Kaldak nie odzyskał przytomności i był podejrzanie blady. Otarła łzy i chwyciła go za rękę.
– Tylko nie umieraj – szepnęła. – Trzymaj się. Ani mi się waż umierać, Kaldak.
Karetka najpierw się zatrzęsła, potem Bess usłyszała huk wybuchu.
Obejrzała się.
Wiatrak rozsypał się jak zabawka, zewsząd lizały go płomienie, sięgające nieba.
Kaldak ocknął się, gdy go wieźli na salę. – Esteban? – szepnął. – Nie żyje. – Zacisnęła rękę na jego dłoni. – Nie mów.
– A… tobie… nic… się… nie stało?
Zmusiła się do kiwnięcia głową.
– Ładny z ciebie zabójca. Nie mogłeś go zastrzelić czy co? Musiałeś się między nas rzucać?
– Trzymał rękę na spuście. Bałem się… To był instynktowny odruch.
– I pozwoliłeś, żeby ten sukinsyn cię zastrzelił.
– Nie… miałem tego w planie. Wszystko się popsuło. Czekałem na Estebana. Zabrakło czasu. Przyjechał… tuż przed wami.
– Zabroniłam ci mówić. Chcesz umrzeć, głupcze?
– Nie. – Zamknął oczy. – Nie. Chcę żyć.
– Co z nim?
Bess podniosła wzrok i zobaczyła Yaela w drzwiach poczekalni.
– Znowu szpital – powiedziała zmęczonym głosem. – Musimy zmienić miejsce spotkań.
– Co z nim?
– Robią mu prześwietlenie. Zdaje się, że kula ominęła najważniejsze organy, ale stracił sporo krwi.
– Wyliże się. Kaldak to twardziel.
– Owszem. Ale kretyn z niego skończony. Miał broń i nie strzelał. Za to dał się postrzelić. Czego się spodziewał? Że będę mu wdzięczna?
– Pewnie w ogóle się nie zastanawiał. A jesteś wdzięczna?
– Sama nie wiem. Nic teraz nie wiem.
– Z wyjątkiem jednego: cieszysz się, że Kaldak nie umarł.
Cieszyła się z tego. Wszystko inne się rozmyło. Oparła głowę o ścianę.
– Wysadziłeś wiatrak.
– A razem z nim pieniądze i Estebana.
– Dlaczego?
– Tylko w ten sposób mogłem się upewnić, że pieniądze zostaną zniszczone. Nie chciałem, żeby je skonfiskowali i gdzieś zadekowali. Wasz rząd z lubością przechowuje różne drobiazgi na czarną godzinę.
Zmierzyła go wzrokiem.
– Współpracowałeś z Estebanem, draniu.
Przytaknął.
– Od samego początku chodziło mi o dopadniecie Habina. To on zamierzał żądać uwolnienia palestyńskich więźniów. Musiałem pracować z Estebanem, żeby się upewnić, że Habin zostanie usunięty. – Uśmiechnął się pod wąsem. – Z prawdziwą przyjemnością dostarczyłem mu bombę, którą wysadził śmigłowiec Habina, i drugą, którą dał Jeffersowi, żeby wysadził fabrykę pieniędzy.
– Dlaczego umożliwiłeś Jeffersowi zabranie pieniędzy?
– Nie znałem szczegółów. Esteban wykorzystał mnie, tak samo jak wszystkich innych.
– Gdyby jednak przyszło ci wybierać między pozbyciem się Habina a niedopuszczeniem do tragedii w Collinsville, co byś zrobił?
Yael milczał.
– Mimo wszystko wybrałbyś Habina – szepnęła.
– Mój kraj nie może pozwolić, by tacy jak on chodzili po ziemi. Codziennie żyjemy w strachu przed atakami terrorystycznymi. Moja pierwsza żona zginęła przez ludzi takich jak Habin.
Spojrzawszy mu w oczy, napotkała tylko zimne spojrzenie.
– Tak, poświęciłbym setkę mieszkańców Collinsville, gdybym wiedział, że dzięki temu tamci więźniowie nie zostaną wypuszczeni na wolność.
Kaldak kiedyś twierdził, że Yael ma bardziej wybaczającą naturę niż on. Mylił się. Człowieka, który przed nią stał, nic nie mogło powstrzymać.
Uśmiechnął się.
– Jesteś zaszokowana. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że każdy ma swoją hierarchię wartości? Po prostu na mojej liście Esteban nie zajmował tak wysokiej pozycji, jak na twojej. Zastanów się, co byś poświęciła, żeby go dopaść.
– Chyba nie poświęciłabym ciebie, Yaelu.
Uśmiech zniknął mu z twarzy.
– Miałem nadzieję, że uda mi się zachować cię przy życiu, ale musiałem zniszczyć te pieniądze. A jedynym sposobem, jaki przyszedł mi do głowy, było zaproponowanie Estebanowi, żeby wykorzystał je do wciągnięcia cię w pułapkę. – Skrzywił się. – Gdyby Kaldak zadzwonił i podzielił się ze mną tym, czego się dowiedział od Jeffersa, nie musiałbym się imać takich sposobów. A przy okazji, godzinę temu tutejsza policja aresztowała Jeffersa w pobliżu wiatraka. Darł się co sił w płucach, powołując się na umowę, którą zawarł z Kaldakiem.
Jeffers jej nie obchodził.
– Tkwiłeś tam jak kołek. Pozwoliłbyś Estebanowi mnie zabić.
– Czyżby? – Pokiwał głową. – Ja tylko czekałem na okazję, by zostać bohaterem. Ty i Kaldak zdmuchnęliście mi ją sprzed nosa.
– Nie jesteś bohaterem.
– Nie, jestem tylko człowiekiem, który ma swoją hierarchię wartości. – Odwrócił się i ruszył do wyjścia. – Jutro wieczorem wracam do Tel Awiwu. Rano wpadnę do Kaldaka.
– Sądzisz, że będzie chciał z tobą rozmawiać?
Skinął głową.
– Pewnie będzie wściekły, że cię wykorzystałem, ale on rozumie, co znaczy hierarchia wartości.
– Chrzanisz.
– Owszem, rozumie. Nikt bardziej od niego nie chciał dopaść Estebana, tymczasem nie wykorzystał pewnego strzału. Sądzę, że doskonale wie, co znaczy hierarchia wartości.
Kiedy przyszła go odwiedzić następnego popołudnia, Kaldak siedział.
– Nie powinieneś przypadkiem leżeć?
– Świetnie się czuję. – Zmarszczył czoło. – Tylko te łapiduchy nie chcą mnie wypuścić.
– Bardzo ci tak dobrze. Po co się dałeś postrzelić?
Nie wyglądał dobrze, ale na pewno znacznie lepiej. Klatkę piersiową i ramię miał obandażowane, nie był już blady. Bess postawiła na szafce wazon z wiosennymi kwiatami, które mu przyniosła.
– Był Yael? Potwierdził skinieniem głowy.
– Twierdził, że zrozumiesz.
– Rozumiem.
– A ja nie. Czuję się… zdradzona. Uważałam go za przyjaciela.
– Bo był twoim przyjacielem.
– Przyjaciele nie wsadzają cię na przynętę do swoich pułapeczek. Milczał.
– Nie obchodzą mnie hierarchie wartości. To nie w porządku. Nie powinien był tak postąpić. – Zacisnęła pięści. – A mimo to nadal lubię drania. To też nie w porządku.
– Czego ode mnie oczekujesz? Że go usprawiedliwię? Będę go tłumaczył? – Pokręcił głową. – Nie mogę tego zrobić. Nie będę. Tak samo jak nie będę usprawiedliwiał siebie. Obaj cię wykorzystaliśmy i zdradziliśmy. Nawet największy żal tego nie odwróci. Musisz albo nam wybaczyć, albo spróbować nas wyrzucić ze swego życia.
– Spróbować?
– Z Yaelem może ci się uda. Ale nie ze mną. Potrzebuję cię – powiedział chrapliwie. – Wiesz, jak trudno mi to wyznać? Potrzebuję cię i nie pozwolę ci odejść. Nieważne, że masz mnie za łajdaka. Jeśli spróbujesz ode mnie uciec, wytropię cię. A Bóg mi świadkiem, znam się na polowaniu. Nie będę cię nękał, ale będziesz czuła moją obecność. I pewnego dnia znajdę się przy tobie, a ty też będziesz mnie potrzebować.
Pokręciła głową.
– Nie zaprzeczaj. Tak będzie.
– Może. Ale nie dlatego, że mnie zastraszysz.
– Ja cię nie straszę. Mówię ci tylko, jak jest. – Umilkł na chwilę. – Chodzi o Emily? Nadal mnie obwiniasz za jej śmierć?
– Nie, już nie. Nie wiedziałeś, że pojedzie do Tenajo. Nawet nie winię cię już za to, że mnie tam posłałeś. Źle postąpiłeś, ale potrafię to zrozumieć. Znowu ta przeklęta hierarchia wartości. Ty i Yael macie hysia na jej punkcie.
– Nie większego niż ja na twoim.
Читать дальше