Prudence doskonale się sprawdziła. Była cicha, pracowita, dyskretna. Nie, nie sprawiała wrażenia poruszonej tym, co spotkało Jimmy’ego. Czy wydało jej się to dziwne? Cóż, Brytyjczycy słyną z rezerwy.
Prudence bardziej niepokoiła się o stan zdrowia Nathana. I słusznie.
Czy odwiedzała Nathana w szpitalu? Nie. Nathan leżał na oddziale intensywnej terapii, gdzie wpuszczano tylko członków rodziny.
Nathan był w szpitalu przez dwa dni. Co robiła Prudence w tym czasie? Jej pracodawca nie żył, jej podopieczny leżał na oddziale intensywnej terapii. Co robiła Prudence?
Catherine zawahała się po raz pierwszy. Nie wiedziała.
Czy widziała się z Prudence? Raczej nie. Często wychodziła, była przy Nathanie.
Czy rozmawiała z Prudence? Krótko.
A więc Prudence tak naprawdę mogła być bardzo poruszona śmiercią Jimmy’ego. Może bała się zostać sama w domu, w którym zginął człowiek? Może nawet potajemnie kochała się w Jimmym? Był charyzmatyczny, czarujący, przystojny. A może usłyszała to i owo. Taka cicha, dyskretna dziewczyna. Może wiedziała więcej o tym, co stało się w czwartek, niż mówiła, i to nie dawało jej spokoju?
– Do tego stopnia – powiedziała Catherine cicho – by skręcić sobie kark?
Bobby wręcz słyszał, jak D.D: klnie w duchu. Tego wieczoru napisze raport, w którym nie przedstawi go w korzystnym świetle. A wraz z nią straci ostatnich sojuszników w policji.
Izolacja, pomyślał. Jego i Catherine. Chciał wierzyć, że to skutek jego własnych decyzji. A może sędzia Gagnon naprawdę jest taki dobry?
Przesłuchanie się skończyło. D.D. nie miała więcej pytań, a Catherine nic do dodania.
D.D. wypadła z pokoju jeszcze bardziej nachmurzona niż przed wejściem. Bobby nawet nie próbował jej przepraszać.
Podszedł do niej, kiedy ruszyła do wyjścia.
– Spierdalaj, Bobby… – syknęła.
– Wiem, co wiąże ze sobą te zabójstwa – powiedział. I chociaż nie zamierzała go o nic pytać, dodał: – Morderca obezwładnił dorosłego mężczyznę i skręcił kark młodej dziewczynie. Stąd wniosek, że musi być rosły i silny.
– Przez nią zacząłeś myśleć kutasem – wycedziła D.D. z furią. – Tak ci namieszała w głowie, że nie wiesz, co dla ciebie dobre. To zaskakujące, Bobby. Kto jak kto, ale ty powinieneś mieć więcej rozsądku. Cóż, ciesz się seksem, póki możesz, bo to koniec twojej kariery.
Druga w nocy. Wszyscy smacznie śpią. Panu Bosu też chce się spać. Niestety, Figlarz nie pozwala mu zasnąć. Wyje w łazience i drapie w drzwi. W pierwszej chwili pan Bosu pomyślał, srać na to. To dopiero jego druga noc w prawdziwym łóżku, w prawdziwej pościeli, na litość boską. Może wyciągnąć ręce i nogi. Może wcisnąć głowę w materac i nie czuć smrodu szczyn. Jeszcze tego brakuje, żeby wstawał z powodu jakiegoś marudzącego psa.
Rozsądek podpowiedział mu jednak, że tej nocy i tak nie zmruży oka. Co mu szkodzi zająć się psem. Kto by się spodziewał, że jak już wyjdzie na wolność, nie będzie mógł znieść ciszy?
Życie jest takie niesprawiedliwe.
Wstał. Włożył spodnie, za które dał pięćset dolców. Otworzył drzwi łazienki. Figlarz wskoczył mu na ręce, radośnie merdając ogonem i liżąc go po brodzie.
– No dobrze, już dobrze. – Próbował przybrać szorstki ton.
Figlarz wycałował go po twarzy i ponury nastrój ulotnił się bez śladu. Cóż, przez dwadzieścia pięć lat wyspał się za wszystkie czasy. Teraz jest wolnym człowiekiem i może pobawić się ze swoim psem.
– No to idziemy na spacer. – Założył psu smycz i ruszył do drzwi. Tę noc spędził w Hampton Inn, wygodnym, ale nierzucającym się w oczy motelu. Mógł uchodzić za jednego z wielu gości bawiących tu przejazdem. Dziś tu, jutro tam, komu by się chciało go pamiętać.
Figlarz znalazł na parkingu duży krzak, uniósł łapę i puścił zaskakująco silny strumień. O tej porze wokół nie było żywej duszy. A co tam. Pan Bosu rozpiął rozporek i dołączył do niego. Człowiek i jego pies, sikający razem. Od razu poczuł się lepiej.
I dobrze, bo ma za sobą smutny wieczór.
To nie był udany dzień. Niby zrobił swoje, ale… nie czuł satysfakcji. Znalazł dziewczynę. Zobaczył ją, kiedy wyszła z mieszkania, którego adres dostał. Zrównał się z nią i wykorzystując psa, nawiązał rozmowę. Wszystko poszło gładko, tyle że…
Po pierwsze, jego nowe ciuchy nie zrobiły na niej wrażenia. Nie zauważył w jej oczach najmniejszego śladu zainteresowania. Trochę go to wkurzyło. W końcu wyglądał całkiem nieźle. Wystarczająco dobrze, by jakaś babka, którą widział pierwszy raz w życiu, zgodziła się pójść z nim na kolację. A ta dziewucha, żadna piękność, wyraźnie go ignorowała.
Poklepała Figlarza po łbie i ruszyła dalej.
Przyspieszył kroku, by ją dogonić. Zdenerwowany, zbity z tropu, musiał szybko coś wymyślić. Jak człowiek przesiedzi dwadzieścia pięć lat w więzieniu, to ma potem kłopoty z improwizacją. Pan Bosu potrafił być sprytny. Ba, nawet genialny. Tyle że na ogół miał cały dzień, by się odpowiednio przygotować.
A teraz ta głupia krowa go olała. Nie mógł robić sceny, ale nie mógł też jej puścić. Przecież jeśli znów się na niego natknie, nie uwierzy, że to zbieg okoliczności. Nie, nie miał wyjścia. Wybrał strategię i musiał być konsekwentny.
Na środku ulicy doznał olśnienia. Kogo najlepiej zna i kocha? Dzieci. Kogo niania zna najlepiej i kocha? Dzieci. Zaczął pleść coś o swoich dwóch i dwóch dziesiątych dziecka i braku dobrych opiekunek. Strzał w dziesiątkę. Od razu nastawiła uszu.
Okazało się, że Prudence Walker szuka nowego pracodawcy. Co ciekawe, rodzina, dla której teraz pracuje, wydaje jej się „trochę straszna”. Wychodzi na to, że opiekunki nie lubią domów, w których głowa rodziny straszy pistoletem żonę i dziecko, a zaraz potem dostaje kulkę.
Nie żeby to była wielka strata. Facet ją obmacywał i po pijaku bił rodzinę. Kompletny nieudacznik. Ale za to nadziany, co tłumaczyło, dlaczego miał dom w Back Bay, podczas gdy inni nieudacznicy trafiali do więzienia. Życie jest niesprawiedliwe, ple, ple, ple…
Pan Bosu miał dość słuchania o panu domu. Chciał dowiedzieć się czegoś o jego żonie. O Catherine…
Z tej to niezłe ziółko, mówiła niania. Kto to widział, żeby kobieta w jej wieku chodziła na tak wysokich obcasach. (Pani Gagnon jest piękna, przetłumaczył sobie jej słowa pan Bosu, piękniejsza od młodej niani i zdecydowanie bardziej seksowna).
I tyle tych zasad. Chłopiec nie może jeść tego, musi jeść tamto. „Biedak jest leciutki jak źdźbło trawy – terkotała niania. – Powinna cieszyć się, cokolwiek weźmie do ust”.
Pan Bosu pokiwał głową ze zrozumieniem. Miał wielką ochotę spytać, czy karmi go tylko chlebem i wodą. A jeśli tak, to czy jest to biały chleb pszenny? Powstrzymał się jednak. Takie rzeczy nie powinny go interesować.
Niania mówiła dalej. Pani domu jest zimna i arogancka. Ciągle zadziera nosa, myśli o sobie Bóg wie co. Nie pracuje, nie zajmuje się domem ani dzieckiem, przepada na całe dni. Pewnie chodzi do kochanków.
Kiwał głową z ożywieniem. Nie ciągnął jej już za język, wystarczało „ach, tak” i „och, niewypowiadane współczującym tonem. Dziewczyna rozkręciła się, najwyraźniej za długo dusiła to wszystko w sobie. Nawet nie musiał jej specjalnie zachęcać, by wracała do tematu tej okropnej kobiety, która tak strasznie traktuje swojego biednego, biednego synka.
I nagle wróciło stare, dobrze mu znane uczucie. Słońce świeciło. Figlarz brykał. Szli we dwoje sprężystym krokiem, a on czuł, jak wyostrzają mu się zmysły; wszystko widział jak w zwolnionym tempie, świat stał się surrealistyczny. Pan Bosu krążył po miejskiej dżungli. Powoli, dostojnie zbliżał się do swojej ofiary.
Читать дальше