Smithers zamilkł. Przez półotwarte okno wysoko za jego fotelem sączył się do gabinetu uliczny hałas. Bond zerknął ukradkiem na zegarek. Piąta. Pułkownik wstał. Wsparł się otwartymi dłońmi na blacie biurka i pochylił do przodu.
– Pięć lat strawiłem, by nabrać pewności, panie Bond. Licząc gotówkę, Goldfinger jest najbogatszym człowiekiem w Anglii. W Zurychu, w Nassau, w Panamie, w Nowym Jorku ma w sejfach sztaby złota wartości dwudziestu milionów funtów. Sztaby te, panie Bond, nie wyszły z żadnej mennicy, nie są urzędowo oznakowane, w ogóle nie są ocechowane. To sztaby, które Goldfinger wytopił sam. Poleciałem do Nassau i obejrzałem sobie złoto wartości pięciu milionów funtów. Goldfinger trzyma je w skarbcu Królewskiego Banku Kanady. Dziwne, ale jak wszyscy artyści nie umiał powstrzymać się od podpisania swoich wytworów. Trzeba do tego mikroskopu, ale na każdej sztabce widnieje wydrapana w metalu maleńka literka „Z”. To złoto, panie Bond, w każdym razie jego większość, należy do Anglii. Bank nic tu nie może zdziałać, dlatego zwracamy się do pana, żeby rozliczył się pan z Goldfingerem, żeby odzyskał pan kruszec dla Anglii. Słyszał pan o kryzysie walutowym i zawyżonych kursach bankowych? Oczywiście. Nasz kraj musi mieć to złoto. Im szybciej tym lepiej.
7. Rozmyślania za kierownicą DB III
Bond poszedł za Smithersem do windy. Kiedy czekali, Bond wyjrzał przez wysokie okno w końcu korytarza. Patrzył w głęboką studnię wewnętrznego dziedzińca Banku. Przez potrójne stalowe wrota wjechała tam wymuskana czekoladowobrązowa ciężarówka bez tabliczek z nazwą właściciela. Wyładowano z niej kartonowe, sześcienne pudła. Pudła ustawiano na taśmociągu, którego długi wąż ginął gdzieś w brzuchu Banku Anglii.
Pułkownik Smithers podszedł do Bonda.
– Piątki – rzekł krótko. – Świeży transport z drukarni w Loughton.
Nadjechała winda. Wsiedli.
– Te nowe nie szczególnie mi się podobają – powiedział agent. – Wyglądają tak, jak banknoty każdego innego kraju. Stare były najpiękniejszymi pieniędzmi w świecie.
Przecięli główny hol oświetlony teraz przyćmionym światłem i pusty.
– Fakt, zgadzam się z panem. Kłopot polega na tym, że banknoty fałszowane podczas wojny przez ten cholerny Reichsbank były na oko nie do odróżnienia. Kiedy Rosjanie zdobyli Berlin, wśród innych łupów zagarnęli matryce. Prosiliśmy Narodnyj Bank, ale odmówili zwrotu. My i Ministerstwo Skarbu zdecydowaliśmy, że sprawa jest zbyt niebezpieczna. W każdej chwili, jeśliby tylko Moskwa zechciała, mogli zalać Anglię fałszywymi pieniędzmi. Musieliśmy wycofać stare piątki. Nowe nie są co prawda zbyt ładne, ale przynajmniej piekielnie trudne do podrobienia.
Nocny strażnik wpuścił ich na schody. Na Threadneedle Street nie było prawie wcale ruchu. Nad City zapadła długa noc. Bond pożegnał się z pułkownikiem i ruszył do metra. Uprzednio nie poświęcał Bankowi Anglii zbyt wiele uwagi, ale teraz, zwiedziwszy go od środka, odkrył, że chociaż Wiekowa Dama z Threadneedle Street ma już swoje lata, nadal ma też kilka własnych, do tego ostrych zębów.
O szóstej musiał zdać raport M. Tak też i zrobił. Twarz M. nie była już promienna i różowa. Długi dzień wyrył na niej piętno, zestresował ją, skurczył. Kiedy agent wszedł do gabinetu i przysunął do biurka krzesło, zauważył, jak ogromny wysiłek musi zrobić szef, żeby rozjaśnić umysł i skoncentrować się na kolejnej sprawie, jaką niosła mu służba. M. wyprostował się w fotelu i sięgnął po fajkę.
– No? – warknął.
Bond znał fałszywą zaczepność tej szczególnej odżywki. Streszczenie historii nie zajęło mu pięciu minut. Gdy skończył, M. rzekł w zadumie:
– Załóżmy, że będziemy musieli zająć się Goldfingerem… Nie rozumiem, co to za sprawa z tym funtem, ze stawkami bankowymi, nic nie rozumiem z tych finansów, ale wszyscy zdają się podchodzić do tego cholernie poważnie. Zawsze mi się wydawało, że siła funta zależy od tego, jak ciężko wszyscy pracujemy, a nie od tego, ile mamy złota. Po wojnie Niemcy nie mieli wiele złota, no i popatrz, jak daleko zaszli przez te dziesięć lat. Ale dla polityków to chyba zbyt łatwa odpowiedź. Albo, co bardziej prawdopodobne, zbyt trudna. No więc, jak ruszyć tego Goldfinger a? Masz pomysł? Jakiś sposób, żeby się do niego zbliżyć? Może zaproponujesz, że odwalisz za niego jakąś brudną robotę albo coś w tym stylu…
Bond rzekł z namysłem:
– Gdybym się do niego przyczepił, gdybym zaczął nagabywać o pracę i tak dalej, niczego bym nie osiągnął, sir. Powiedziałbym, że Goldfinger jest typem człowieka szanującego wyłącznie ludzi silniejszych i sprytniejszych od siebie. Dałem mu nauczkę i jedynym odzewem z jego strony jest zaproszenie na partię golfa. Może więc z nim zagrać?
– Jeden z moich najlepszych agentów spędza czas, grając w golfa! Szlachetne hobby, bardzo szlachetne! – Sarkazm w głosie M. był przyćmiony znużeniem, pełen rezygnacji. – No dobrze, graj. Ale jeżeli to, co mówisz, jest prawdą, lepiej z nim wygraj. Jaką wymyśliłeś sobie przykrywkę?
Bond wzruszył ramionami.
– Jeszcze nic nie wymyśliłem, sir. Może na przykład, że zamierzam odejść z Universal Export? Że nie ma tam dla mnie przyszłości? Jestem na wakacjach i rozglądam się za czymś. Rozważam możliwość wyemigrowania do Kanady, bo Anglii mam dość. Coś w tym rodzaju. Ale chyba lepiej grać zależnie od sytuacji. Nie sądzę, żeby Goldfinger dał się łatwo oszukać.
– Dobrze. Składaj mi sprawozdania o postępach w sprawie. I nie myśl sobie, że mnie ta afera nie interesuje. – Zmienił mu się głos, wyraz twarzy również. Jego spojrzenie stało się twarde, wzbudzające szacunek. – A teraz powiem ci coś, czego w Banku ci nie powiedzieli. Tak się składa, że ja też wiem, jak wyglądają złote sztaby Goldfingera. Prawdę mówiąc, dzisiaj miałem jedną z nich w ręku. Tak, z wyskrobanym „Z” i tak dalej. Złowiliśmy ją w zeszłym tygodniu, kiedy w biurach przedsiębiorstwa dyrekcji Redlanda w Tangerze „wybuchł pożar”. Można było ten „pożar” przewidzieć. Od wojny to już dwudziesta z tych nietypowych sztab złota, jaka nam się trafia.
– Ale przecież ta z Tangeru pochodzi z sejfów SMIERSZ-u!
– przerwał mu Bond.
– Właśnie. Sprawdziłem to. Dziewiętnaście pozostałych sztab oznakowanych literą „Z” zostało odebranych agentom organizacji SMlERSZ. – M. zamilkł, po czym dodał łagodnie: – Wiesz co, 007? Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Goldfinger okazał się ich bankierem za granicą, kimś w rodzaju skarbnika…
***
DB III pokonał ostatnią milę równiny na pełnym gazie. Potem, na krótkiej stromiźnie wzgórza, Bond rajdowo zredukował biegi najpierw na trójkę, później na dwójkę, by nieuchronnie utkwić w sznurze samochodów wolno pełznących przez Rochester. Silnik wozu, poskromiony aksamitnymi kleszczami przednich tarcz hamulcowych, zajęczał w proteście, strzelając z cicha z dwóch rur wydechowych. Bond znów wrzucił trójkę, przeskoczył światła u podnóża wzniesienia i miękko dołączył do węża pojazdów, które – jeśli mu się poszczęści – będą wlec się cały kwadrans, nim miną nie kończące się zabudowania Rochester i Chatham.
Bond zredukował do dwójki, potem zdjął nogę z gazu. Sięgnął po dużą, brązową papierośnicę z morlandami spoczywającą na kubełkowym fotelu obok, pogrzebał w niej, wyjął papierosa i zapalił go zapalniczką z deski rozdzielczej wozu.
Jechał trasą A2, choć A20 wiodła bezpośrednio do Sandwich. Chciał jednak przedtem rzucić okiem na ziemię Goldfingera, na pogrążoną w smutku wstęgę Tamizy i na Reculver, które złotnik obrał sobie za siedzisko. Później przetnie Isle of Thanet, dotrze do Ramsgate, zostawi torbę w Channel Pocket, zje wczesny lunch j ruszy do Sandwich.
Читать дальше