– Panie Bond – rzekł przyjacielsko Goldfinger. – Znam się doskonale nie tylko na metalach, ale na innych materiałach również. Żywię wielkie umiłowanie do wszystkiego, czemu można przypisać najwyższą, tysięczną, jak mawiamy w złotnictwie, próbę. W zestawieniu z tak wysokim stopniem czystości czy też wartości, materiał człowieczy ma próbę niezwykle niską, chociaż czasami można utrafić wyjątek, który nadaje się jedynie do najbardziej prymitywnego wykorzystania. Złota Rączka jest dobrą ilustracją tego, o co mi chodzi – zwykła, surowa glina, którą można do pewnego stopnia uformować. W ostatniej chwili moja ręka zawahała się i ocaliła… narzędzie, jakie w panu dostrzegłem, panie Bond. Narzędzie to, przyznaję, dużej wytrzymałości. Nie wykluczam, że popełniłem błąd, cofając dłoń. Jeśli tak, podejmę absolutnie wszelkie kroki, by obronić się przed konsekwencjami mego odruchu. Życie zawdzięcza pan swym własnym słowom. Sugerował pan, że oboje z panną Masterton możecie dla mnie pracować. Kiedy indziej na nic byście mi się nie przydali, ale tak się składa, że rozpoczynam akurat pewne przedsięwzięcie, w którym mógłbym, w minimalnym co prawda stopniu, wasze usługi wykorzystać. Zaryzykowałem więc. Wstrzyknięto wam odpowiednie środki uspokajające. Uregulowałem rachunki hotelowe i sprowadziłem wasze bagaże z Bergues, gdzie, jak się okazało, panna Masterton zameldowała się pod swym własnym nazwiskiem. W pańskim imieniu wysłałem telegram do Universal Export. Zaproponowano panu pracę w Kanadzie, panie Bond. Poleciał pan zapoznać się z ofertą na miejscu. Pannę Masterton zabrał pan z sobą jako sekretarkę. Szczegóły wkrótce, w liście. Telegram niezbyt jasno sformułowany, ale uspokoi pańskich zwierzchników na czas wystarczająco długi, bym was w pełni wykorzystał. (Nie uspokoi, pomyślał Bond, chyba że w treści telegramu wplotłeś pewien niewinny zwrot, który przekona M., że telegram jest autentyczny. Nie zrobiłeś tego i Secret Service już wie, że działam pod przymusem. Teraz machina ruszy i to szybko). A gdyby pomyślał pan sobie, panie Bond, że wszystkie środki ostrożności, jakie podjąłem, są niewystarczające, i że ktoś natrafi na wasz ślad, niech pan wie, iż nie obchodzi mnie już ani pańska tożsamość, ani możliwości pańskich pracodawców. Panna Masterton i pan zniknęliście na dobre. Ja również. Podobnie cały mój personel. Władze lotniska zwrócą się z pytaniami do Harkness Pavilion, do Szpitala Prezbiteriańskiego. Szpital zaś, panie Bond, nigdy nie słyszał o jakimś Goldfingerze, nigdy też nie słyszał o jego pacjentach. Ani w FBI, ani w CIA nie ma moich akt, bo nigdy nie byłem notowany. Tak, bez wątpienia, Urząd Imigracyjny dysponuje szczegółami na temat moich podróży, ponieważ na przestrzeni lat odbyłem ich wiele, lecz nic im to nie da. Jeśli natomiast chodzi o to, gdzie przebywamy obecnie – i ja, i wy – to znajdujemy się w magazynie Hi Speed Trucking Corporation, niegdyś wielce szacownego koncernu, którego jestem właścicielem, anonimowym, rzecz jasna. Magazyny te to moja tajna kwatera główna. Zostały bardzo starannie wyposażone w absolutnie wszystko, czego potrzebuję do zrealizowania przedsięwzięcia. Pannie Masterton i panu nie wolno ich opuszczać. Tutaj będziecie mieszkać, pracować i być może – choć osobiście żywię pewne wątpliwości co do inklinacji panny Masterton – kochać się.
– A na czym miałaby polegać nasza praca?
– Panie Bond… – Po raz pierwszy od czasu, gdy się spotkali, na wielkiej, zawsze pozbawionej wyrazu twarzy Goldfingera agent zauważył ślad życia, a w oczach niemal ekstazę. Jego subtelne usta ułożyły się w cienki, tchnący szczęśliwością łuk. – Panie Bond, od urodzenia jestem człowiekiem zakochanym. Kocham złoto. Kocham jego kolor, jego połysk, jego boski ciężar. Kocham gładkość złota i jego śliskość, które nauczyłem się odróżniać dotykiem do tego stopnia, że jestem w stanie oszacować próbę sztaby z dokładnością do jednego karata. Kocham też ów delikatny dźwięk, jaki ten kruszec wydaje, gdy roztapiam go w prawdziwie złoty syrop. Lecz ponad wszystko, panie Bond, kocham władzę, którą złoto daje temu, kto je posiada – czarodziejską moc panowania nad energią, zdolność do egzekwowania robocizny, możliwość spełnienia wszystkich życzeń i wszystkich zachcianek oraz, gdy trzeba, możność zakupu umysłów, ciał, nawet dusz ludzkich. Tak, panie Bond, całe życie pracowałem dla złota, a ono pracowało dla mnie i dla wszystkich przedsięwzięć, których byłem orędownikiem. – Goldfinger spojrzał poważnie na agenta. – Pytam pana, panie Bond, czy istnieje na ziemi jakaś inna substancja, która potrafi odpłacić się właścicielowi tak hojnie jak złoto?
– Wielu ludzi wzbogaciło się i sięgnęło po władzę, nie mając ani uncji. Ale rozumiem pana. Ile zdołał pan zgromadzić i co pan z tym robi?
– Posiadam ilość o wartości około dwudziestu milionów funtów szterlingów, mniej więcej tyle, ile małe państwo. Obecnie całe złoto jest w Nowym Jorku. Trzymam je tam, gdzie go potrzebuję. Mój skarb jest niczym pryzma kompostowa w ogrodzie – przesuwam go to tu, to tam, po całym świecie, i gdzie tylko go rozrzucę, tam ogród zakwita, obsypuje się kwieciem. Później zbieram owoce i ruszam dalej. Obecnie chcę, by moje złoto służyło za pożywkę dla pewnego przedsięwzięcia w Ameryce, dlatego sztabki są tutaj.
– A co pana skłania do zainteresowania się tym, a nie innym interesem? Co pana do konkretnego interesu zachęca?
– Zaangażuję się w każdy, który powiększy moje zasoby złota. Inwestuję, przemycam, kradnę. – Goldfinger otworzył dłonie w geście, który miał o czymś Bonda przekonać. – Pozwoli pan, jeszcze jedno porównanie. Historia jest niczym pociąg mknący przez czas. Ptaki i zwierzęta boją się jego łoskotu, dlatego uciekają, odlatują lub kryją się w popłochu sądząc, że uda im się zbiec. Ja jestem jak ten jastrząb wiszący nad pociągiem – musiał pan widzieć, jak one to robią, w Grecji na przykład – gotów w każdej chwili spaść z wysoka na wystraszoną ofiarę. Strach przed pociągiem, strach przed historią… Dam panu prościutki przykład. Historia stwarza człowieka, który wynajduje penicylinę. Jednocześnie historia burzy świat wojną. Tysiące ludzi umiera, tysiące boi się śmierci. Penicylina ocali im życie. Przekupiwszy odpowiednich ludzi z kręgów militarnych na Kontynencie, nabywam zapas penicyliny. Rozcieńczam ją jakimś nieszkodliwym proszkiem czy płynem i z gigantycznym zyskiem sprzedaję tym, którzy o nią błagają. Rozumie pan teraz, panie Bond? Trzeba czekać na ofiarę, obserwować ją uważnie, a później atakować. Lecz, jak wspomniałem, nie rozglądam się za interesami. Czekam, aż pęd historii wepchnie je w moje sidła.
– A ten amerykański interes? Co my mamy z tym wspólnego?
– Ten amerykański interes, panie Bond, jest interesem ostatnim. I największym. – Oczy Goldfingera stały się na powrót puste i niewidzące. Zdawały się patrzeć w jego wnętrze. Na widok tego, co ujrzał, głos zrobił mu się niski, niemal nabożny. – Człowiek dotarł na szczyt Everestu i zgłębił otchłanie mórz. Człowiek wystrzelił rakiety w przestrzeń kosmiczną, udało mu się rozszczepić atom. Ludzie robią wynalazki, opracowują projekty nowych urządzeń, tworzą rzeczy nowe w każdej dostępnej dla siebie dziedzinie i w każdej dziedzinie triumfują, biją rekordy, czynią cuda. Powiedziałem, że dzieje się tak w każdej dziedzinie, lecz jest jedna, którą wszyscy zaniedbali. Tą dziedziną jest, jak to ogólnie nazywają, przestępstwo. Tak zwane czyny przestępcze dokonywane przez jednostki – nie chodzi mi oczywiście o te idiotyczne wojny, o jakże prymitywne sposoby wzajemnego wyniszczania się – są doprawdy mikre: jakiś tam napadzik na bank, małe szachrajstwo, marne fałszerstwo. A jednak tuż obok, w zasięgu ręki, ledwie kilkaset mil stąd czeka okazja do popełnienia przestępstwa największego w historii. Scena jest przygotowana, niewyobrażalnej wartości nagroda już czeka. Tylko aktorów jeszcze brak. Lecz producent nareszcie przybył, panie Bond. – Goldfinger uniósł palec i dźgnął się w pierś. – I dobrał też obsadę. Dziś wieczór gwiazdorzy zapoznają się ze scenariuszem. Później zaczniemy próby, by za tydzień podnieść kurtynę i rozpocząć jeden, jedyny i niepowtarzalny spektakl. Gdy kurtyna opadnie, rozlegną się burzliwe oklaski, aplauz dla największej, iście mistrzowsko wyreżyserowanej choć niezbyt legalnej prapremiery. Wystawię spektakl wszechczasów, panie Bond, i świat jeszcze przez wieki całe będzie mnie oklaskiwał.
Читать дальше