A w oczach Pauli zapaliło się światełko. Takie, które sugerowało, że do domu wróciła Pani Hej, Odpuść Sobie, a wiem z własnego doświadczenia, że to ktoś, komu trudno się oprzeć.
– Daj mi to – poprosiła, uśmiechając się do mnie. Kiedy to zrobiła, spostrzegłem – naprawdę po raz pierwszy – że jest nie tylko ładna, ale i ponętna.
– Po co? – Tak jakbym tego nie wiedział.
– Nazwijmy to zapłatą za wysłuchanie twojej opowieści.
– Nie wiem, czy to taki dobry…
– Bardzo dobry – odparła. Wyraźnie zapalała się do własnego pomysłu, a kiedy ludzie to robią, rzadko przyjmują do wiadomości odmowę. – Wspaniały. Postaram się, żeby przynajmniej ten kawałek wspomnień nie wrócił do ciebie, merdając ogonem. Mamy sejf w mieszkaniu. – Mówiąc to, wykonała krótką czarującą pantomimę przedstawiającą zamykanie drzwi sejfu, ustawienie kombinacji cyfrowej, a potem wyrzucenie kluczyka przez ramię
– No dobrze. To mój podarek dla ciebie – zgodziłem się i poczułem coś w rodzaju wrednego zadowolenia. Nazwijcie to głosem Pana Hej, Sama Się Przekonasz. Nie chodziło tylko o pozbycie się tego przedmiotu. Paula mi nie uwierzyła, a jakaś moja cząstka chciała, by mi wierzono, i miała o to do niej pretensję. Ta cząstka wiedziała, że oddawanie jej akrylowej kostki to absolutnie fatalny pomysł, ale mimo to cieszyła się, widząc, jak chowa ją do torebki.
– Świetnie – rzekła z werwą. – Mamusia mówi „do widzenia” i wszystko znika. Kiedy to nie wróci do ciebie w ciągu tygodnia albo dwóch… wszystko zależy od tego, jak uparta chce być twoja podświadomość… będziesz mógł zacząć oddawać pozostałe rzeczy – dodała i te słowa były dla mnie prawdziwym darem, choć wówczas tego nie wiedziałem.
– Może – odparłem i uśmiechnąłem się. Szeroki uśmiech dla nowej przyjaciółki. Szeroki uśmiech dla ślicznej mamusi. Przez cały czas myślałem jednak: sama się przekonasz.
Hej.
* * *
Przekonała się.
Trzy dni później, kiedy oglądałem Chucka Scarborough wyjaśniającego w wiadomościach o szóstej, skąd biorą się problemy komunikacyjne w mieście, zadzwonił dzwonek do drzwi. Ponieważ nikogo się nie spodziewałem, doszedłem do wniosku, że to jakaś paczka, być może nawet Rafe z czymś z FedExu. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem stojącą za nimi Paulę Robeson.
To nie była kobieta, z którą jadłem lunch. Możecie nazwać tę jej wersję Panią Hej, Czy Ta Chemioterapia Nie Jest Paskudna. Umalowała sobie lekko usta, ale poza tym nie nałożyła makijażu i jej twarz miała chory żółtawobiały odcień, z brązowofioletowymi workami pod oczyma. Nawet jeśli przeczesała szczotką włosy przed zejściem z piątego piętra, niewiele im to pomogło. Wyglądały jak wiecheć słomy i sterczały po obu stronach głowy w sposób, który w innych okolicznościach uznałbym nawet za komiczny. W dłoni, na wysokości piersi, trzymała akrylową kostkę, dzięki czemu dostrzegłem, że jej wypielęgnowane paznokcie zniknęły. Ogryzła je do żywego mięsa. I moją pierwszą myślą, niech Bóg się nade mną zlituje, było: no tak, przekonała się.
– Zabierz ją z powrotem – powiedziała, podając mi kostkę.
Zrobiłem to bez słowa.
– Nazywał się Roland Abelson? Prawda? – zapytała.
– Tak.
– Miał rude włosy.
– Tak.
– Nie był żonaty, ale płacił alimenty pewnej kobiecie w Rahway.
O tym nie wiedziałem – nie sądziłem, by wiedział o tym ktokolwiek w Light and Bell – lecz ponownie pokiwałem głową i zrobiłem to nie tylko po to, żeby podtrzymać rozmową. Byłem pewien, że się nie myli.
– Jak ona się nazywa, Paulo? – zapytałem, nie mając pojęcia, dlaczego o to pytam, jeszcze nie, wiedząc tylko, że muszę to wiedzieć.
– Tonya Gregson.
Wyglądała, jakby była w transie. Coś płonęło w jej oczach, coś tak strasznego, że bałem się w nie spojrzeć. Mimo to zapamiętałem nazwisko. Tonya Gregson, Rahway. A potem, niczym facet robiący inwentaryzację, dodałem nazwę przedmiotu: jedna akrylowa kostka z zatopioną w środku monetą.
– Próbował wpełznąć pod biurko, wiedziałeś o tym? Nie, widzę, że nie. Płonęły mu włosy i płakał. Ponieważ w tym momencie zrozumiał, że nigdy nie będzie już miał własnego katamaranu i nigdy nawet nie skosi swojego trawnika. – Wyciągnęła dłoń i dotknęła nią mojego policzka w geście tak intymnym, że byłby szokujący, gdyby nie to, że miała taką zimną rękę. – Na samym końcu oddałby każdego centa, którego miał, każdą opcję na akcje, byleby tylko skosić jeszcze raz swój trawnik. Potrafisz w to uwierzyć?
– Tak.
– Wszędzie słychać było krzyki, czuć było paliwo do samolotów, a on zrozumiał, że to jego godzina śmierci. Rozumiesz to? Rozumiesz potworność czegoś takiego?
Pokiwałem głową. Nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Mogła mi przystawić pistolet do głowy, a i tak bym się nie odezwał.
– Politycy mówią o pomnikach, odwadze i wojnach, które położą kres terroryzmowi, ale płonące włosy są apolityczne. – Paula wyszczerzyła zęby w niesamowitym uśmiechu, który chwilę później zniknął. – Próbował wczołgać się pod biurko z płonącymi włosami. Pod biurkiem była taka plastikowa rzecz, jak to się nazywa?
– Mata…
– Tak, mata, plastikowa mata. Opierał się o nią rękoma i czuł pod nimi rysy na plastiku, i czuł swąd swoich płonących włosów. Rozumiesz to?
Pokiwałem głową i zacząłem płakać. Mówiliśmy o Rolandzie Abelsonie, facecie, z którym kiedyś pracowałem. Był w dziale odpowiedzialności cywilnej i nie znałem go zbyt dobrze. Mówiliśmy sobie „cześć” i to wszystko; skąd miałem wiedzieć, że ma dzieciaka w Rahway? I gdybym nie poszedł na wagary tamtego dnia, moje włosy prawdopodobnie też zajęłyby się ogniem. Tak naprawdę nigdy tego wcześniej nie zrozumiałem.
– Nie chcę cię więcej widzieć – powiedziała i jeszcze raz wyszczerzyła zęby w uśmiechu, ale sama też zaczęła płakać. – Mam w nosie twoje problemy. Mam w nosie ten chłam, który znalazłeś. Skończyliśmy z sobą. Od tej chwili masz mnie zostawić w spokoju. – Odwróciła się, żeby odejść, lecz później ponownie na mnie spojrzała. – Zrobili to w imię Boga – powiedziała – ale nie ma żadnego Boga. Gdyby istniał jakiś Bóg, panie Staley, poraziłby ich wszystkich, kiedy siedzieli na lotniskach z kartami pokładowymi w ręku. Ale żaden Bóg tego nie zrobił. Kazano pasażerom wejść na pokład i te chuje po prostu wsiadły.
Patrzyłem, jak odchodzi do windy. Trzymała się bardzo prosto. Włosy sterczały jej po obu stronach głowy niczym u dziewczyny z gazetowego komiksu. Nie chciała się już ze mną spotykać i nie mogłem jej winić. Zamknąłem drzwi i spojrzałem na stalowego Abe Lincolna w akrylowej kostce. Wpatrywałem się w niego bardzo długo. Zastanawiałem się, jaką woń wydzielałaby jego broda, gdyby U.S. Grant wsadził w nią jedno ze swoich nigdy niegasnących cygar. Ten nieprzyjemny swąd. W telewizji ktoś wspomniał o bombowej wyprzedaży materaców w sklepach Sleepy. A potem pojawił się Len Berman i zaczął mówić o Jetsach.
* * *
Tej nocy obudziłem się o drugiej i słuchałem szepczących głosów. Nie śnili mi się wcześniej ludzie, do których należały rzeczy, nie widziałem nikogo, komu włosy zajęłyby się ogniem albo kto skakałby z okna, żeby uciec przed płonącym paliwem lotniczym, lecz dlaczego miałbym ich widzieć? Wiedziałem, kim byli, i rzeczy, które po sobie zostawili, przeznaczone były dla mnie. Pozwalając Pauli Robeson zabrać akrylową kostkę, popełniłem błąd, ale tylko dlatego, że była niewłaściwą osobą.
Читать дальше