął się śmiać.
Читать дальше