– Kocham cię – powtórzyła chyba ze sto razy.
Na koniec zostawiła jeszcze informację, żeby po odebraniu wiadomości zadzwonił do niej do hotelu Eden au Lac.
Przez cały ten czas narastała w niej złość, jakiej nie potrafiła pohamować: sześć miesięcy! Ta banda zbirów ukradła jej sześć miesięcy. Pół roku jej życia!
Stratton i Highgate chcieli, żeby spędziła noc w bezpiecznym domu na przedmieściach Zurychu, ona jednak była stanowcza. Chciała nocować w hotelu Eden au Lac, a jeśli jej na to nie pozwolą, nie będą w niczym lepsi od bandziorów, którzy ją uprowadzili. Doszło do sporu, z którego Zoe naturalnie wyszła zwycięsko.
Teraz, kiedy volvo przejeżdżało przez plac naprzeciwko dworca kolejowego, pochyliła się do Strattona.
– Czy może pan zatrzymać się na kilka chwil? – Wskazała na Bahnhoffstrasse, główną ulicę handlową miasta. – Przez sześć miesięcy trzymano mnie w więzieniu i nie mam co na siebie włożyć.
Spojrzała na podarte spodnie.
– Nie mogę wejść do hotelu Eden au Lac w tych szmatach.
– Oczywiście. – W mroku dostrzegła jego uśmiech.
Stratton przecisnął się wąską uliczką między pieszymi. Highgate poszedł razem z nią, a Stratton krążył w pobliżu. Zakupy zajęły więcej czasu, niż planował. Po upływie niemal całej godziny, z której połowa minęła na przekonywaniu placówki American Express, że Zoe żyje i ma się nie najgorzej, wyszli wreszcie na zewnątrz. Zoe miała na sobie jaskrawo czerwoną sukienkę z dzianiny oraz nowe włoskie czółenka, a także elegancki i ciepły, wełniany płaszcz. W obu rękach dźwigała paczki zawinięte w świąteczny papier. Highgate, który niczego nie niósł na wypadek konieczności użycia broni i unieszkodliwienia potencjalnego napastnika, obserwował chodnik.
Potem Stratton ruszył do hotelu.
Zoe oparła głowę, zamknęła oczy i wyobraziła sobie twarz Setha, kiedy wróci do domu i odsłucha wiadomość. Miała nadzieję, że nie zadzwoni wcześniej, niż ona zamelduje się w hotelu. Cóż za idealne miejsce. Rozpoczną tam, gdzie los rozdzielił ich sześć miesięcy temu.
Z pewnością przyleci tu pierwszym samolotem, żeby spotkać się z nią, lecz zanim dotrze, ona dokupi jeszcze kilka nowych ciuchów i znów zrobi się na piękność, a przynajmniej dołoży wszelkich starań.
Volvo zatrzymało się na parkingu przed hotelem. Otworzyła oczy i usiadła prosto.
Portier w uniformie, na którym błyszczało więcej złotych galonów niż na mundurze rosyjskiego generała, wyciągał drogie, skórzane torby z bagażnika jakiegoś mercedesa. Podobnie ubrany szwajcar otwierał drzwi przed dżentelmenem o siwych włosach i kobietą w sobolach. Przez drzwi Zoe dostrzegła ciepłe światła oraz poruszających się niespiesznie gości, którzy nie musieli pamiętać o żadnych umówionych spotkaniach.
Do ich samochodu podszedł jakiś potężny mężczyzna. Stratton kiwnął mu na powitanie ręką.
– To jest pani główny ochroniarz, Richard Cartiere – wyjaśnił. – Jeśli cokolwiek się wydarzy, Rich zatroszczy się o ciebie. Jego sto trzydzieści kilo żywej wagi oraz doświadczenie komandosa SAS sprawią kłopoty każdemu, kto zechciałby panią skrzywdzić.
Zoe pomyślała, że człowiek ten wygląda jak ruchoma góra.
– Dobry wieczór – przywitała olbrzyma. Odpowiedział uśmiechem i nisko się ukłonił. A więc był człowiekiem czynu, a nie górnolotnego języka, pomyślała.
Wysiadła i ruszyła za Cartierem do holu, a portier ruszył pędem, by zaopiekować się jej nowo zakupioną garderobą.
Seth Ridgeway klął w duchu, kiedy taksówka zatrzymała się przed frontem hotelu Eden au Lac. Był to jedyny przyzwoity hotel w Zurychu, w którym zdołał zarezerwować noclegi. Niech to szlag.
– Przykro nam, mein Herr – słyszał w każdym kolejnym hotelu, do którego dzwonił. – Nadchodzi Boże Narodzenie. Przyjęcia, wizyty, goście przyjeżdżający z prowincji na zakupy i świętowanie. Obawiam się, że wszystkie miejsca mamy zarezerwowane na kilka następnych tygodni. Być może…
Seth za każdym razem dziękował uprzejmie, odwieszał słuchawkę i wybierał kolejny numer. Potem osobiście zaglądał do różnych hoteli. Z takim samym rezultatem. Dopiero w Schweizerhof recepcjonista okazał się najbardziej pomocny spośród wszystkich, dzwonił do kilku swoich znajomków w innych hotelach i w końcu znalazł mu pokój.
– To hotel Eden au Lac – oznajmił z dumą. – Bardzo wytworny hotel, chociaż jest nieco oddalony od centrum handlowego. Z tego właśnie powodu udało mi się znaleźć tam wolny pokój dla pana.
Seth usiłował przywołać na twarz wyraz entuzjazmu, nie chcąc sprawić przykrości uprzejmemu recepcjoniście, wsunął mu do ręki sowity napiwek, po czym wyszedł do czekającej na niego taksówki.
Chcąc odsunąć w czasie nieunikniony moment wejścia do hotelu, w którym nie chciał przecież nocować, Seth zaprosił taksówkarza na kolację. Licznik w taksówce nie przestawał bić, a Seth zapłacił za wszystko. Mężczyzna był tureckim imigrantem, który słabo mówił po niemiecku i ani trochę po angielsku. Rodzinę pozostawił w Turcji, dokąd przesyłał prawie wszystkie zarobione pieniądze. Miał żonę i siedmioro dzieci; najstarszy chłopiec liczył sobie dopiero dwanaście lat. Bardzo za nimi tęsknił. Bariera językowa sprawiła, że na tym właśnie zakończyła się ich konwersacja.
Grzebali więc sztućcami w serwowanych daniach, komunikując się gestami rąk i mimiką twarzy, wznosili nawzajem toasty, racząc się butelką Chateau Latour. Żaden z nich nie rozumiał toastów wznoszonych przez drugiego, ale obaj czuli się zaszczyceni. Posługiwali się uniwersalnym językiem samotnych przybyszy w obcym kraju, oddzielonych od tych, których kochali.
W końcu jednak Seth musiał zameldować się w hotelu, zanim personel w recepcji wynajmie wolny pokój komuś innemu.
Taksówkarz wyskoczył z auta i otworzył przed Sethem drzwi. Potem dał znak portierowi i posługując się jednym z kilku niemieckich zwrotów, które znał, poinformował odźwiernego, żeby potraktował bagaże z odpowiednią estymą. Na koniec Seth wyciągnął z portfela plik banknotów otrzymanych od Weinstock, spojrzał na licznik, pomnożył to przez dwa i wręczył zapłatę taksówkarzowi.
– Wesołych świąt.
Turek chwycił go w ramiona, ucałował w oba policzki, potem wsiadł do taksówki i odjechał.
Seth nawet nie zauważył zdziwionych spojrzeń bagażowych i portierów, odwrócił się i ruszył w stronę wejścia. Chłopiec hotelowy zaniósł bagaże do pokoju, ustawił termostat, zdjął narzutę z łóżka, potem zaprezentował barek wypełniony buteleczkami whisky i likierów oraz lodówkę, w której chłodziły się szampan, białe wino, soki owocowe oraz woda mineralna w butelkach. Boy miał na imię Klaus i mówił nienaganną angielszczyzną.
Seth wręczył mu napiwek na tyle duży, żeby młodzieniec zapamiętał go na wypadek, gdyby kiedyś zechciał poprosić go o przysługę. Przez chwilę zastanawiał się nad otwarciem butelki z sokiem pomarańczowym, potem jednak położył się na łóżku, chcąc puścić swobodne wodze myślom. Zasnął, zanim pomyślał o tym, by się rozebrać.
Daleko na południu Austrii wiatr gnał, gwiżdżąc doliną rzeki Inn i owiewał lodowatymi porywami górską rezydencję. Bale, z których zbudowano dom, grube i stare, trzeszczały i skomlały, skarżąc się przy każdym silniejszym podmuchu. Minęła godzina druga nad ranem. Światła świeciły się tylko w rzędzie okien najwyższego piętra kardynalskiej rezydencji zwanej Gniazdem. Kardynał arcybiskup Neils Braun przemierzał sypialnię miarowym krokiem, słuchając jednocześnie relacji człowieka na drugim końcu linii telefonicznej.
Читать дальше