Przeszedł z sypialni do salonu i usiadł na kanapie. Wpadające przez okno promienie popołudniowego słońca raziły go w oczy. Przetarł je i ukrył twarz w dłoniach z poczuciem winy, że przez cały dzień nie myślał o Mary. Wstydził się z tego powodu. Poczuł jeszcze większy wstyd, gdy uniósł głowę i zobaczywszy Catherine, natychmiast zapomniał o zmarłej żonie. Pomyślał, że nie spotkał nigdy równie pięknej kobiety.
I równie odważnej.
– Niczego nie brakuje – oznajmiła. – Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Na pewno chce pani tutaj zostać? Chętnie zawiozę panią do hotelu.
Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Złociste promienie zachodzącego słońca oświetliły jej profil.
– Od dwóch lat żyję w strachu. Zamykam się przed światem, sprawdzam ciągle, czy ktoś nie stoi za drzwiami albo w szafie. Mam już tego dość. – Spojrzała na niego. – Chcę wrócić do normalnego życia. Tym razem nie pozwolę mu wygrać.
Powiedziała „tym razem”, jakby chodziło o bitwę w długotrwałej wojnie. Jakby Chirurg i Andrew Capra stali się jedną osobą, którą udało jej się poskromić przed dwoma laty, ale nie pokonać naprawdę. Capra i Chirurg. Dwie głowy tej samej hydry.
– Powiedział pan, że pod domem będzie stał w nocy radiowóz?
– Tak.
– Może mi pan to zagwarantować?
– Oczywiście.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, zdobywając się na uśmiech, który był aktem odwagi.
– A więc nie mam się czym przejmować, prawda?
Poczucie winy sprawiło, że pojechał tego wieczoru do Newton, zamiast wrócić prosto do domu. Był poruszony tym, jakie wrażenie zrobiła na nim Catherine Cordell i jak całkowicie zawładnęła jego myślami. Przez półtora roku od śmierci Mary żył jak mnich, nie interesując się w ogóle kobietami, ogarnięty żałobą. Nie wiedział, jak poradzić sobie z tą nową iskrą namiętności. Wiedział jedynie, że – zważywszy na sytuację – postępuje niewłaściwie. Jest nielojalny wobec kobiety, którą kochał.
Pojechał więc do Newton, by wszystko naprawić. Żeby uspokoić sumienie.
Wszedł na dziedziniec z bukietem stokrotek w ręku, zamykając za sobą żelazną furtkę. Pomyślał, że niesie drewno do lasu, rozglądając się po ogrodzie, który zasnuwały już wieczorne cienie. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżał, na niewielkiej działce rosło coraz więcej kwiatów. Winorośl i róże pięły się również po ścianie domu, więc ogród zdawał się sięgać aż do nieba. Czuł się niemal zażenowany, że przynosi skromne stokrotki. Były to jednak ulubione kwiaty Mary i miał zwyczaj zawsze je dla niej kupować. Kochała ich radosną prostotę, ich białe płatki wokół żółtych słoneczek, ich zapach – nie słodki i intensywny, jak w przypadku innych kwiatów, lecz ostry. Z charakterem. Lubiła je za to, że zakwitają w szczerym polu i przy drogach, udowadniając, że prawdziwe piękno jest spontaniczne i nieujarzmione.
Jak sama Mary.
Nacisnął dzwonek. Po chwili drzwi otworzyły się szeroko i zobaczył uśmiechniętą twarz kobiety, tak podobnej do Mary, że poczuł bolesny skurcz. Rosę Connelly miała niebieskie oczy i okrągłe policzki swojej córki i pomimo jej siwych włosów i zmarszczek nie można było żywić wątpliwości, że jest matką Mary.
– Co za miła niespodzianka, Thomas! – powiedziała. – Dawno cię nie widziałam.
– Przepraszam, Rosę. Brak mi ostatnio czasu. Nieraz nie wiem, jaki jest dzień tygodnia.
– Słyszałam w telewizji o tych zabójstwach. Co za koszmar!
Wszedł do domu i wręczył jej stokrotki.
– Co prawda, masz już chyba dość kwiatów… – stwierdził z przekąsem.
– Nigdy nie jest ich za dużo. Wiesz, jak kocham stokrotki.
Napijesz się mrożonej herbaty?
– Chętnie, dziękuję.
Usiedli w salonie, popijając herbatę. Była słodka i aromatyczna, taka, jaką pito w Karolinie Południowej, skąd Rosę pochodziła. Nie smakowała zupełnie jak gorzki napój z Nowej Anglii, który Moore znał z dzieciństwa. Pokój także był słodki i beznadziejnie staroświecki jak na bostońskie standardy, przeładowany perkalem i ozdóbkami. Ale jakże przypominał mu Mary! Była tam wszechobecna. Na ścianach wisiały jej zdjęcia, a półki zdobiły trofea z zawodów pływackich. W salonie stał fortepian, na którym grała jako dziecko. Duch tego dziecka był nadal obecny w domu, w którym się wychowała. Rosę, strażniczka płomienia, była tak podobna do swej córki, że Moore odnosił czasem wrażenie, jakby to Mary patrzyła na niego swymi niebieskimi oczami.
– Wyglądasz na zmęczonego – stwierdziła.
– Czyżby?
– Nie miałeś urlopu, prawda?
– Odwołali mnie. Byłem już w samochodzie. Wybierałem się do Maine, z wędkami w bagażniku. Kupiłem nowy sprzęt. – Westchnął ciężko. – Brakuje mi jeziora. To jedyne, za czym tęsknię przez cały rok.
Mary dzieliła jego tęsknoty. Spojrzał na trofea na półce. Była dzielną syrenką, która chętnie spędziłaby życie w wodzie, gdyby urodziła się ze skrzelami. Pamiętał, z jaką łatwością przepłynęła kiedyś w poprzek jezioro. I jak w hospicjum jej silne ramiona przypominały uschnięte gałązki.
– Kiedy wyjaśnicie tę sprawę, możesz jeszcze pojechać nad jezioro – stwierdziła Rosę.
– Nie wiem, czy potrafimy.
– Skąd ten pesymizm? To do ciebie niepodobne.
– Mamy do czynienia z nietypowym przestępstwem. Rosę. Popełnionym przez człowieka, którego nie jestem w stanie zrozumieć.
– Zawsze ci się udawało.
– Zawsze? – Pokręcił głową z uśmiechem. – Przeceniasz mnie.
– To słowa Mary. Lubiła się tobą przechwalać i powtarzała: „On złapie w końcu, kogo trzeba”. Ale jakim kosztem? – pomyślał, przestając się uśmiechać. Przypomniał sobie noce spędzone poza domem w miejscach zbrodni, stracone kolacje, weekendy, podczas których absorbowała go tylko praca. A Mary cierpliwie na niego czekała. Gdybym mógł przeżyć na nowo choćby jeden dzień, spędziłbym z tobą każdą chwilę, obejmując cię w łóżku i szepcząc ci do ucha czułe słówka pod ciepłą pościelą, pomyślał. Bóg jednak nie daje nam powtórnych szans.
– Była taka z ciebie dumna – powiedziała Rosę.
– A ja z niej.
– Spędziliście razem dwadzieścia pięknych lat. Mało kto otrzymał od losu tyle szczęścia.
– Jestem zachłanny, Rosę. Chciałem więcej.
– I wściekasz się, że los cię tego pozbawił.
– Właśnie. Jestem zły, że to akurat ona musiała mieć tętniaka. Że nie mogli jej uratować. Szlag mnie trafia, że… – Urwał, biorąc głęboki oddech. – Przepraszam. Źle to znoszę. Wszystko jest teraz takie trudne.
– Dla nas obojga – powiedziała cicho.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Oczywiście, że wdowie, która straciła jedyną córkę, musiało być nawet ciężej niż jemu. Zastanawiał się, czyby mu wybaczyła, gdyby powtórnie się ożenił. Czy uznałaby, że dopuścił się zdrady? Że złożył głęboko do grobu pamięć o Mary?
Stwierdziwszy nagle, że nie wytrzymuje jej spojrzenia, od-Wrócił głowę z poczuciem winy. Podobnie czuł się tego popołudnia, gdy widok Catherine Cordell nieomylnie wzbudził w nim pożądanie.
Odstawił pustą filiżankę i wstał.
– Powinienem już iść.
– Wracasz do pracy?
– Nie odpocznę, dopóki go nie złapiemy.
Odprowadziła go do wyjścia i stała w progu, gdy podążał przez ogródek do frontowej furtki. Odwróciwszy się, powiedział:
– Zamknij dokładnie drzwi, Rosę.
– Och, zawsze mi to powtarzasz.
– Nie bez powodu. – Szczególnie dziś, pomyślał, machając jej ręką na pożegnanie.
Читать дальше