– Nie chcę stawać się czyjąś obsesją. Dość mam swoich własnych. A jedną z nich może stać się właśnie Kaldak. Już w chwili, gdy wkroczył w jej życie, skutecznie je zdominował.
– Uważasz, że to jakaś chorobliwa obsesja? Pasujemy do siebie.
– W łóżku.
– To też, ale chodzi o coś więcej. I ty o tym wiesz. – Zawahał się. – Jesteś… dla mnie ważna. Nie chcę, żebyś zniknęła z mojego życia. Pragnę z tobą zostać, żyć z tobą.
Ona pragnęła tego samego. Ta świadomość przyszła niespodziewanie, ale była niezachwiana. Pragnęła Kaldaka bardziej niż czegokolwiek w życiu. Ale nie mogła go mieć. Jeszcze nie teraz. A może nigdy.
– A chcesz ze mną rozmawiać o Nakoi? Znieruchomiał.
– Jak to? Przecież ci o niej opowiedziałem.
– Nie wspomniałeś o swojej żonie i synu. Nie wspomniałeś o Davidzie Gardinerze. I nie wmawiaj mi, że tego człowieka już nie ma. Każdy rodzi się z duszą, ale to doświadczenia czynią nas takimi, jakimi jesteśmy. Znam Kaldaka. Nie znam Davida Gardinera. Zasługuję, by poznać obu. Niczym mniejszym się nie zadowolę.
Milczał przez chwilę.
– Powiem ci.
– Ale nie chcesz. Na miłość boską, sądzisz, że zamierzam z ciebie wyduszać zwierzenia? Ja tylko pragnę, byś się uporał z przeszłością. Jeśli będziesz mógł przyjść do mnie i powiedzieć, że to zrobiłeś, wtedy może pojawi się dla nas jakaś szansa… – Wstała. – To donikąd nie prowadzi. Jeszcze za wcześnie.
– Wiem, że coś do mnie czujesz. Zostań, spróbujmy.
– W tej chwili sama jeszcze nie wiem, co czuję. Jestem smutna, zagniewana i wdzięczna, ale…
– Nie chcę twojej wdzięczności. Chcę, żebyś… Ale przyjmę i wdzięczność, jeśli się zgodzisz.
– Jeszcze za wcześnie. – Ruszyła do drzwi. – Nie mogę sobie z tym poradzić. Nie mogę sobie poradzić z tobą, Kaldak.
– Uciekając, niczego nie załatwisz.
– Ja nie uciekam. Mam swoje zajęcia. Wracam do Collinsville pomóc CDC, upewnić się, że mają lekarstwo, w razie gdyby gdzieś znowu się pojawił ten zakichany mutant wąglika. Muszę pojechać do szpitala, sprawdzić, co słychać u Josie. A potem czeka mnie podróż do Kanady, do leśniczówki, gdzie Tom i Julie zostawili samochód. Lada dzień powinni wrócić. – Zapanowała nad drżeniem głosu. – Muszę tam być i powiedzieć im o Emily. Ja nie uciekam. Mam swoje życie, Kaldak.
– Ja nie mam. Jeszcze nie. Ale próbuję. Daj mi tylko trochę czasu, a znajdę je. Idź, wynoś się stąd – dorzucił ostro. – Ale możesz być pewna, że jeszcze się spotkamy.
Wyszła.
Kochała go, a mimo to odeszła. W chwili gdy czuł się taki samotny. Co robi mężczyzna, gdy znika obsesja, którą żył tyle lat? Bess najchętniej by wróciła i powiedziała mu…
Nie, jeszcze za wcześnie dla nich obojga. Zebrało się za dużo bólu i żalu, by je pokonać w jeden dzień. Może później.
O ile będzie jakieś później.
Ostrość.
Migawka.
– Wystarczy, ciociu – zaklinała Julie. – Muszę pojechać z tatą po zakupy. Obiecałam.
Julie nie znosi zakupów, pomyślała Bess. Bardziej od nich nie znosi tylko robienia jej zdjęć.
Nie zmuszałaby siostrzenicy do tej sesji, ale chciała dać Tomowi w prezencie urodzinowym fotografię córki.
Kręcone rude włosy Julie błyszczały w promieniach słońca, gdy kołysała się na huśtawce. Niemal idealna kompozycja.
– I Josie jest już naprawdę zmęczona. Prawda, Josie? – zwróciła się Julie do malutkiej dziewczynki w piaskownicy.
Josie kiwnęła głową.
– Zmęczona. Naprawdę zmęczona.
– Widzisz? – powiedziała Julie z satysfakcją.
Josie uwielbiała Julie i gdyby ta jej kazała, przyznałaby, że księżyc to pomarańcza.
– Tylko jedno – powtórzyła Bess.
– Cześć – odezwała się Julie do kogoś za plecami Bess. – Szuka pan taty? Nie ma go w domu.
– Nie, nie szukam twojego taty.
Bess znieruchomiała. Potem się odwróciła.
Miał na sobie ciemnoniebieski garnitur, wyglądał szykownie i pociągająco. Do licha, wyglądał cudownie.
– Cześć, Kaldak.
– Mogę już iść? – spytała Julie.
Bess skinęła głową.
– Ale najpierw muszę cię przedstawić panu Kaldakowi. To moja siostrzenica, Julie.
– Miło mi cię poznać – powiedział Kaldak. – Bardzo dużo o tobie słyszałem.
– Naprawdę? – Dziewczynka się uśmiechnęła. – Jest pan przyjacielem cioci Bess?
Kaldak spojrzał na Bess.
– Jestem? Uśmiechnęła się. – Tak.
– Miło mi pana poznać. Kaldak popatrzył na piaskownicę.
– Josie? Boże, wygląda cudownie. – Podszedł do piaskownicy i uklęknął przy dziewuszce. – Cześć, Josie. Pewnie mnie nie pamiętasz?
Josie obdarzyła go uśmiechem, po czym wręczyła mu czerwone plastikowe wiaderko.
– Dziękuję. – Dotknął maleńkiego złotego kolczyka w jej lewym uchu. – Pamiętam ten kolczyk. Ładny.
Josie kiwnęła główką, potem dotknęła jego policzka.
– Ładny.
Zdumiony zamrugał oczami.
Roześmiała się, uszczęśliwiona tą reakcją, i dotknęła drugiego policzka.
– Ładny.
Kaldak parsknął śmiechem.
– Przykro mi, że muszę cię obrazić, Josie, ale zdaje się, że masz wyraźne zakłócenia w odbiorze świata.
– Raczej nie. Na ogół jest niezwykle spostrzegawcza – wtrąciła się Bess. – Możesz już iść, Julie. Pamiętaj, żebyś porządnie otrzepała Josie, zanim wsiądziecie do samochodu.
– Pamiętam. – Julie już była w piaskownicy i podnosiła Josie. – Chodź, Josie. Odkręcimy kran i wymyjemy się, zgoda?
– Kran – powtórzyła Josie rozpromieniona. – Wąż. Parasol.
– Nie, nie tym razem – powiedziała Julie i wolno dostosowując krok do dreptania Josie, ruszyła przez trawnik. – Parasol nie, ale wąż może.
– Miłe dzieciaki – skomentował Kaldak.
– Jasne.
– To już ponad rok. Nie spodziewałem się, że jeszcze cię tu zastanę. Nie specjalizujesz się w fotografowaniu dzieci.
– Nie zaszkodziło mi odsunięcie się na jakiś czas od pracy. Julie i Tom mnie potrzebowali. Ja ich chyba też.
– Jak właściwie czuje się Josie?
– Świetnie. Ciągle jeszcze prowadzimy rehabilitację, ale widziałeś jak normalnie wygląda. Władze meksykańskie sprawdziły, że dziadkowie nie żyją, a nie zgłosił się nikt z rodziny, chętny do zajęcia się małą. - Z uśmiechem popatrzyła za Josie i Julie. – Więc jest moja, Kaldak. Adoptuję ją.
– Wspaniale, Bess.
– To więcej niż wspaniałe, otworzył się przede mną nowy świat. A ty co porabiasz?
– Ostatnio stałem się bardzo nudnym facetem. Od dwóch dni nikogo nie zabiłem.
– Kaldak.
– Przepraszam. Tak naprawdę kieruję zespołem badającym nowego wirusa, odkrytego w amazońskiej puszczy.
– Znowu zarazki.
Wzruszył ramionami.
– Co mam począć? To moja specjalność. – Popatrzył na nią z napięciem. – Pomyślałem, że może wybralibyśmy się na kolację.
– Dlaczego nie zostaniesz i nie zjesz z nami? Poznałbyś Toma. Pokręcił głową.
– Chcę zostać z tobą sam. Porozmawiać.
– Naprawdę? O czym?
– O mydle, szydle i powidle. A jak myślisz, do licha, o czym chcę rozmawiać? Dlaczego niby tu przyjechałem?
– Sam powiedz.
– Wiesz, jak za tobą tęskniłem? Boże, wyglądasz cudownie.
– Bo dobrze się czuję.
Łagodnie powiedziane. Miała wrażenie, że ze szczęścia uniesie się w powietrze jak balon.
– A ty jak się czujesz?
Читать дальше