– Jesteś urodzonym strzelcem.
– Na to wygląda. – Mówiąc to, poczuł się nieswojo. Zaczął się pospiesznie tłumaczyć: – Snajper nie jest tylko od strzelania. Oficjalna nazwa mojej funkcji to snajper obserwator.
– To znaczy?
Nachylił się i rozłożył dłonie.
– No dobra, raz w miesiącu ćwiczę na strzelnicy, żeby być w formie. Ale w czasie akcji w terenie prawdopodobieństwo, że będę musiał oddać strzał, jest jak jeden do tysiąca, może nawet do miliona. Ćwiczę, by być w gotowości. Jednak na co dzień moim zajęciem jest obserwacja. Snajperzy są zwiadowcami. Przez celowniki i lornetki widzimy to, czego nie widzi nikt inny. Sprawdzamy, ile osób jest na miejscu zdarzenia, jak są ubrane, co robią. Jesteśmy oczami oddziału.
– I przygotowujecie się do tego?
– Bez przerwy. Gry KIMŚ i tak dalej.
– KIMŚ?
– Tak. Nie pamiętam, skąd taka nazwa. Od tytułu powieści Rudyarda Kiplinga czy może skrót. Sprowadza się to do ćwiczenia zmysłu obserwacji. Wychodzisz w teren i masz minutę na to, by zobaczyć dziesięć rzeczy i potem dokładnie je opisać. – Wskazał puszkę po coli. – Widzę jedną zgniecioną puszkę, wygląda na nową, jest czerwonobiała, prawdopodobnie po coca-coli… – Przechylił ją na bok. – I prawdopodobnie pusta. Albo: widzę coś, co wygląda jak kawałek drutu, długości około pół metra, z zieloną izolacją. Na końcu jest rozcięty i widać brudny mosiężny rdzeń. Coś w tym stylu.
Popatrzyła na niego w zamyśleniu.
– A więc szkolą cię tak, żeby nic nie uszło twojej uwagi. Czy na co dzień nie dostajesz od tego kręćka? To chyba męczące, zwracać uwagę na wszystkie nieistotne szczegóły.
Skrzywił się i wzruszył ramionami.
– Susan powiedziałaby, że na nic nie zwracam uwagi. Kiedy ostatnio skróciła włosy, zauważyłem to po dwóch dniach.
– A kim jest Susan?
– Moją dziewczyną. – Ugryzł się w język. – Byłą dziewczyną.
– Wspominałeś o niej w piątek. Zdaje się, że mówiłeś, że wszystko jest w porządku.
– Kłamałem.
– Kłamałeś?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo dopiero co cię poznałem. Bo czułem się niezręcznie. Bo… sama sobie odpowiedz. Każdy facet czasem kłamie – dodał z uśmiechem.
Doktor Lane jednak nie było do śmiechu.
– To co zaszło między tobą a Susan?
– Nie wiem.
– Odeszła?
– Nie. – Westchnął, zaczerpnął powietrza. – Ja odszedłem.
– Ty? Chwila, moment. W ogóle nie rozmawiałeś ze swoją dziewczyną o tym, co się stało?
– Nie.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
– Gówno prawda. Jesteś inteligentnym człowiekiem, Bobby Dodge. Bardziej inteligentnym, niż to pokazujesz. Nie robisz niczego bez powodu. Dlatego powiedz: dlaczego nie porozmawiałeś z Susan? Olałeś ją?
– Nie wiem. – Ugryzł się w język. Ma rację, wie to doskonale. – Myślałem, że to będzie dla niej wstrząs. W świecie Susan policjanci to dobrzy ludzie, strzegą bezpieczeństwa i tak dalej. Nie rozwalają człowiekowi głowy na oczach jego dziecka.
– Myślałeś, że sobie z tym nie poradzi.
– Nie myślałem. Ja wiedziałem, że sobie z tym nie poradzi.
– Cóż za protekcjonalny ton.
– Spytałaś, to odpowiedziałem.
– Oczywiście. I chciałam ci tylko powiedzieć, że się mylisz.
Zamrugał nerwowo i usiadł prosto.
– Co z ciebie za lekarz, do licha?
– Taki, z którym rozmawiasz. Bobby, zadam ci teraz pytanie i chcę, żebyś dobrze zastanowił się nad odpowiedzią. Czy policjanci są dobrymi ludźmi w świecie Susan, czy w świecie Bobby’ego? Czy to w świecie Susan „nie rozwalają człowiekowi głowy”, czy w świecie Bobby’ego? Kiedyś powiedziałeś, że jesteś pełen gniewu. Ale czy nie jesteś również przerażony?
Wbił wzrok w dywan. Milczał.
– Już kilka razy wspomniałeś, że zastrzeliłeś Jimmy’ego Gagnona na oczach jego syna. Wyraźnie cię to dręczy. Z kim właściwie się utożsamiasz? Z silnym ojcem umierającym na oczach dziecka czy z bezbronnym dzieckiem, które widzi śmierć najbliższej osoby?
Wciąż wpatrywał się w dywan.
– Bobby? – naciskała Elizabeth.
Wreszcie podniósł wzrok.
– Nie chcę dłużej o tym rozmawiać – powiedział.
Odezwał się dopiero, gdy włożył kurtkę i zaczął zawiązywać szalik.
– Myślisz, że podejrzenia sędziego Gagnona mogły być uzasadnione?
Elizabeth siedziała na skraju biurka recepcjonistki i patrzyła na niego nachmurzona.
– Nie mam pojęcia.
– Trudno sobie wyobrazić, by matka mogła skrzywdzić dziecko tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę.
– Zespół Münchhausena nie jest jakąś szczególnie pospolitą przypadłością ale czytałam, że co roku odnotowuje się do tysiąca dwustu nowych przypadków.
– Jakie są znaki ostrzegawcze?
– Dziecko często zapadające na choroby, których objawy nie trzymają się kupy. W jednym tygodniu tryska zdrowiem, a w następnym ciężko choruje. Rodzina, w której występowały przypadki zespołu nagłej śmierci niemowląt.
– Rozmawiałem dziś z lekarzem Nathana Gagnona – powiedział Bobby. – Nie potrafi postawić jednoznacznej diagnozy.
Elizabeth milczała przez chwilę.
– Myślisz, że to było rozsądne?
Bobby spojrzał na nią spode łba.
– Poszedłem do niego. Teraz już nieważne, czy to było rozsądne, czy nie.
– Co ty robisz, Bobby?
– Zakładam szalik.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Gagnonowie chcą mnie oskarżyć o morderstwo. Nie słyszałaś? Wykorzystali jakąś furtkę prawną, by postawić mi zarzut zabójstwa ich syna. Prawdę mówiąc, rozsądek przestał się dla mnie liczyć.
– To musi być straszne, zostać oskarżonym o morderstwo.
– Myślisz?
Nie zareagowała na jego sarkastyczny ton.
– Bobby, to, co stało się w czwartek, było potworną tragedią. Dla ciebie. Dla Gagnonów. Dla małego Nathana. Naprawdę sądzisz, że dowiesz się czegoś, co sprawi, że lżej ci będzie żyć z myślą, że zabiłeś człowieka?
Spojrzał jej w twarz. W jego ciemnoszarych oczach było coś, czego wcześniej nie widziała, coś, co sprawiło, że na chwilę straciła dech. Chłód przeniknął ją do szpiku kości.
– Dopadnę ją – powiedział cicho. – Jeśli robi krzywdę temu chłopcu, jeśli wrobiła mnie w zabójstwo męża… Catherine Gagnon może i myśli, że umie sobie radzić z mężczyznami, ale z takim jak ja jeszcze nie miała do czynienia.
Skończył wiązać szalik.
Elizabeth westchnęła ciężko i pokręciła głową. Tak wiele chciała mu jeszcze powiedzieć, wiedziała jednak, że to nic nie da. Nie był gotów jej wysłuchać. Może Bobby jeszcze tego w pełni nie zrozumiał, ale ona doskonale wiedziała, z kim utożsamiał się w noc zabójstwa, i nie był to wymachujący bronią ojciec.
– Nie jesteś odpowiedzialny za Nathana Gagnona – powiedziała cicho, ale Bobby był już za drzwiami.
Catherine pojechała prosto do szpitala. Nathan jeszcze spał, monitor pracy serca wiernie pikał, a morfina kropla po kropli spływała do cienkich żył. Pielęgniarka dyżurna miała niewiele do powiedzenia. Nathan jest pod kroplówką, temperatura spadła, ból zelżał. Może jutro będzie mógł wrócić do domu, trzeba się jeszcze skonsultować z lekarzem.
Catherine spojrzała w głąb długiego, ciemnego korytarza. Urządzenia pikały, respiratory buczały, pacjenci rzucali się niespokojnie na zasłoniętych łóżkach. Szpital nocą. Za mało pielęgniarek, za dużo obcych. Pełno ciemnych zakamarków.
– Nathan jest ciężko chory – powiedziała znowu.
Читать дальше