– Chyba już zdaje sobie pani sprawę, że to nie może tak dalej trwać – wpadł mu w słowo Ramsey. – To nie jest bezpieczne dla pani ani dla społeczeństwa. Nie wspominając już o moich ludziach. Peterson miał rodzinę. Chce pani osobiście ich powiadomić…
– Dość tego – powiedział Kaldak.
– Dobrze. Nie, nie chcę ich powiadamiać – odparła Bess drżącym głosem. – Wyrzuty sumienia ani na chwilę mnie nie opuszczają. Ale to nie zmienia faktu, że tylko pozostając na miejscu, mam szansę wyciągnąć Estebana z nory. Dopóki nie przedstawi mi pan lepszego pomysłu, nie ruszę się stąd.
– Na miłość boską – napadł Ramsey na Kaldaka – powiedz jej, żeby się stąd wyniosła. Musisz mieć na nią jakiś wpływ.
Kaldak pokręcił głową.
– Niech cię licho porwie. – Głos Ramseya drżał z wściekłości. – Wszystko twoja wina, Kaldak. Przecież ty ją tylko wykorzystujesz, żeby dorwać Estebana. Gówno cię obchodzi, że poleci moja głowa. Nie pozwolę ci na to. Za nic.
Wypadł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
– Chyba się trochę zdenerwował. – Yael z wyrzutem pokręcił głową. – Doprawdy, Kaldak, jak możesz wykorzystywać tak biedną i bezbronną istotkę jak Bess? To godne pożałowania.
– Jakim cudem podejrzewa, że ja tobą manipuluję? – zwrócił się Kaldak do Bess. – Wszyscy tańczymy, jak nam zagrasz.
– Ja wiem, jakim cudem. – Popatrzyła w stronę sypialni. Ramsey to może samolubny drań, ale nie jest głupi. Wszedł do jej sypialni i zauważył, że w łóżku wcześniej leżały dwie osoby. Najwyraźniej uznał, że Kaldak posługuje się seksem, żeby nią manipulować. – Ale się myli.
– Tak, myli się. – Kaldak nie odrywał wzroku od Bess. – Całkowicie.
– Chyba powinienem zaproponować, że zajmę się śniadaniem. – Yael wstał. – A ponieważ nie umiem gotować, zajrzę do „Cafe du Monde” i skołuję jakieś racuszki. – Spojrzał na zegarek. – Będę szedł bardzo wolno, ale powinienem wrócić za jakąś godzinę.
– Nie musisz wychodzić – powiedziała Bess.
Ale on już zniknął.
– Wczorajsza noc nie była po to, żeby cię wykorzystać, Bess – odezwał się cicho Kaldak.
– Nie bądź głupi. – Podeszła do okna. – Wiem o tym.
– Więc dlaczego na mnie nie patrzysz?
– Czuję się… niezręcznie. Nie uznaję przygód na jedną noc.
– Na miłość boską, to nie jest przygoda na jedną noc.
– Nie może być niczym innym – odparła urywanie. – To szaleństwo w ogóle sobie wyobrażać, że my dwoje moglibyśmy stworzyć jakiś normalny związek.
Milczenie.
– Och, czyli z góry mnie skreślasz, uznając za kolejną omyłkę? Jak tamtego wiarołomnego męża?
Czyżby go zraniła? O Boże, nie chciała go ranić.
– Nie stałbym się twoją omyłką, Bess. Byłoby nam razem dobrze. Pokręciła głową.
– Spójrz na mnie, do licha.
– To nie twoja wina. Czułam się samotna i musiałam…
– To dopiero jest omyłka.
– Nie utrudniaj mi tego, Kaldak – powiedziała drżącym głosem. Cisza.
– Jeszcze pójdziemy razem do łóżka – usłyszała za sobą jego głos. – Za blisko siebie żyjemy, a już się przekonaliśmy, jakie to świetne. Nie musisz się obawiać, że się na ciebie rzucę, ale nie będę próbował nad tym zapanować, gdy już się nam przytrafi. – Odsunął się. – Idę wziąć prysznic. Ciągle pachnę tobą i to mnie doprowadza do szaleństwa.
Nawet po jego wyjściu nie opuściło jej napięcie. Ostatnie słowa Kaldaka przywołały wspomnienia z ubiegłej nocy. Odrzuć je, nakazała sobie. Postąpiła słusznie. Nic nie może zamazać obrazu. Nie wolno jej myśleć o Kaldaku.
Musi pamiętać o Emily.
– Jesteś pewny, że to fachowiec? – W głosie Habina brzmiało rozdrażnienie. – Nadal sądzę, że któryś z moich ludzi byłby lepszy. Ich lojalności nie można kupić.
Esteban mocniej zacisnął rękę na słuchawce. Właśnie takiej cechy jak lojalność Esteban starał się unikać. Dlatego tyle czasu zmarnował na poszukiwanie człowieka pokroju Jeffersa, że wiedział, iż nie zapanuje nad żadnym z ludzi Habina. Przekupstwo i groźby cudownie skutkowały wobec wszystkich – z wyjątkiem fanatyków.
– Jeffers jest wyjątkowy, a szkoda twoich ludzi na to zadanie. Tu, w Stanach, cię poszukują i potrzebujesz swoich ludzi do ochrony. Mam nadzieję, że znalazłeś sobie bezpieczne miejsce?
– Farma na obrzeżach Kansas. A ty lepiej martw się o siebie. Poruszasz się z motelu do motelu, bez nikogo, kto by cię strzegł.
– Przywykłem sam troszczyć się o siebie. Wolę nie ryzykować zdrady. A tej nigdy nie można wykluczyć.
– No i ta kobieta. Gdyby moi ludzie się nią zajęli, już by nie żyła.
Uśmiech zniknął z twarzy Estebana.
– Kaldak znał wszystkich twoich ludzi. A oni jego. To mogłoby przysporzyć problemów. – Kaldak by ich zgarnął i wycisnął z nich wszystko, co wiedzieli. De Salmo nie okazał się skuteczny, ale przynajmniej nie dał się złapać. – I zapewne ucieszy cię wiadomość, że tak wszystko zaaranżowałem, by osobiście doglądać sprawy.
– Jeszcze nie mogę ruszać. Potrzebuję trzech dni.
– Dostaniesz je.
Rozłączył się.
Trzy dni.
Esteban poczuł napięcie w barkach i wzruszył ramionami, żeby się go pozbyć. Nie może ulec napięciu. Za długo planował tę nadchodzącą chwilę. Nic nie może się zepsuć. Nie dopuści, by cokolwiek go teraz powstrzymało.
Kobieta to po prostu kolejna bariera do pokonania.
A jeśli nie można zaatakować od frontu, trzeba tę barierę po prostu obejść i spróbować od tyłu.
Trzy dni…
Dzień pierwszy
Atlanta 6.05
Rozumiem, że nie wybierasz się dziś wieczorem na bar mictwę Alison. – Marta Katz się skrzywiła. – Po prostu nie chce ci się włożyć garnituru i krawatu.
– Tak, i umówiłem się z Kaldakiem, żeby mi zwalił ten syf na kark, tylko po to, żeby się wykręcić od imprezy.
Ed dopił swój sok pomarańczowy.
– To, że nie lubisz mojej siostry, nie oznacza, że musisz obrażać jej córkę.
– Dam Alison cudowny prezent.
– Ale nie lubisz mojej siostry, prawda?
Był zbyt zmęczony, żeby zaprzeczać.
– Leslie to snobka. Uważa, że popełniłaś mezalians. Co oznacza, że jest także głupia.
– Może. W takich chwilach zaczynam w to wątpić. Nie było cię w domu od trzech dni.
Uśmiechnął się uwodzicielsko.
– Ale zjawiłem się wczoraj w nocy.
– Na cztery godziny. Tylko dlatego, że akurat byłam płodna.
Wstał i pocałował ją w czubek nosa.
– Sądzę, że wreszcie nam się udało. Czy spisałem się jak prawdziwy ogier? Za dziewięć miesięcy od dziś będziemy zmieniać pieluchy.
– Ja będę zmieniać pieluchy. Ty pewnie będziesz dalej sterczał w ośrodku, bawiąc się z tymi obrzydliwymi zarazkami. – Patrzyła, jak Ed chwyta walizkę i rusza do drzwi. – Spójrz na siebie. Nie mogłeś zostawić roboty nawet na te parę godzin?
– Przepraszam. W drodze do laboratorium chcę sprawdzić parę wyników.
– Wpadniesz przynajmniej na godzinkę na bar mictwę?
– Nie mogę, kochanie. Jestem za blisko celu.
– A Donovan? Nie poradzi sobie bez ciebie?
– Może i tak. Ale teraz najbardziej liczy się czas. Wiesz, że nie opuściłbym święta Alison, gdyby to było w mojej mocy.
Z rezygnacją skinęła głową i poszła za nim.
– Dobra, usprawiedliwię cię. – Złapała go w drzwiach. – Wracaj tu. – Ujęła jego twarz w dłonie. – Z całą pewnością ogier. – Pocałowała go. – I nie zaharowuj się tak. Nie chcę, żebyś dostał zawału, nim pojawi się maluszek.
Читать дальше