Wrócił taksówką do hotelu, wypił kubek gorącej czekolady i dopiero wtedy wsunął się w świeżą, wykrochmaloną i czystą pościel. Zapadł w przerywany sen, w którym widział łudzi, którzy zginęli, ale każdy z nich miał jego twarz.
Następnego ranka podjął decyzję, że pojedzie do Zurychu pociągiem; nie chciał ryzykować wykrycia broni podczas kontroli na lotnisku. Poza tym pociągi trudniej jest monitorować – na dworcach nie ma bramek kontrolnych, pojedynczych kolejek przed wejściem, ani miejsc, gdzie zbierają się pasażerowie. Poza tym z pociągu łatwiej w każdej chwili wysiąść, dlatego też wybrał osobowy, który zatrzymywał się co dwadzieścia lub trzydzieści minut.
A mimo to wciąż miał wrażenie, że to jeszcze za mało zabezpieczeń.
Tylko co powinien zrobić? Trudno uciekać przed ludźmi, nie wiedząc, przed kim się ucieka. Trudno ukryć się przed niebezpieczeństwem, jeśli nie zna się oblicza zagrożenia. W jaki sposób go odnaleźli? Pytanie to wciąż nie dawało mu spokoju. Rozmowa telefoniczna na lotnisku? Niemożliwe. Nie mogli wiedzieć, iż skorzysta z telefonu.
Ktoś, kogo nie dostrzegł ani on, ani Stratton, depcze mu teraz po piętach? Mało prawdopodobne. Otoczenie jego domu w Playa Del Rey raczej nie sprzyjało zamaskowaniu się obcych. Nie była to anonimowa ulica.
Stratton? Powiadomił ludzi Strattona – tych, którzy pełnili służbę przy jego domu – że wybiera się do Amsterdamu. Ale to znaczyłoby, że…
Poczuł, jak zimny dreszcz przenika jego ciało. Czyżby człowiek Strattona lub ktoś, kogo uważał za takiego, pracuje dla innego?
Dla „Browna”?
Człowiek w Amsterdamie, którego początkowo brał za agenta od Strattona, okazał się księdzem. Ale dla kogo pracował? Dlaczego w tę sprawę zamieszany był ksiądz?
Niewielka lecz wpływowa grupa ludzi w Watykanie… rzeczy o wiele, o wiele większe, niż pan sobie wyobraża… błogosławieństwo papieża…
Ridgeway przywołał w pamięci ostatnie słowa duchownego.
Sprawy… oraz ludzie, jak pan wie, nie zawsze są takimi, jakimi się wydają… ludzie zajmujący wysokie stanowiska, zarówno w waszym rządzie jak i w moim Kościele nie zawsze są takimi, jakimi się wydają.
Kto nie był takim, jakim się wydawał? Czy Stratton nie był tym, za kogo się podawał? A może był duchownym? A może chodziło o Rebekę Weinstock? I kto właściwie był w to zamieszany? Stratton utrzymywał, że Rebekę zabili ludzie Żyrinowskiego ulokowani w strukturach KGB. Czyje zatem interesy reprezentowali? Tylko jego? Rosji?
Jesteśmy niewielką grupą, której zadaniem jest wyplenienie wszelkiego zła, politycznych walk oraz gry o władzę.
Do czego jednak potrzebny jest im obraz zapomnianego nazistowskiego artysty?
Seth kiwał z niedowierzaniem głową, a pytania goniły jedno za drugim.
Nagle Seth uświadomił sobie, że na korytarzu, tuż obok jego przedziału zatrzymał się jakiś mężczyzna. Miał około metra osiemdziesięciu wzrostu, a ubrany był w długi, wełniany płaszcz. Na tyle obszerny, że bez trudu zakryłby każdy karabin. Włosy mężczyzny były koloru jasnobrązowego, w jego twarzy nie dostrzegł nic szczególnego, poza nosem, który musiał być kiedyś złamany. Ich oczy na moment się spotkały. Mężczyzna skinął uprzejmie głową, potem odwrócił się plecami do Setha i stał w przejściu, wyglądając przez okno.
Nieco zaskoczony Seth wstał, ściągnął z półki torbę podróżną i postawił ją na siedzeniu. W myślach wciąż jeszcze odtwarzał wygląd mężczyzny. Czy skinienie głową było znakiem rozpoznania czy też jedynie dowodem uprzejmości? Czy mężczyzna znał go? Czy on sam powinien rozpoznać mężczyznę? Seth usiłował przypomnieć sobie ostatnie dni i wyodrębnić twarze ludzi, których mijał na lotnisku, na ulicach i na dworcu kolejowym. Ale twarz mężczyzny wciąż pozostawała obca.
Z tego właśnie powodu ludzi takich jak ten zawsze wybierano na zabójców albo szpiegów. Trudno ich było opisać, ich twarze trudno było zapamiętać, trudno wychwycić w tłumie. Czy to także był zabójca? Czy miał on dokończyć to, czego nie zdołali zrobić pod Los Angeles, a potem w Amsterdamie?
Seth postanowił w najmniejszym nawet stopniu nie ryzykować. Rozsunął zamek błyskawiczny torby i wyciągnął magnum. Położył broń na wierzchu, potem przymknął torbę i ponownie zagłębił się w lekturze.
Mężczyzna nie ruszał się z miejsca, ciągle stał w korytarzu z rękoma włożonymi do kieszeni. Po chwili wyciągnął jedną rękę i odpiął płaszcz. Czy sięgał po broń? Dłoń Seth pomknęła do torby i szybko znalazła magnum. Palce zacisnęły się na rękojeści, a palec wskazujący dotknął spustu.
Mężczyzna w korytarzu wyciągnął drugą rękę z kieszeni, a chwilę później zaczął się odwracać w kierunku Setha. Seth już szykował się do wyciągnięcia pistoletu, kiedy dojrzał w dłoni paczkę amerykańskich papierosów.
Mężczyzna zauważył spojrzenie Setha i uśmiechnął się. Wyciągnął rękę, częstując papierosem. Seth kiwnął głową, dziękując; czuł się po prostu głupio. Mężczyzna zapali papierosa i odszedł otoczonymi kłębami niebieskawego dymu.
Seth osunął się na siedzenie i zamknął oczy. Czuł, jak wali mu serce, a po czole spływają krople potu. Otworzył oczy i otarł czoło. Korytarz wypełniały obłoki bladoniebieskiego papierosowego dymu, niczym pozostałości po magiku, który nagle rozpłynął się w powietrzu.
Więc widział już demony tam, gdzie ich nie było.
Jezu Chryste! Stawał się paranoikiem!
Potem na moment znów znalazł się w wozie patrolowym, było ciemno, tchnęło grozą, a noc przesycona była atmosferą śmierci. Stary policyjny wyga, który siedział za kierownicą, uśmiechnął się półgębkiem.
– Posłuchaj, dzieciaku – powiedział. – Kiedy wszyscy dookoła dybią na twoje życie, pamiętaj jedynie o tym, że musisz zachowywać się jak paranoik.
Seth przypomniał sobie te słowa, lecz po raz pierwszy nie zareagował na nie uśmiechem.
Nagle pociąg szarpnął, potem jęknął i w końcu zatrzymał się na peronie.
Zoe wpatrywała się w noc spod wpół przymkniętych powiek, a George Stratton z wprawą prowadził wynajęte volvo zaśnieżonymi ulicami Zurychu. Z tyłu siedział mężczyzna, który przedstawił się jako Gordon Highgate.
Chociaż powieki ciężkie ze zmęczenia, bólu i sześciomiesięcznej udręki, opadały, była zbyt podekscytowana, by zasnąć. Wydarzenia ostatnich dwóch godzin dosłownie buzowały w jej głowie, tworząc dziwaczny kolaż kolorów i uczuć: trwogi i ekscytacji, zwycięstwa i bólu, podniecenia i nagłej paniki, gdy pojmały ją jakieś nieznane ręce. A potem były już ciemność nocy, wolność i ulga.
Zawieźli ją furgonetką do czegoś, co przypominało biuro. Tam pozwolili jej zadzwonić do Setha. Nie odbierał jednak telefonu komórkowego. Wybierała numer trzy razy i trzy razy zgłaszała się tylko poczta głosowa. Gdzie mógł się podziewać, zastanawiała się, potem uświadomiła sobie różnicę czasu – dziesięć godzin. W Los Angeles dochodziła dopiero jedenasta rano. Zadzwoniła więc do jego gabinetu na Uniwersytecie Kalifornijskim UCLA, lecz tam również nikt nie odbierał.
– Jaki dzień dzisiaj mamy? – zapytała w końcu.
– Sobota.
To oczywiste. Musiała uwolnić umysł od nawyków z okresu uwięzienia i powrócić do trybu myślenia normalnej osoby. Zapewne jest teraz na łodzi.
Lecz tam również nikt nie odebrał telefonu. Cholera! Cholera! Tak bardzo pragnęła usłyszeć jego głos. Raz jeszcze wybrała numer domowy i nagrała się na automatyczną sekretarkę.
Читать дальше