– Susan powiedziała, że jestem pełen gniewu.
– Susan?
– Moja dziewczyna. To znaczy była dziewczyna. Kiedy dziś rozmawialiśmy… powiedziała, że celowo rozmieniam się na drobne. Że kurczowo trzymam się swojego gniewu. Że go potrzebuję.
– A jest tak?
– Jestem zdeterminowany. – Podniósł głos, mówił jak w gorączce. – Co w tym złego? Świat potrzebuje policjantów, ludzi takich jak ja, przyczajonych na dachach z karabinami o dużym zasięgu. Gdyby nie ja, Catherine Gagnon i jej syn mogli zginąć. Czy to nic nie znaczy?
Elizabeth nie odpowiedziała.
– To nie fair. Reszta świata oczekuje od nas, żebyśmy byli wszechwiedzący. Ale ja jestem tylko człowiekiem. Staram się, jak umiem. Nie, nie pamiętałem Gagnonów, a nawet gdyby, to co ja mogłem wiedzieć o nich i o ich małżeństwie? Mogłem tylko zareagować na to, co zobaczyłem, a zobaczyłem człowieka mierzącego z pistoletu do żony i dziecka. Nie jestem mordercą, do cholery. Musiałem go zabić!
Elizabeth nadal milczała.
– Co by było, gdybym zwlekał? Gdybym patrzył i nic nie robił? Mógł zabić żonę. I syna. To też byłaby moja wina. Jeśli strzelisz, masz przesrane, jeśli nie strzelisz, też masz przesrane. Które rozwiązanie jest lepsze? Skąd, do cholery, mam wiedzieć, co robić? Miał pistolet w ręku. Mierzył do żony. I nagle zrobił taką minę… widziałem ją już wiele razy. O mój Boże, widziałem ją zbyt wiele razy, a dość mam widoku cudzego cierpienia. Tyle krwi… tyle krwi…
Głos mu się załamał. Jego ramionami wstrząsnął gwałtowny szloch. Odwrócił się, zawstydzony swoim wybuchem. Wymacał oparcie krzesła i przytrzymał się, by nie upaść.
Elizabeth nie wstała. Nie podeszła do niego. Siedziała tylko i czekała, aż da upust uczuciom, które dusił w sobie przez trzydzieści sześć lat. Potrzebował tego.
Otarł policzki grzbietem dłoni.
– Jestem zmęczony – powiedział chrapliwie, jakby przepraszał, czy próbował się usprawiedliwić.
– Wiem.
– Muszę się przespać.
– To prawda.
– Jutro mam ciężki dzień.
– To niewłaściwy moment na podejmowanie ważnych decyzji – powiedziała szczerze.
Parsknął śmiechem,
– Myślisz, że sędziego Gagnona to obchodzi?
– Nie mógłbyś oderwać się od tego wszystkiego, Bobby? Zrobić sobie krótką przerwę?
– Nie, dopóki prokuratura prowadzi dochodzenie. Poza tym za dużo się dzieje.
– No dobrze, Bobby. W takim razie usiądź. Bo jest jeszcze jeden temat, który musimy omówić. Musimy porozmawiać o Catherine Gagnon.
Catherine i Nathan stali w holu hotelu Ritz. Wiedziała, że muszą dziwnie wyglądać. Kobieta z małym dzieckiem, bez bagażu, meldująca się w hotelu w środku nocy. Miała to gdzieś. Nathan dosłownie trząsł się w jej ramionach, z jego szeroko otwartych oczu i pobladłej twarzy wyzierał strach. Zapalenie trzustki, pomyślała. Albo infekcja, bóle klatki piersiowej czy Bóg raczy wiedzieć co. Stres zawsze go osłabia.
Nieporadnie próbowała postawić torebkę na blacie, trzymając Nathana na rękach. Wreszcie przyszedł recepcjonista, zaskoczony widokiem gości o tej porze.
– Słucham?
– Chciałabym dostać pokój. Dla niepalących. Wszystko jedno który.
Mężczyzna uniósł brew, ale nic nie powiedział.
Po wciśnięciu kilku klawiszy stwierdził, że mają wolny pokój. Z podwójnym łóżkiem, dla niepalących. Czy wstawić łóżko dla dziecka?
Nie, nie trzeba, ale przydałaby się szczoteczka, pasta do zębów i trzy dodatkowe lampy. Wszystko jedno jakie, niech przyniosą pierwsze lepsze.
Wyjęła kartę kredytową. Recepcjonista przesunął ją przez czytnik.
– Hm… ma pani jakieś dokumenty?
Catherine głaskała Nathana po plecach, próbując go uspokoić.
– Słucham?
– Dokumenty. Na przykład prawo jazdy. Takie są przepisy. Catherine, zdziwiona, posłusznie wyjęła z torebki prawo jazdy. Recepcjonista długo patrzył na jej zdjęcie, a potem na nią.
– Czy wie pani, że zgłoszono kradzież tej karty kredytowej?
– Coo?
– Proszę pani, nie mogę przyjąć tej karty.
Catherine patrzyła na niego, jakby nie rozumiała ani jednego słowa. Była zmęczona i przerażona, miała już tego wszystkiego dość. Chciała dostać pokój. Piękny pokój w drogim hotelu, gdzie nie mogło spotkać jej nic złego. Jeśli będzie otoczona przez marmurowe płytki, jedwabne zasłony i puchowe poduszki, potwory jej nie znajdą. Będą z Nathanem bezpieczni.
– Może pani mąż… – zasugerował recepcjonista uprzejmie.
– Tak, tak, to prawda – mruknęła. – Niedawno zgubił kartę. Nie wiedziałam, że obie zostaną zastrzeżone.
Wiedziała jednak, że Jimmy nie miał z tym nic wspólnego. Taka finezja to nie w jego stylu. To jej teść. James. „Od tej pory życie będzie dla ciebie koszmarem…”
– Ma pani może inną kartę? – spytał recepcjonista.
– Chwileczkę… – Otworzyła portfel i spojrzała pustym wzrokiem na swoją kolekcję kart. American Express i jeszcze dwie platynowe. Mogła mu je dać, ale wiedziała już, jak się to skończy. James nie przeoczyłby żadnego szczegółu. Im więcej kart zostanie odrzuconych, tym bardziej recepcjonista będzie podejrzliwy.
Sprawdziła, ile ma gotówki. Sto pięćdziesiąt dolarów. Na pokój w Ritzu nie starczy.
Spróbowała jeszcze raz, z nadzieją, że w jej głosie nie słychać desperacji.
– Mieszkam niedaleko stąd, w prawie jazdy ma pan adres. Niestety, dziś wieczorem w moim domu zdarzył się tragiczny wypadek i mój syn nie może tam zostać. Musimy gdzieś się przechować przez te kilka godzin. Nie mam innych kart kredytowych, ale daję słowo, że jutro przyniosę panu czek.
– Proszę pani, bez karty kredytowej nie możemy wynająć pokoju.
– Proszę – szepnęła. Bądź seksowna, powiedziała sobie. Trzepocz powiekami, w końcu to młody chłopak, na pewno samotny, skoro pracuje o tej porze. Ale była zbyt zmęczona, zbyt świadoma ciężaru syna, którego trzymała na rękach.
„Mam wielką władzę… Nawet sobie nie wyobrażasz…”
– Przykro mi, proszę pani.
– On ma dopiero cztery lata.
– Przykro mi. Może poprosi pani o pomoc kogoś z rodziny? Odwróciła się. Nie chciała, by ten obcy człowiek widział, jak płacze. Idąc przez lobby, zobaczyła bankomat. W rozpaczy wyjęła kartę bankomatową. Włożyła ją do otworu, wprowadziła PIN.
Na ekranie pojawił się napis: „Prosimy skontaktować się z najbliższym oddziałem banku. Dziękujemy”.
Bankomat wypluł kartę. To koniec. Nie ma gotówki, nie ma kart. Choć próbowała przewidzieć wszystkie jego posunięcia, teść ją przechytrzył. Jak daleko mogła uciec ze stu pięćdziesięcioma dolarami?
Odetchnęła głęboko. Przez chwilę słyszała gdzieś głęboko w duszy cichy głos: Oddaj mu Nathana. Jeśli dobrze to rozegrasz, może James nawet wypisze ci czek. Nie, lepiej niech da gotówkę. Albo zrobi przelew. Ile wart jest jej syn? Sto, dwieście tysięcy, milion dolarów?
Wystarczająco dużo, by przez resztę życia pławić się w luksusie? By odpędzić ten potworny, wyniszczający strach?
Ręce Nathana na jej szyi. Jego głowa na jej ramieniu.
Nie jest dobrą matką. Policja nie myliła się co do niej aż tak bardzo, jakby tego chciała. Nie potrafiła kochać tak jak inni. Nie wiedziała, jak czuć to, co czują inni. Trafiła do tej jamy jako szczęśliwa mała dziewczynka; wyszła z niej pusta, zamknięta w swojej skorupie. Nie jest normalna; po prostu próbuje naśladować normalność, jaką wyczuwa u innych.
Dlatego znalazła sobie męża i urodziła dziecko.
A teraz proszę, ma trzydzieści sześć lat, a nadal boi się ciemności.
Читать дальше